Po trzech porażkach w Ankarze musiał pozostać niedosyt, tym bardziej, że przynajmniej jedno zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki? Jacek Nawrocki: - Powtórzę to, co już mówiłem. Dziewczyny zagrały w tym turnieju, bo sobie to wywalczyły, przede wszystkim dobrym wynikiem na igrzyskach europejskich w Baku, ale także w innych zawodach poprzedniego sezonu. Przypomnę, że do Ankary zakwalifikowaliśmy się z jednego z ostatnich miejsc w rankingu. Na pewno jest jakiś niedosyt, tym bardziej, że dziewczyny dobrą postawą, szczególnie w meczu z Rosjankami, rozbudziły te nadzieje. Pokazały grę bardzo ambitną i według mojej opinii zrobiły wszystko, na co je stać. Oczywiście, można było lepiej pograć zagrywką w tych decydujących momentach w meczu z Włoszkami, kiedy była jeszcze szansa na awans. Musimy jednak patrzeć też na potencjał naszych rywali i miejsce, gdzie jest polska siatkówka. Już w pierwszym spotkaniu kontuzji doznała pierwsza rozgrywająca Joanna Wołosz i Izabela Bełcik pozostała bez zmienniczki. Ta sytuacja na pewno musiała odbić się na postawie zespołu? - Tak naprawdę było wiele czynników, które mogły mieć wpływ na wynik. Nie tylko kontuzja Asi Wołosz, ale już w Ankarze pół drużyny dopadła infekcja. O takich rzeczach jednak się nie mówi w trakcie trwania turnieju, bo nie chciałem się tłumaczyć. Wracając do wątku rozgrywających - Asia i Iza preferują dwa różne style gry. Dlatego postawiliśmy akurat na te dwie zawodniczki. Bardzo żałuję, że Asia nie mogła nam pomóc. Izie łatwiej byłoby wówczas prowadzić grę. Patrząc na przebieg tych wszystkich spotkań, do pełni szczęścia zabrakło rozegrania jeszcze jednego dobrego seta, by przechylić losy meczu. Pytanie tylko, czy to dużo, czy mało? - I dużo i mało. Z jednej strony pozostaje żal, że nie udało się nam chociaż awansować do najlepszej czwórki. Z drugiej strony widzę jakiś plus, że ta Europy nam jeszcze nie uciekła. Trzeba do tego podejść z chłodną głową i musimy być bardzo czujni, żeby ten dystans się nie powiększył. Trzeba dalej budować tę reprezentację, wprowadzając młode, obiecujące zawodniczki, o potencjale zbliżonym do tego, czym dysponują Holenderki, Włoszki czy nawet Belgijki. Tylko czy w kraju mamy takie siatkarki, które są w stanie grać na wysokim poziomie? Gdyby faktycznie one były, to chyba zabrałby pan je do Turcji? - Nie możemy rezygnować z poszukiwań i tylko narzekać. Żeńska siatkówka bardzo szybko się rozwija, a myślenie niektórych ludzi pozostało na 2005 roku. Musimy przełamać te standardy, w systemie szkolenia zarówno klubowym oraz centralnym i zmienić to spojrzenie. I od jakiegoś czasu ten proces trwa, jest duży postęp w szkoleniu młodzieży, także w Szkole Mistrzostwa Sportowego. Potrzeba jednak cierpliwości, żeby z tych dziewczyn można było skorzystać w niedalekiej przyszłości. Skoro mówimy już o młodzieży, to chyba musiał pan podziwiać reprezentację Włoch i trenera Marco Bonittę, który na tak ważny turniej zabrał nawet 17-letnie siatkarki i nie bał się je wystawić w wyjściowym składzie. Może to jest kierunek, w którym warto podążać? - Rozmawiałem na ten temat z trenerem Bonittą. Fatycznie, reprezentacja Włoch jest na etapie przeobrażeń. W przyszłości ma być ona oparta o zawodniczki, które w ubiegłym roku zdobyły mistrzostwo świata U18. Bonitta powiedział, że to nie jest tak, że próbuje na siłę odmładzać drużynę, ale po prostu te młode dziewczyny wygrywają rywalizację z tymi bardziej doświadczonymi. Mało tego, do Ankary zabrał tylko trzy takie zawodniczki, ale z takim potencjałem jak Paola Egonu jest jeszcze kilka. Ja tą Egonu obserwowałem już podczas turnieju World Grand Prix i jestem przekonany, że ona, przy tych swoich parametrach, będzie grała na poziomie Rosjanek - Obmoczajewej czy Koszeliewej. Może warto spróbować, wzorem Clubu Italia, stworzyć Klub Polska, w którym najlepsze juniorki grałyby w ekstraklasie? Club Italia w Serie A radzi sobie całkiem nieźle, a nasz SMS Szczyrk jest jedną ze słabszych drużyn w pierwszej lidze. - Myślę, żeby byłby to doskonały pomysł i nie jest on nam zupełnie obcy. Już od pewnego czasu nasza federacja rozpatruje taką możliwość. Na turniej zabrał pan też zawodniczki zaawansowane wiekowo. Czy po tym niepowodzeniu, nie dały sygnału, że noszą się już z zamiarem zakończenia reprezentacyjnej kariery? - Nie rozmawiałem z dziewczynami na ten temat, ani w trakcie turnieju, ani po jego zakończeniu. Było w nas zbyt dużo jeszcze emocji. Natomiast te doświadczone zawodniczki dały młodszym koleżankom dużo dobrego, ich wpływ na drużynę, nie tylko w tym ostatnim turnieju, ale przez cały miniony rok, był nieoceniony. Pozbywanie się ich tylko ze względu na pesel, jest tu zupełnie nieuzasadnione. To jest nasz kapitał, z którego musimy cały czas korzystać. Z kalendarza na 2016 rok polskiej reprezentacji wypadły igrzyska olimpijskie i wygląda na to, że może on być wyjątkowo spokojny. Najważniejsze imprezy to World Grand Prix i kwalifikacje do przyszłorocznych mistrzostw Europy. Ma pan już pan już plan na kadrę na ten sezon? - Ten rok nie może być spokojny, choć patrząc na kalendarz, taka wizja mogłaby przyświecać. To jest czas na budowanie zespołu, danie szansy tym młodszym dziewczynom, które już są w tej reprezentacji. Bez względu na to, czy będą to rozgrywki Grand Prix, czy Liga Europejska, one muszą podejść do nich na maksa. Każdą imprezę trzeba traktować jako docelową. Bez względu na rangę zawodów nie możemy je zwalniać od presji, bo inaczej nam ta Europa ucieknie. Rozmawiał Marcin Pawlicki