Historia polskich siatkarek na igrzyskach olimpijskich rozpoczęła się kapitalnie. W 1964 i 1968 r. "Biało-Czerwone" zdobywały brązowe medale. Tyle że potem o takich sukcesach trzeba było zapomnieć. Po raz trzeci na igrzyskach zagrały dopiero w 2008 r. i nie wyszły z grupy. Czwartym występem będzie Paryż. Polki wracają na najważniejszą sportową imprezę po 16 latach, a przecież niezłych, a nawet wybitnych siatkarek w tym czasie nad Wisłą nie brakowało. Najwięcej sukcesów na arenie klubowej zdobyła Joanna Wołosz. 34-letnia rozgrywająca ze swoim klubem Imoco Conegliano wygrała właściwie wszystko. Ale igrzyska długo mogła oglądać co najwyżej sprzed telewizora. "Pamiętam, jak oglądałam otwarcie igrzysk w Tokio. Kiedy kraje maszerowały na tym otwarciu, to się wzruszyłam. I to było takie wzruszenie: kurczę, znowu się nie udało tam być. I szczerze się wzruszam, kiedy sportowcy na igrzyskach zdobywają medale, przybiegną pierwsi na metę, rzucą najdalej... Bardzo lubię oglądać na igrzyskach lekką atletykę. To największa impreza, na którą można pojechać" - nie ma wątpliwości kapitan reprezentacji Polski. Piorunujący początek, a potem schody. Polskie siatkarki nie dały rady mistrzyniom świata Polska siatkarka czekała 14 lat. Sukcesy przyszły dopiero z Lavarinim Wołosz do igrzysk dobijała się długo. Osiągnęła cel dopiero teraz, kiedy jest najbardziej doświadczoną, ale i najstarszą zawodniczką reprezentacji. Chociaż impreza docelowa dopiero przed polską kadrą, siatkarki w tym sezonie już miały co świętować. Po raz drugi z rzędu zdobyły brązowy medal Ligi Narodów. Dla Wołosz był to jednak pierwszy taki krążek. Przed rokiem, kiedy koleżanki świętowały historyczny triumf, rozgrywająca dopiero wracała do pełni zdrowia i formy po urazie ręki, by być gotową na mistrzostwa Europy i kwalifikacje olimpijskie. "Pierwszy sukces w kadrze po igrzyskach europejskich [srebro w 2015 r. - przyp. red.]. W ciągu 14 lat mojego grania w kadrze. To było dla mnie wielkie wydarzenie" - nie ma wątpliwości Wołosz. "Magik" u sterów reprezentacji Polski. Ważne słowa o Stefano Lavarinim Po brązowym medalu wywalczonym w tym roku w Bangkoku kapitan reprezentacji Polski nazwała trenera Stefano Lavariniego "Magikiem". To określenie włoskiego szkoleniowca przewija się coraz częściej, bo to właśnie on odmienił polską drużynę. Jego "czary" doprowadziły Polskę do światowej czołówki. Siatkarki podkreślają, że z nim drużyna narodowa znów zaczęła wygrywać z najlepszymi. A nie dość, że wdarła się na wysokie miejsca, to jeszcze potrafi się tam utrzymać. A wątpliwości co do pracy trenera nie miał też Polski Związek Piłki Siatkowej, który przedłużył umowę ze szkoleniowcem aż do następnych igrzysk - w 2028 r. w Los Angeles. "Każdy kolejny dzień może przynieść coś innego, każda z nas może wystrzelić. Wydaje mi się, że nie mamy granic, możemy osiągnąć niespodziewanie dużo" - mówi Wołosz. Co będzie sukcesem siatkarek w Paryżu? Kapitan kadry odpowiada Aktualnie Lavarini i jego ekipa w pełni skupia się na rywalizacji w Paryżu. Kibice będą śledzić poczynania siatkarek z zainteresowaniem, ale zdecydowanie większa presja będzie ciążyć na siatkarzach. To drużyna Nikoli Grbicia przywozi medal z każdej imprezy, w której występuje, to ona jest na czele rankingu FIVB. Polskie zawodniczki podkreślają jednak, że wyjazdu do Paryża nie traktują w kategoriach wycieczki, a walki o dobry wynik. "Każdy kolejny mecz, który wygramy, będzie sukcesem. Mam nadzieję, że dojdziemy jak najdalej. Wydaje mi się, że kiedy już wyjdziemy na mecz, to będzie jak każdy inny turniej. Otoczka jest jedyną rzeczą, jaka może nas przytłoczyć. Ale na boisku powinno być już normalnie. Czy będę spełniona po samym udziale w igrzyskach? Może tak być. Ale mam nadzieję, że nie sam udział da mi tę satysfakcję, a to, jak zagramy na tych igrzyskach" - przekonuje Wołosz. Pierwszy mecz w Paryżu reprezentacja Polski rozegra w niedzielę 28 lipca. Przeciwinikiem będzie Japonia. W grupie Polki zagrają jeszcze z Kenią i Brazylią.