To był największy sukces w historii żeńskiej siatkówki i zupełnie nieoczekiwany. To był pierwszy medal mistrzostw Europy wywalczony po 32 latach przerwy. Do tytułu polski zespół poprowadził Andrzej Niemczyk, który pięć miesięcy wcześniej zastąpił na stanowisku selekcjonera Zbigniewa Krzyżanowskiego. Niemczyk w latach 1975-77 trenował polską reprezentację, a potem pracował w Niemczech i Turcji. Niemczyk szybko zjednał sobie przychylność najlepszych wówczas siatkarek. - Potrafił przekonać wszystkie zawodniczki by przyjechały na kadrę. Wcześniej tego nie było, teraz zresztą też jest z tym problem. Niemczyk miał dobre podejście do dziewczyn, takie "życiowe" - wspominała Małgorzata Glinka-Mogentale, jedna z liderek drużyny. Charyzmatyczny selekcjoner przed wyjazdem na mistrzostwa nie bał się głośno mówić o wysokich celach. - W mojej kadrze nie brakowało rutynowanych zawodniczek. Magda Śliwa, Dorota Świeniewicz, Gosia Glinka, czy moja córka Gosia Niemczyk to były już doświadczone siatkarki. Ale nie miały na koncie sukcesów w postaci medalu mistrzostw Europy, dlatego same nie wiedziały na co je stać. Zagraliśmy przed mistrzostwami sporo turniejów, z których wynikało, że bariery psychiczne mamy tylko przed Włoszkami i Rosjankami. Zakładałem, że to one podzielą między sobą złoto i srebro, a pozostałe zespoły były już w naszym zasięgu. Dlatego brąz wydawał się całkiem realny - opowiadał szkoleniowiec. Mistrzostwa zaczęły się jednak dla Polek gorzej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. I nie chodzi tu o rezultat pierwszego meczu, bo akurat ten zakończył się zwycięstwem "Biało-czerwonych" nad Holenderkami 3:2. Tuż przed zakończeniem rozgrzewki kontuzji zerwania więzadeł krzyżowych w kolanie doznała Joanna Mirek, która miała wystąpić w podstawowym składzie. - To była już końcówka rozgrzewki, dziewczyny szły już na zagrywkę, a ja wykonywałam ostatni atak. No i stało się. Potem, nie byłam już na żadnym meczu, leżałam trzy dni w tureckim szpitalu i wróciłam do Polski - mówiła najbardziej pechowa zawodniczka tureckiego turnieju. Mirek na boisku zastąpiła Małgorzata Niemczyk, córka selekcjonera. - To był bardzo trudny i przygnębiający dla nas moment w tym turnieju. Trzeba było szybko się pozbierać i odnaleźć w tej sytuacji - przyznała. Poważna kontuzja koleżanki na szczęście nie rozkleiła polskich reprezentantek, a wręcz przeciwnie - jeszcze bardziej zdeterminowała zespół. W kolejnych spotkaniach Polki pokonały Ukrainę 3:1 i Bułgarię 3:2. Pojedynek z Ukrainkami był też szczególny dla Marii Liktoras, bowiem zagrała przeciwko swojej byłej reprezentacji. Siatkarka w listopadzie 2001 roku otrzymała polski paszport, ale by zagrać w biało-czerwonych barwach, musiała poddać się dwuletniej karencji. - Brakowało półtora miesiąca do upływu karencji, dlatego Polski Związek Piłki Siatkowej złożył wniosek do międzynarodowej federacji o skrócenie tego terminu. Dostałam zgodę i w ostatniej chwili wskoczyłam do tej reprezentacji - tłumaczyła siatkarka, która pięć lat temu zakończyła karierę. - Dla mnie z wiadomych względów niezwykle ważnym był mecz z Ukrainą, tym bardziej, że jej szkoleniowcem był mój dawny trener klubowy. To dzięki niemu o mało co nie rzuciłam siatkówki - tak mnie potrafił zniechęcić. To może nie do końca miłe wspomnienie, lecz gdzieś mi to w głowie zostało - dodała. Po trzech zwycięstwach, Polska przegrała z Włochami 1:3 i awans do półfinału stanął pod dużym znakiem zapytania, gdyż siatkarki Italii wcześniej uległy Holandii 0:3. Polski zespół, mimo jednej porażki w fazie zasadniczej, mógł zająć dopiero trzecie miejsce w grupie. Tymczasem szczęście uśmiechnęło się do "Biało-czerwonych", a z pomocą niespodziewanie przyspieszyły... Bułgarki, które pokonały Włoszki 3:2. - Gdy Bułgarki grały z Włoszkami, my poza główną halą przygotowywałyśmy się do meczu z Czeszkami i... odmawiałyśmy zdrowaśki. Gdy dowiedziałyśmy się, że jest tie-break, gdzieś na korytarzu zaczęłyśmy oglądać to spotkanie na małym monitorze. To były niesamowite emocje - opowiadała Małgorzata Niemczyk, obecnie posłanka Platformy Obywatelskiej. Ostatni set tego spotkania był dramatyczny i bardzo długi. W pewnym momencie sędziowie przyznali decydujący punkt Włoszkom, które zaczęły świętować awans do półfinału. Arbiter szybko jednak zmienił decyzję i nakazał zespołom wrócić na parkiet. Po chwili to Bułgarki cieszyły się ze zwycięstwa (19:17), choć ono gwarantowało im tylko grę o lokaty 5-8. Polki z kolei wygraną nad Czechami 3:1 przypieczętowały awans do najlepszej czwórki mistrzostw. Szkoleniowiec wówczas głośno mówił już o walce o mistrzowski tytuł. - Skoro w półfinale nie było ani Włoszek, ani Rosjanek, powiedziałem dziewczynom wyraźnie, że mamy realne szanse na złoty medal - podkreślił Andrzej Niemczyk. W pojedynku o finał jego podopieczne zmierzyły się z Niemkami i po niezwykle dramatycznym boju wygrały 3:2. Bohaterką spotkania była Glinka, która zdobyła aż 40 punktów. - W tym meczu było bardzo dużo nerwów, nawet najbardziej doświadczone zawodniczki nie potrafiły zagrać na miarę swoich możliwości, byłyśmy bardzo spięte. Na szczęście dobrze zagrała Gosia Glinka, a my się do niej po prostu dostosowałyśmy. Miała "dzień konia" i widziałyśmy, że ona ma szansę wygrać dla nas ten mecz - przyznała Małgorzata Niemczyk. - Taki mecz już więcej mi się nie przydarzył. Faktycznie - jak sobie później oglądałam ten pojedynek na wideo, to rzeczywiście miałam superdzień. To dobrze, że taki mecz trafił mi się na półfinał mistrzostw Europy, a nie na jakiś sparing - powiedziała Glinka-Mogentale, która została MVP turnieju i najlepiej punktującą zawodniczką. Dzień później hala w Ankarze wypełniła się do ostatniego miejsca, ale Turcy przeżyli ogromne rozczarowanie. Polki nadspodziewanie gładko wygrały 3:0. - Nawet nie pamiętam, dlaczego nam tak dość łatwo poszło w finale. Ten zwycięski półfinał z Niemkami dał nam dużo pewności siebie. Turczynki chyba się spaliły, nie wytrzymały presji kibiców, a na trybunach zasiadł nawet prezydent kraju - wspominała Glinka. Po ostatniej piłce polał się szampan, polały się łzy wzruszenia. Płakała także Mirek, która tego dnia jechała do Austrii na operację. - W samochodzie słuchałam relacji w radiu i strasznie płakałam, tego na pewno nie zapomnę. Cieszyłam się, że mam ten złoty medal, ale ta kontuzja, odczucie takiego żalu i niesprawiedliwości losu było mocniejsze, przynajmniej wtedy - mówiła siatkarka, która obecnie występuje w Chemiku Police. Dwa lata później "złotka" pojechały do Zagrzebia, gdzie obroniły mistrzowski tytuł. Kilka dni temu w Gdyni odbyło się spotkanie złotych medalistek obu turniejów, które towarzysko zagrały z obecną reprezentacją Polski (mecz zakończył się remisem 2:2). W składzie "złotek" zabrakło środkowej Agaty Mróz-Olszewskiej, która w czerwcu 2008 roku zmarła w wyniku powikłań po przeszczepie szpiku kostnego. Skład polskiej reprezentacji na mistrzostwach Europy 2003: Magdalena Śliwa (obecnie Beef Master Budowlani Łódź), Izabela Bełcik, Anna Podolec (obie Atom Trefl Sopot), Małgorzata Glinka-Mogentale, Joanna Mirek (obie Chemik Police), Aleksandra Jagieło (Muszynianka Muszyna), Katarzyna Skowrońska-Dolata (Rabita Baku), Dominika Leśniewicz (Perła Złotokłos), Małgorzata Niemczyk (zakończyła karierę), Dorota Świeniewicz (zakończyła karierę), Maria Liktoras (zakończyła karierę), Agata Mróz-Olszewska (zmarła w 2008 roku); trener Andrzej Niemczyk.