Damian Gołąb: Pana drużyna w czwartek wygrała 3:1 z Bułgarią, przedostatnim zespołem w tabeli Ligi Narodów. Sporo walki było zwłaszcza w pierwszych dwóch setach. Byliście trochę zaskoczeni warunkami, jakie postawili wam rywale? Mark Lebedew, trener reprezentacji Słowenii: Dzień wcześniej, z Serbią, graliśmy z wielkim skupieniem i uwagą. Wiedziałem, że będziemy trochę zmęczeni. Na przykład Klemen Cebulj rozgrywał dopiero pierwszy mecz w kadrze w tym sezonie, a Gregor Ropret był chory i w ostatnich dwóch tygodniach trenował tylko raz. Spodziewałem się więc trudnej walki i tak było. Oczywiście oczekiwałem też nieco lepszej gry moich zawodników, ale najważniejsze, że to wystarczyło do zwycięstwa. Dzięki wygranej Słowenia awansowała na ósmą pozycję w tabeli, ostatnią gwarantującą występ w turnieju finałowym. Ale zostały wam jeszcze dwa mecze: z Iranem i Polską. - Mamy tyle samo punktów co dziewiąty Iran, a gramy z nim w piątek. Zwycięzca tego spotkania będzie wyżej w tabeli. A że na koniec turnieju zmierzymy się z Polską, musimy pokonać Iran. To dla nas najważniejsze. Potem będziemy mogli cieszyć się meczem z gospodarzami. Jestem pewien, że w hali będzie wtedy świetna atmosfera, więc zawodnicy będą zmotywowani bez względu na okoliczności. Presja w Słowenii i Polsce. "Gdy przegrasz jednego seta, to największa katastrofa w historii" Iran w Gdańsku prezentuje się zaskakująco dobrze. Pokonał Polskę, napsuł sporo krwi Włochom. - Iran bardzo poprawił się w stosunku do początku Ligi Narodów. Nie zapominajmy, że pokonał też USA. A to niełatwe, my nie mieliśmy z Amerykanami żadnych szans. By wygrać z Irańczykami, musimy zagrać na poziomie z meczu z Serbią. A może nawet trochę lepiej. Trzeba poradzić sobie z ich mocnym serwisem, wtedy będziemy mieć szansę na zwycięstwo. Ale jestem pewien, że możemy to zrobić. Przejął pan drużynę po Alberto Giulianim, który osiągnął z nią historyczne sukcesy - zdobył dwa srebrne medale mistrzostw Europy. Stworzył silną, ale dość zamkniętą grupę. Przejęcie Słowenii to dla pana duże wyzwanie? - Nawet bardzo duże. To zespół z doświadczeniem, wysokimi oczekiwaniami i historią sukcesów. To czuć wewnątrz drużyny. Chcą nadal wygrywać, zwłaszcza że tegoroczne mistrzostwa świata będą rozgrywane również w Słowenii. Z różnych powodów w tym sezonie rozpędzaliśmy się powoli. Teraz zaczynamy to nadrabiać. Mam nadzieję, że uda nam się zakwalifikować do finałowej ósemki, a potem dobrze przygotować do mistrzostw świata. W drużynie czuć presję w związku z tym, że Słowenia jest współgospodarzem mistrzostw? - Oczywiście. Gra na takim turnieju przed własną publicznością niesie jej bardzo dużo. Ale ta grupa jest pod nią cały czas. Medale mistrzostw Europy, o których wspomniałeś, wysokie oczekiwania zawodników - presja jest z nami wszędzie. Oczywiście nie aż taka jak w Polsce. Tutaj, gdy przegrasz jednego seta, to największa katastrofa w historii. CZYTAJ TEŻ: Grbić podejmie zaskakującą decyzję? "Bez problemu mogę to sobie wyobrazić" Lebedew zachwala Polskę i Żory. "Idealne miejsce do wychowywania dzieci" W maju odebrał pan polskie obywatelstwo. Gra w Lidze Narodów w Polsce jest więc dla pana wyjątkowa? - Gra w Polsce to zawsze coś nadzwyczajnego. Polskie obywatelstwo nie zmieniło mojej sytuacji. Mieszkam tutaj ponad 10 lat. Moja żona jest Polką, tutaj wychowuje się mój syn. Moja rodzina jest zresztą w hali w Gdańsku na naszych meczach. Polska to mój dom, miejsce, które wybrałem do życia. Nie ma więc wielkiej różnicy między tym, co było wcześniej, choć oczywiście byłem bardzo dumny i szczęśliwy z otrzymania obywatelstwa. To było czymś wyjątkowym dla naszej rodziny. Mieszkamy w rodzinnym mieście mojej żony. Żory to dla nas perfekcyjne miejsce, by rozwijać naszą rodzinę. Idealnie nadaje się do wychowywania dzieci. Możemy pozwolić im wyjść na ulicę i jest bezpiecznie. Pogoda jest całkiem dobra. Może nie idealna, ale w Polsce przynajmniej nie ma raka skóry. To żona przekonała pana, by zamieszkać w Polsce? - Nie, podjęliśmy tę decyzję wspólnie. To dobre rozwiązanie z punktu widzenia mojej pracy. Żyjemy tu na dobrym poziomie, to był prosty wybór. Na finały Ligi Narodów przewidziano nowy punkt w regulaminie. Trenerzy mają udzielać wywiadów w telewizji między drugim i trzecim setem, co nie wszystkim się podoba. Jak pan ocenia ten pomysł? - Trenerzy są odpowiedzialni za promocję siatkówki. Jeśli te wywiady są czymś, co promuje dyscyplinę i pomaga ludziom lepiej zrozumieć grę, nie mam z tym żadnych problemów. Nie mam nic przeciwko temu, by rozmawiać z mediami po meczach, czy to wygranych, czy przegranych. Zwłaszcza po porażkach, to moja odpowiedzialność. Ale wiem też, że nikt nie powie między setami niczego interesującego. Nie sądzę, by to było możliwe w takim momencie. A przynajmniej ja już w tej chwili mogę stwierdzić, że z pewnością nie powiem w czasie meczu nic ciekawego. CZYTAJ TEŻ: Mistrzowie Europy nie do zatrzymania. Pokonali pogromców polskich siatkarzy