Andrzej Klemba, Interia.pl: Po roku historia zatoczyła koło i reprezentacja Polski wróciła do Łodzi. Wtedy mistrzostwa świata to był pierwszy duży turniej pod pana wodzą. Teraz tu będziecie walczyć o kwalifikację olimpijską. Stefano Lavarini: Mistrzostwa świata, które rok temu graliśmy w Polsce, były wielkim krokiem w budowaniu tej drużyny. Potrafiliśmy pokonać trudności i tu nabieraliśmy pewności siebie. Odnieśliśmy ważne wygrane, jak z Niemcami czy Stanami Zjednoczonymi, które miały wielki wpływ na integrację zespołu. Jestem dumny z tych prawie dwóch lat z polskim zespołem. Doświadczenia zbudowały ten zespół i rywale podchodzą do nas z większym respektem. Był pan zaskoczony tym, jak wygląda kibicowanie podczas meczów kobiecej siatkówki w Polsce? - Nie byłem przyzwyczajony do takiej atmosfery na meczach siatkówki, jak jest w Polsce. Gdy teraz wchodziłem jeszcze do pustej hali w Łodzi, zobaczyłem już światła oświetlające boisko i przypomniały mi się właśnie mistrzostwa świata. Nawet poczułem, że teraz kibice będą jeszcze bliżej nas. Tak naprawdę to każdy mecz w Polsce jest dla mnie ogromną przyjemnością. We Włoszech tego nigdy nie czułem. Tu zawsze jest lepiej. W sezonie klubowym na własnej skórze poczuję, jak to jest w lidze tureckiej [Lavarini będzie trenerem Fenerbahce Stambuł - przyp. red.], a znam doskonale włoską. Pracowałem też w Brazylii. W Polsce wszystko jest na najwyższym poziomie: hale, kibice, ich pasja i poświęcenie dla siatkówki. To naprawdę niezwykłe jak interesują się tym sportem. Zagracie w krótkim czasie siedem spotkań. Najważniejsze wydają się trzy ostatnie dni i spotkania z Niemcami, USA i Włochami. One rozstrzygną kwestię awansu na igrzyska? - Każdy mecz będzie kluczowy. Jeśli przegrasz raz lub dwa przed tymi ostatnimi spotkaniami, to wygrane z Niemcami, USA czy Włochami nic nam nie dadzą. Dlatego dużo mądrzej jest podchodzić tak samo poważnie do każdego spotkania. Na przykład Słowenia to bardzo interesujący zespół z młodymi i utalentowanymi zawodniczkami. Już podczas mistrzostw Europy to pokazały. Grały z nami pierwszy mecz i dała o sobie znać trema. W perspektywie ten zespół jest w stanie pokazać ciekawą siatkówkę. Męska reprezentacja Słowenii prześladuje polską. Przegraliście z nimi kilka spotkań podczas ważnych turniejów. - Mam więc nadzieję, że to mężczyźni już zapłacili wszystkie rachunki w meczach ze Słowenią. Stefano Lavarini: W tym momencie najsilniejsze wydają się Stany Zjednoczone Którego rywala uważa pan za najsilniejszego? - Trudno wskazać, ale chyba jednak Stany Zjednoczone. Trochę eksperymentowali podczas Ligi Narodów i mistrzostw NORCECA [Ameryki Północnej, Środkowej i Karaibów - [przyp. red.], ale teraz powinni być najmocniejsi. Dla nich igrzyska to zawsze najważniejsza impreza i przez cztery lata myślą główniej o niej. Włochy to najlepsza lub jedna z najlepszych reprezentacji na świecie. Jednak przed tym turniejem, choć są jednym z faworytów, nie jest w najwyższej formie. Także USA i Włochy to nasi najgroźniejsi rywale. Niemcy mieli problemy, ale ostatnio wróciła przyjmująca i są lepiej zbilansowani. Nie można też zapominać o Tajlandii, która zdobyła mistrzostwo Azji. Oni niby w rankingu są niżej, ale ich styl siatkówki jest inny i czasem trudno sobie z nim poradzić. Katarzyna Wenerska dobrze spisała się podczas Ligi Narodów. Jest groźną konkurentką dla Joanna Wołosz? - Podstawową rozgrywającą będzie Asia. Taką hierarchię sobie założyliśmy przy budowaniu drużyny. Wybór Kasi do zespołu nie był jednak podyktowany tym, by tylko mieć drugą rozgrywającą w razie potrzeby. Można powiedzieć, że jej umiejętności i cechy uzupełniają się z Asią. Podczas Ligi Narodów absolutnie pokazała, że jest w stanie świetnie prowadzić zespół. Nasz styl gry opiera się na tym jak rozgrywa Asia, ale wiem, że mam alternatywę. W kadrze brakuje kilku kontuzjowanych zawodniczek jak Klaudii Alagierskiej-Szczepaniak czy Zuzanny Góreckiej. Innych kłopotów zdrowotnych pan nie ma? - Są małe problemy wynikające z przeciążenia sezonem, ale nie krzyżuje to planów. I można powiedzieć, że wszystkie zawodniczki są zdrowe. Co do kontuzjowanych zawodniczek, to nie tylko my mamy problemy z kadrą. Rywalki też tracili ważne zawodniczki. Dlatego koncentruję się na tych, które mam, a teraz nie myślę o tych, które wracają do zdrowia. Tak samo nie patrzę na kłopoty innych, tylko skupiam się na mojej kadrze. Turniej kwalifikacyjny to jedna droga awansu na igrzyska, ale jest też ranking, na podstawie którego też można awansować. Liczycie punkty? - Poza drużynami ze ścisłego topu, dla reprezentacji z miejsc powiedzmy 6-14 każde spotkanie jest niezwykle ważne w kontekście miejsca w rankingu i awansu tą drogą na igrzyska. Wiele razy rozmawiałem o tym z dziewczynami. Oczywiście celem jest bezpośredni awans przez turniej kwalifikacyjny, ale to bardzo trudne i to nie tylko dla nas. Gramy tu też siedem meczów i to jest doskonała okazja, by zbierać punkty do rankingu. Także w kontekście kolejnych wielkich turniejów musimy o tym pamiętać. Czy nam się ten ranking podoba, czy nie, musimy w nim zdobywać punkty, by awansować na kolejne imprezy. Dlatego każde spotkanie jest tak ważne i każde zwycięstwo tak istotne. Bo kiedy nie my wygrywamy, to robi to ktoś inny. Można policzyć, ile jeszcze wygranych byłoby potrzebne, by zagwarantować sobie kwalifikację olimpijska przez ranking? - Nie da się tego określić. Jeśli zna pan takiego specjalistę, który potrafi to policzyć, to proszę mnie z nim poznać. Bedzie mi łatwiej zaplanować nowy sezon. Przed Paryżem czeka nas jeszcze mnóstwo meczów chociażby w Lidze Narodów, które mogą ranking odmienić. Wystarczyłoby prześledzić, jak dynamicznie się zmieniał w trakcie tegorocznej LN.