Sukcesu na pewno nie było. O takim można by mówić gdyby Polki wróciły z medalem. Porażką też nie można nazwać czwartego miejsca w czempionacie Starego Kontynentu. Byłoby to krzywdzące i niesprawiedliwe. Polki osiągnęły dobry wynik, choć pozostał żal i niedosyt, że nie udało się wykorzystać ogromnej szansy. Proszę wskazać dyscyplinę w Polsce, która trzy razy z rzędy znalazła się w najlepszej czwórce w mistrzostwach Europy z czego dwa razy na najwyższym stopniu podium - to po pierwsze. Po drugie, kto przed rozpoczęciem zawodów w Belgii i Luksemburgu liczył, że biało-czerwone awansują do strefy medalowej? Chyba tylko najwięksi optymiści. Po trzecie, polskie zawodniczki wygrały sześć spotkań prezentując momentami siatkówkę na wysokim poziomie. Trzeba teraz formę ustabilizować, żeby nie przytrafiały się takie wpadki jak w półfinale z Serbią. Swoją drogą chyba nigdy w historii ME nie zdarzyło się, żeby zespół z trzema porażkami na koncie, jak w przypadku Serbii, zdobył srebrny medal! Niespełna rok temu reprezentacja Polski prawie nie istniała. Zespół po zawirowaniach na ławce trenerskiej był w totalnej rozsypce, czego kulminacja była klęska na mistrzostwach świata. Podstawowym zadaniem nowego trenera Marco Bonitty było odbudowanie zespołu zwłaszcza pod względem mentalnym, ale też kadrowym m.in. namówienie do powrotu do reprezentacji m.in. Małgorzaty Glinki. Włoch miał niewiele czasu i w pół rok dokonał niemal cudu. Polska pod jego wodzą po raz pierwszy w historii uzyskała awans do turnieju finałowego World Grand Prix i jest czwartym zespołem na Starym Kontynencie. Oczywiście nie jest to szczyt marzeń, ale potwierdza słuszność drogi którą podąża Bonitta, a wraz z nim siatkarki. Systematyczna i spokojna praca na pewno przyniesie efekty. Być może już w listopadzie w Pucharze Świata. Wydawało się, że Polek nie zobaczymy w pierwszej eliminacji do igrzysk olimpijskich. Do biało-czerwonych los się jednak uśmiechnął i FIVB przyznała Polsce "dziką kartę". Grzechem byłoby nie skorzystać z takiego prezentu.