Dziś to jest normalne i sztampowe - byli sportowcy recenzują dokonania dawnych kolegów z boiska lub parkietu. Jednym wychodzi to lepiej, innym gorzej. Zdzisław Ambroziak był przypadkiem wyjątkowym, bo jeszcze nie wyszedł ze stanu "sportowiec", a już pisał do tygodnika "Sportowiec". Tak było podczas igrzysk olimpijskich w Monachium w 1972 r. Jego kolegów z boiska nie dziwiło, że "Ambroży" jest jednocześnie siatkarzem i dziennikarzem. Cztery lata później drużyna Huberta Jerzego Wagnera sięgnęła w Montrealu po złoto. Ambroziak nie płynął z prądem - w gorącym okresie igrzysk "Sportowiec" ogłosił drukiem trzyodcinkowy serial poświęcony trenerowi. Ostatnia część, pt. "Spalona ziemia" ukazała się akurat w dniu powrotu bohaterów do kraju. Artykuł wywołał powszechne oburzenie, a kilka osób na mieście w trosce o dobre imię zwycięzców, najchętniej by Ambroziaka obiło (co nie byłoby łatwe, bo według różnych wersji miał od 198 do 201 cm wzrostu). Tytułowa "spalona ziemia" dotyczyła Wagnera, bez niego za rok w Finlandii w mistrzostwach Europy Polacy byli "dopiero" drudzy, co "Ambroży" uczcił tekstem pt. "Tęsknota za katem". Ich relacja była słodko-gorzka, razem grali w mistrzowskim AZS -AWF Warszawa. Wagner, wówczas zawodnik, utrzymywał, że Polska przegrała igrzyska w 1968 r., bo... Ambroziak się akurat zakochał. Zdzisław Ambroziak - sportowiec w "Sportowcu" Po igrzyskach w Kanadzie Ambroziak umówił się z kapitanem reprezentacji, zdaniem wielu wtedy najlepszym siatkarzem świata, Edwardem Skorkiem w modnej kawiarni "Corso" przy placu Zbawiciela. Na wywiad? To było coś więcej. - O czym chcesz rozmawiać? Znasz mnie tak dobrze, że możesz napisać wszystko nie zamieniwszy ze mną nawet jednego słowa. Spędziliśmy razem pół życia - żartował Skorek, choć wiedział, że rację miał tylko częściowo. W siatkówce, szczególnie polskiej, zmieniało się wiele i niewybaczalnym błędem byłoby ocenianie zdarzeń dzisiejszych, wedle kryteriów jakie pamięta się sprzed lat - pisał Ambroziak. Cały on. Sportowcy ze szczytu byli mu kolegami, ale nie uzurpował sobie monopolu na prawdę, wciąż starał się być na bieżąco z szacunku dla kibiców, bohaterów stadionów i wrodzonej ciekawości. Sam był dwukrotnym uczestnikiem igrzysk. W latach 1963-1972 rozegrał 220 spotkań w reprezentacji Polski. W roku 1967 Zdzisław Ambroziak wywalczył brązowy medal podczas mistrzostw Europy w Stambule. Był to historyczny, pierwszy medal dla polskiej męskiej siatkówki. Znał zapach szatni jak mało kto. Rozmawiał ze sportowcami na równych prawach jako "magister od fikołków" jak sam siebie tytułował. Nie każdy olimpijczyk ma dystans do siebie, Ambroziak miał. Miał ten przywilej, że mógł towarzyszyć medalistom dosłownie ramię w ramię. Znów olimpijski rok 1976. Mityng lekkoatletyczny na stadionie Skry. Przyjechał nawet rekordzista świata, zdobywca olimpijskiego brązu, Amerykanin Dwight Stones. Zapewne po to, by zrewanżować się Jackowi Wszole, który w Kanadzie sensacyjnie sięgnął po złoto. Przed konkursem rywale... rzucali do siebie frisbe co opisał w "Sportowcu" Ambroziak: "Frisby [ówczesna pisownia - przyp. red.] zatacza w powietrzu najprzeróżniejsze łuki, można posługiwać się nim jak bumerangiem. Obaj skoczkowie pokazują jak to się robi. Amerykanin wprawniejszy, widać że bardziej doświadczony, na wybrzeżu Pacyfiku frisby jest znane i popularne od lat". Po mityngu Ambroziak w towarzystwie Bronisława Malinowskiego, Wszoły i Stonesa postanowili spędzić czas w "Maximie" ale nie w Gdyni, a jego warszawskim odpowiedniku. - Nie wiem jakiej maści używasz - mówię do Wszoły, ale Edek Skorek, niezawodny ekspert w przypadłościach kolan wykrył jakieś mazidło radzieckie sporządzone z jadu wężów. Podobno rewelacyjne. - Muszę z Edkiem pogadać - odpowiada Wszoła. - To może być rzeczywiście niezłe. Jak posssssmaruję się tym wyciągiem z węża, to będę przesssssssmykiwał ponad poprzeczkę - mistrz olimpijski naśladuje węża. Zdzisław Ambroziak - serdeczny potwór Tygodnik "Sportowiec" to było coś. Jak wszystkie dzisiejsze treści premium, popularne kanały YouTube i fachowe podcasty w jednym miejscu. To był magazyn, który publikował wielostronicowe dyskusje o sporcie z udziałem m.in. Tadeusza Konwickiego, Janusza Głowackiego i Krzysztofa Mętraka. To było miejsce, gdzie o "głupim sporcie" pisało wielu doskonałych autorów: Krzysztof Wągrodzki, Maciej Biega, Jacek Korczak-Mleczko, Jacek Żemantowski, Witold Duński, Lech Ufel, Zdzisław Ambroziak, Andrzej Person, Jerzy Chromik. - Zdzichu to był serdeczny kumpel, w redakcji nosił ksywę "Potwór", ze względu na zwalistą sylwetkę. Mnie polubił na tyle, że pomógł, gdy kupowałem pierwszy w życiu kolorowy telewizor w sklepie firmy "Pewex". Brakowało mi kilku groszy, wyjął 100 dolarów, "jak będziesz miał to oddasz" - piękna postawa. To był bardzo ciepły, serdeczny potwór - wspomina Jerzy Chromik. Ambroziak był bardzo wszechstronny, nie ograniczał się do pisania o siatkówce. Lubił np. wioślarstwo: "Ulubionym gestem Grzegorza Stellaka jest uderzenie kantem dłoni we własną szyję. Każdy prawdziwy Polak wie dobrze co ten gest oznacza, a Grzesiek zna jego znaczenie nie gorzej niż inni. Ale też pewnie i nie lepiej. Używa go natomiast szelma często, zapewne przez przekorę. Wiele się o nim opowiada alkoholowych różności i jak z każdymi opowieściami więcej jest w nich fantazji niż prawdy. No może, kiedyś przed laty, przeciętną spożycia miał nie najgorszą, ale z drugiej strony nie znam wioślarza, który po wyczerpującym sezonie, wylewałby za kołnierz. Wylewanie miałoby poważne konsekwencje dla losów osady". Po jego śmierci w 2002 r. "Ambroży" pisał w "Gazecie Wyborczej".- Wszyscy, dosłownie wszyscy ludzie związani z polską siatkówką, powinniśmy czuć się choć trochę winni tej śmierci. Przyłożyliśmy do niej rękę, choćby w najlepszej wierze. Wiem, że to okrutne, co piszę, ale nie ośmieliłbym się, gdyby nie dotyczyło to również mnie. Albo taki wywiad w "Sportowcu" z sierpnia 1977 r. z Ryszardem (którego wszyscy nazywali Andrzejem) Niemczykiem, trenerem siatkarskiej kadry kobiet. Panowie nie udawali, że się nie znają. - Ale się nie zakwalifikowałeś... - Złapałem wszystko co w Polsce najlepiej grało. Te mamuśki, takie i inne, jakoś się je posklejało... - Nazwiskami operujesz niechętnie. Co to znaczy mamuśki? - No... Ela Porzec, Baśka Niemczyk, Ewa Dubaj. Niektóre rozsypujące się, niektóre nigdy nie sprawdziły się w siatkówce... Barbara Niemczyk byłą żoną Andrzeja Niemczyka. Tenis Ambroziak doskonale odnalazł się w telewizji, tubalnym głosem komentował siatkówkę i tenis, który był jego drugą miłością. Pisał tak jak mówił, czyli oszczędnie i w punkt. Dziś komentatorzy zagadują widza, on pozwalał napawać się ciszą. Uważał, że im mniej słów, tym lepiej. Ówczesny redaktor naczelny "Sportowca" Jacek Żemantowski chciał stworzyć oddzielne dodatki dla poszczególnych sportów. Był i "Atleta" (Jacek Korczak-Mleczko) i "Budo" (Lech Ufel), tenisowego "Asa" we władanie wziął Ambroziak, to było naturalne. - Zapamiętałem go z dwóch powiedzeń. Był erudytą, uwielbiał prowadzić na głos długie wywody. Gdy gubił wątek w 3. lub 5. minucie, to na chwilę przystawał i przypominał: "Ale do czego to ja prowadzę?". A drugi jego ulubiony przerywnik to "nawijanie makaronu na uszy", chyba nie był jego autorstwa, ale bardzo lubił to powtarzać. 2-3 lata przed śmiercią byłem u niego w domu, bo ciepłe relacje z "Potworem" udało się utrzymać. Po upadku komuny "Sportowiec" podupadał. Szczycę się nadal tym, że odszedłem razem ze Zdzichem, Maćkiem Biegą, Andrzejem Personem do tygodnika "Mecz". Tylko proszę nie pisz, że odeszliśmy na własnych zasadach, bo nie trawię tej zbitki, a jest już obecna wszędzie - wspomina Chromik. Podupadał "Sportowiec", skończyła się też złota era siatkówki. W lipcu 1987 r. Zdzisław Ambroziak tak pisał w "Sportowcu" o zgrupowaniu kadry w Zakopanem: Najlepszy Siatkówka była sportem akademickim, dlatego w czasach gdy nie mierzono jeszcze IQ na pierwszy rzut ucha było słychać, że przedstawiciele tego sportu są bardziej wygadani niż, dajmy na to, kolarze. Ambroziak, jako komentator wymyślił "wsteczne siatkarskie odliczanie" czy "stratosferyczny zasięg" Arkadiusza Gołasia. Przy pomyłkach Polaków mówił, że "błądzić jest rzeczą ludzką, ale na Boga, nie teraz", a złe zagrania rywali komentował słowami "nie życzymy im źle, ale oby tak dalej". Niezwykle inteligentny i spostrzegawczy, o szerokich horyzontach i zainteresowaniach. Posturą i niskim, basowym głosem budził respekt, ale był niezwykle wrażliwym człowiekiem. Poskładanym z zupełnie nie pasujących do siebie kawałków, które tworzyły fascynującą całość serdecznego potwora. De gustibus non est disputandum, ale Rafał Stec, który poznał Ambroziaka w "Gazecie Wyborczej" wspominał mistrza pisząc, że był najlepszy. Tak samo pisał o sobie Paweł Zarzeczny i radził młodym adeptom dziennikarstwa "dużo czytaj, to nie będziesz miał czasu pisać". Zwięzłość przekazu, każde następne słowo będzie zbędne. Zgadzał się z tym Ambroziak, który mawiał: "nie czytam, bo piszę", ale to był oczywiście tylko żart. Był utalentowany w wielu kierunkach. Włoskiego nauczył się zupełnie bez wysiłku, bez kursów i potrafił uchwycić idealnie melodię tego języka. Miał zdolności matematyczne, a studiował królową nauk przez rok na Uniwersytecie Warszawskim. Potrafił również usłyszane, lubiane melodie, zagrać ze słuchu na pianinie. Śmierć Zdaniem Janusza Uznańskiego, dziś dyrektora operacyjnego PZPS "Ambroży" odszedł będąc u szczytu możliwości dziennikarskich. Wiadomość o jego śmierci była dla wszystkich zaskoczeniem. W grudniu 2003 r. zdecydował się na operację. Celowo zrobił to w czasie świąt Bożego Narodzenia, gdy wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Nie chciał, by środowisko dziennikarskie dowiedziało się o otwarciu głowy. Niestety, sprawy przybrały zły obrót. Zdzisław Ambroziak zapadł w śpiączkę. Zmarł 23 stycznia 2004 r., nie odzyskawszy przytomności. Wielka szkoda, że nie doczekał wielkich sukcesów polskiej siatkówki i tenisa. Bardzom ciekaw jak poradziłby sobie w bezlitosnym świecie social mediów, ale zapewne, jak zwykle, byłby najlepszy... Maciej Słomiński, INTERIA CZYTAJ TEŻ: Mistrzowie olimpijscy zginęli w płomieniach