Podopieczne Jacka Nawrockiego oblały pierwszy egzamin w tym sezonie. W Warszawie zajęły dopiero trzecie miejsce w turnieju kwalifikacyjnym do przyszłorocznego mundialu, przegrywając z Serbią i Czechami. Awans zapewniły sobie Serbki, a Czeszki wystąpią w barażu. Matlak nie ukrywa, że żeńska siatkówka od kilku już lat jest w ciągłym regresie. Hasło "odmładzamy reprezentację" nie przynosi zamierzonego efektu. "Nie da się gruntownie i w nieskończoność odmładzać reprezentacji. Jest jakiś kres odmładzania, i w tym aspekcie doszliśmy już do ściany. Bo nie ma już więcej zaplecza. Pozostała szalona, ale mądra praca z tymi zawodniczkami, które są w tej grupie. Ale ona musi przynieść jakieś efekty, żeby te dziewczyny same uwierzyły, że robią coś pozytywnego. I kiedyś ten moment rozliczenia musi nastąpić, bo przecież nie można przez cały czas klepać ten zespół i powtarzać, że nie ma się czym martwic, bo za chwilę będzie lepiej" - powiedział opiekun reprezentacji w latach 2009-2011. Jego zdaniem podczas turnieju w Warszawie w polskim zespole zabrakło doświadczenia i liderki. "Zabrakło na boisku kogoś przytomnego, który wiedziałby, co zrobić. Liderką miała być Berenika Tomsia, która na swoje żądanie kilka lat temu zmieniła pozycję ze środkowej na atakującą. W Warszawie nie poradziła sobie w tej roli. Środkowych mamy akurat sporo i to takich powyżej dwa metry, ale tylko Agnieszka Kąkolewska zagrała przyzwoicie, przebłyski miała Gabriela Polańska. Problemy mamy wciąż na skrzydłach, Natalia Mędrzyk coś tam jeszcze grała, z kolei Martyna Grajber z przyjęciem daje radę, ale gorzej to wygląda w ataku" - ocenił. Polki swoją szansę zaprzepaściły w sobotnim meczu z Czeszkami, z którymi przegrały 2:3. W tie-breaku prowadziły już 8:2, ale do końca seta zdobyły tylko jeden punkt. Matlak nie ukrywał, że obecny szkoleniowiec podjął kilka złych decyzji w tym spotkaniu. "Trener Nawrocki popełnił błędy przy tych zmianach, wpuszczał zawodniczki w złych momentach. Gdy na boisku pojawiła się Tamara Kaliszuk, rywalki "zrobiły" na niej trzy punkty, na Malwinie Smarzek - dwa. Zuzanna Efimienko miała iść na zagrywkę, a została zmieniona przez Polańską, która nie potrafi serwować. Może i zrobił zmiany, jakie mógł, tyle, że każda przynosiła odwrotny efekt. "Na boisko wchodziły zawodniczki, które nie były rozgrzane i nie wiedziały, co się dzieje" - ocenił. Jak zaznaczył, jest przeciwnikiem zmian na stanowisku trenera, gdyż niewiele by dały. "Nie jestem zwolennikiem zwalniania, bo sam byłem w podobnej sytuacji. Mogę tylko mu zazdrościć, że może tak spokojnie pracować i to już trzeci sezon. Choć na pewno sam nie jest szczęśliwy z tego, jak gra ten zespół. Kiedyś jednak ten moment rozliczenia musi nastąpić, bo przecież nie można przez cały czas klepać ten zespół i powtarzać, że nie ma się czym martwić, bo za chwilę będzie lepiej. Przede mną stawiano zdobycie medalu na mistrzostwach Europy, bo w przeciwnym razie na moje miejsce czekali już inni trenerzy. A dziewiąte miejsce na mistrzostwach świata odebrano jako porażkę. Przypomnę, że Serbia była wówczas ósma, a pokonaliśmy w turnieju Turcję, Chiny czy Holandię. Dziś to reprezentacje z odległej dla nas planety" - podkreślił. Matlak uważa, że odbudowę żeńskiej siatkówki powinno rozpocząć się od reformy rozgrywek ligowych, których poziom w jego opinii, mocno się obniżył. Jak przyznał, 14 zespołów w ekstraklasie to zdecydowanie za dużo. "Rozbudowano do granic możliwości liczbę drużyn, z których wiele nie ma odpowiedniego poziomu sportowego. Ma za to budżet, ale z tym też różnie bywa. Koniecznie trzeba zrobić jakieś cięcia, żeby grało nie więcej niż 10 drużyn, które będą reprezentowały jakiś poziom. Nie może być tak, że Chemik pastwi się nad większością zespołów, a potem wyjeżdża zagranicę i nic tam nie znaczy" - przyznał. Szkoleniowiec dodał, że brak spadków z ekstraklasy, który funkcjonował przez kilka sezonów, także miał destrukcyjny wpływ na poziom spotkań. "Argumentem miało być uniknięcie ciężaru psychicznego, jaki mógł spaść na młode zawodniczki. No i był komfort w graniu, a dziewczyny charakter mają, taki, jaki mają. Wygram, nie wygram to i tak nie spadnę, nie ma kary za złe granie. Dziś mówi się zawodniczkom, jedźcie za granicę, bo tu się nie rozwiniecie, to się już nic nie nauczycie. Wszystkie jednak nie wyjadą, góra pięć, sześć" - podsumował.