- Jakieś 50 kilometrów przed Koninem zobaczyłem, jak kierowca pada na kierownicę - relacjonował Sławomir Gerymski. - Staszek, który siedział obok, złapał za koło i wyprowadził autobus na właściwy tor jazdy. Jechaliśmy już po barierkach - jakieś 150 metrów. Dzięki Staszkowi nie przejechaliśmy na drugą stronę drogi, na której odbywał się intensywny ruch tirów. Na drugi autobus czekaliśmy 4 godziny, do Piły dojechaliśmy około 6 rano. Wszyscy jesteśmy w szoku - dodał wyraźnie zmęczony nocnymi przeżyciami trener Jokera. - Ludzie różnie reagują - opowiadał Stanisław Pieczonka. - Zobaczyłem tylko jak kierowca leci na kierownicę. Na pewno nie było czasu na myślenie - to był odruch. Dopiero potem uświadomiłem sobie, co się stało i co mogło się stać.