"Inne były piłki i inne... warunki fizyczne graczy. Wtedy zawodnik mający 195 cm wzrostu to już był +kawał chłopa+. Dziś to troszkę mało" - zauważył z uśmiechem asystent Andrei Gardiniego w Jastrzębskim Węglu. Kiedy wraz z kolegami zdobył brązowy medal w 1991 roku, sety rozgrywane były do 15 punktów, +przejście+ następowało po zdobyciu dwóch kolejnych +oczek+, nie było w zespołach libero. "Mecz mógł trwać i trwać, choćby trzy godziny, a czasem i dłużej. Dlatego tak ważne było przygotowanie fizyczne. Z kolei zawodnicy byli bardziej uniwersalni. U nas np. Sławomir Gerymski odpowiadał za rozegranie, a Tristan Działyński był jedynym atakującym. Natomiast nie mieliśmy typowego przyjmującego. Każdy przyjmował, chodził na środek, a blokowali ci, którzy byli najwyżsi" - wspominał Dejewski, związany z klubem od 1983 roku. Przypomniał, że kiedy zaczynał przygodę z siatkówką można było jeszcze blokować zagrywkę przeciwnika. Zaznaczył, że podczas przygotowań do sezonu siatkarze dużo biegali, m.in. w trakcie obozów górach. "Trzeba było być gotowym do długich spotkań. Ile to płotków przeskoczyliśmy podczas zajęć, żeby potem wystarczyło energii w grze. Teraz jest trochę inaczej, większą uwagę zwraca się na zgrywanie zespołu, ćwiczy się ustawienia szóstkowe" - zaznaczył. Brązowy medal jastrzębianie zdobyli w 1991 roku, grając wyłącznie krajowym składem. "Po tym sezonie, niejako w nagrodę, mogłem wyjechać na rok do Turcji, do Emlak Bank Ankara, co wtedy nie było wcale takie łatwe. Nie zarobiłem tam żadnych +kokosów+, o może dwa, trzy razy więcej, a w Jastrzębiu nie mieliśmy przecież wielkich pieniędzy. W trzech klubach w Ankarze grało sześciu Polaków, trenerem w jednym (Halkbank) był Hubert Wagner, mieliśmy więc taką polska ekipę" - nadmienił. Przyznał, że 30 lat temu trenerzy nie mieli takiego wsparcia ze strony współpracowników jak dziś. "Wiedza o rywalach była mniejsza, bo przecież w klubie nie było statystyka. Inna sprawa, że znaliśmy się wszyscy, bo w lidze nie dochodziło do zbyt wielu zmian personalnych między sezonami. Bardziej trzeba było liczyć na doświadczenie i geniusz szkoleniowca, który nie dysponował materiałami wideo czy takimi danymi statystycznymi, jakie mamy obecnie. Trener Bronisław Orlikowski miał to +coś+, próbował przygotowywać po swojemu analizy" - wspominał Dejewski. Jastrzębianie pierwszy medal zdobyli w starej hali, z której pierwszy zespół wyprowadził się do nowoczesnego obiektu w 2011 roku, siedem lat po jedynym na razie mistrzostwie Polski. "Ta nasza hala była uznawana za jedną z większych, robiła takie wrażenie, bo była strasznie wysoka. Rywale mieli trochę obaw, bo atmosfera była specyficzna, przychodziło dużo ludzi i kiedy krzyknęli - gościom grało się ciężko" - powiedział. Stara arena miała też skromne zaplecze. "Siłownia ograniczała się do wielofunkcyjnego +Atlasu+ wyprodukowanego w Mielcu. Dziś technika poszła do przodu. Mamy nowoczesny sprzęt, zawodnicy podczas treningów mogą ćwiczyć z urządzeniami monitorującymi i widać kto ile - i jakich - skoków wykonał" - zaznaczył. Łatwiejszy jest obecnie również dostęp do specjalistycznego obuwia siatkarskiego. "Wtedy było strasznie drogie, sprowadzane z Zachodu. Kiedy zaczynałem grać w Bielsko Białej (BBTS), moich rodziców nie było na nie stać. Dlatego biegałem w zwykłych tenisówkach. Pierwsze buty - można powiedzieć profesjonalne - dostałem, kiedy zostałem graczem szóstkowym. A szewc po dwóch latach chciał mnie wyrzucić ze swojego zakładu, bo cały czas próbowałem je utrzymać przy życiu. Całe były pozszywane. Obecnie zawodnicy zużywają po cztery pary butów na sezon i to jest dla nich normalne. A cena, choć wciąż wysoka, jest jednak już dla ludzi osiągalna" - ocenił. Przyznał, że obecnie siatkówka jest sportem bardziej lukratywnym. "Mimo to nie żałuję, że nie urodziłem się później. Jestem zadowolony. Może nie dorobiłem się na siatkówce wielkich pieniędzy, ale życie płynie mi fajnie. Będąc cały czas przy sporcie człowiek czuje się młodszy" - podsumował Dejewski.