Stefano Lavarini skreślił polską siatkarkę. Ta teraz ujawnia kulisy
O Kamili Witkowskiej ostatnio głośno było głównie za sprawą zawieszenia, jakie nałożono na nią za naruszenie przepisów antydopingowych. Była już siatkarka postanowiła ponownie odnieść się do kary, jaką zarządziła FIVB i w rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet przypomniała, że zakazaną substancję zażyła przez przypadek. Wróciła też pamięcią do rywalizacji o miejsce w składzie na igrzyska w Paryżu i wyznała, że było jej bardzo przykro, gdy w ostatniej chwili została skreślona przez Stefano Lavariniego.

W pierwszej połowie czerwca Międzynarodowa Federacja Piłki Siatkowej (FIVB) poinformowała o zawieszeniu na osiem miesięcy Kamili Witkowskiej, która dopuściła się naruszenia przepisów antydopingowych. Dyskwalifikacja i tak nie niesie ze sobą żadnych konsekwencji, ponieważ siatkarka w kwietniu zakończyła karierę.
Była reprezentantka Polski, która przed rokiem razem z "Biało-Czerwonymi" wywalczyła brąz Ligi Narodów i tak postanowiła się wytłumaczyć. W obszernym oświadczeniu wyjaśniła, że zakazana substancja znalazła się w przyjmowanym przez nią leku przepisanym przez lekarzy. Teraz w rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet podkreśliła z kolei, że nie była świadoma, że przyjęła niedozwolone środki.
"Gdybym miała świadomość obecności tej substancji, natychmiast zgłosiłabym ten fakt, aby dopełnić wszelkich obowiązków formalnych. Od roku walczę o swoje dobre imię, a obecna nagonka medialna jest dla mnie wyjątkowo krzywdząca. Wypełnienie jednego stosownego dokumentu pozwoliłoby uniknąć całego zaistniałego zamieszania" - przyznała.
Kamila Witkowska skreślona przez Stefano Lavariniego. "Było mi przykro"
33-latka przed rokiem była kandydatką do wyjazdu na igrzyska olimpijskie, ale finalnie nie znalazła się w gronie powołanych na turniej olimpijski. Stefano Lavarini z grona zawodniczek trenujących z drużyną przed wyjazdem do Paryża skreślił dwie: wspomnianą Witkowską i Monikę Fedusio. Teraz środkowa wyznała, że odrzucenie przez trenera było dla niej trudnym doświadczeniem.
"Ostatecznie nie znalazłam się w składzie na Paryż i było mi z tego powodu bardzo przykro. Trudno było mi z tego wyjść. Miałam myśli, że już nie chcę dalej grać i chyba niepotrzebnie podpisałam umowę na kolejny sezon klubowy w Radomce Radom" - powiedziała.
Dopiero gdy tam pojechałam, zobaczyłam, jak mnie przyjęto, stwierdziłam, że warto jeszcze rozegrać ten sezon. I przede wszystkim zakończyć karierę na własnych warunkach z przyjemnym dla mnie uczuciem. A nie takim, że nie zostałam powołana na igrzyska olimpijskie i tym sposobem kończę przygodę z siatkówką
Polska siatkarka rozumie Stefano Lavariniego. "Musi podejmować decyzje"
Witkowska teraz przyznaje, że od samego początku sezonu reprezentacyjnego wiedziała, że Lavarini stawia na inne siatkarki, przez co trudno było jej się "przebić". Sama nie ma sobie nic do zarzucenia, bowiem była gotowa na poświęcenia, poza tym dobrze czuła się w zespole.
"Myślałam, że może tym wygram sobie miejsce w składzie na Paryż. Ostatecznie trener postawił na kogoś innego" - zauważyła.
Jeszcze przed ogłoszeniem kadry na turniej olimpijski Witkowska nie otrzymywała zbyt wielu szans na grę od Lavariniego. Później z kolei miała usłyszeć od trenera, że nie pojedzie na igrzyska, ponieważ "nie pokazywała się w meczach".
Okej, przyjęłam to. Przy życiu trzymało mnie to, że wiele osób mnie wspierało. Słyszałam sporo głosów, że zasłużyłam na powołanie
Witkowskiej wprawdzie było przykro, że nie otrzymała powołania, ale mimo wszystko rozumiała trenera. "Musi podejmować decyzje trenerskie, to sport. Nikt nie mógłby zabrać na turniej dwudziestu siatkarek" - skwitowała.


