Polska Agencja Prasowa: W środowy wieczór pana zespół co prawda przegrał mecz rewanżowy z Lokomotiwem Nowosybirsk, ale już w jego trakcie zapewnił sobie awans do turnieju finałowego Ligi Mistrzów. Zdarzało się już panu wcześniej cieszyć po porażce? Jochen Schoeps: - Nie potrafię określić, jak wiele razy, ale raczej niezbyt często. Oczywiście chcieliśmy wygrać też wczorajsze spotkanie i dodatkowo ucieszyć naszych kibiców. Najważniejszy jednak był awans. Dotarcie do Final Four było jednym z przedsezonowych założeń i udało nam się zrealizować jeden mały cel. Nie oznacza to jednak, że na tym poprzestaniemy. Teraz będziemy pewnie mierzyć wyżej. Wyżej czyli w awans do finału czy wygranie całych rozgrywek? - Gdy jesteś w Final Four, to musisz myśleć krok po kroku. Wiadomo, bardzo chcemy zdobyć tytuł, ale 28 marca czeka nas - tak samo jak dzień później - tylko jeden mecz, a stawka jest bardzo wysoka. Kluczowe będzie, który zespół będzie lepszy tego konkretnego dnia. Dochodzi do tego jeszcze wyjątkowa, specyficzna atmosfera decydującej fazy LM. Przed pierwszym meczem z Lokomotiwem mówił pan, że ten zespół prezentuje styl stanowiący mieszankę cech charakterystycznych dla rosyjskich drużyn i kombinacyjnej gry typowej dla zespołów z pozostałej części Europy. Uznał pan wówczas, że Resovia powinna "konsekwentnie grać swoje", a wtedy rywale będą musieli się dostosować do jej stylu, co może okazać się dla nich trudne. Czy właśnie dlatego pana zespół pokonał ekipę z Nowosybirska? - Trochę tak. Wydaje mi się, że przede wszystkim w pierwszym spotkaniu rywale trochę nas nie docenili. Chyba wydawało im się, że pójdzie im z nami łatwiej, a my ich zaskoczyliśmy dobrą grą. Tydzień temu mieli duży problem z dostosowaniem się do naszego stylu, ale w rewanżu wyszło im to znacznie lepiej. Dodatkowo w pierwszym secie popełnialiśmy sporo błędów na zagrywce. Nie traciliśmy jednak zimnej krwi i byliśmy nadal skupieni. Wstrzeliliśmy się wreszcie serwisem i to pomogło nam nałożyć na rywali większą presję. To oni w końcu musieli wygrać cały mecz. Tę świadomość i nerwy widać po błędach, które popełniali w końcówkach partii. Trener Andrzej Kowal powiedział na odprawie coś specjalnego przed meczem rewanżowym? - Przed oboma spotkaniami właściwie zwracał uwagę na to samo. Mieliśmy się cieszyć z każdego punktu i starać się być cały czas drużyną. Wiadomo było, że będą w rywalizacji z Lokomotiwem lepsze i gorsze momenty. Poza tym walka z tak mocnym rywalem nie jest prostym zadaniem. Dla pana i kolegów ważne jest to, że w drugiej rundzie play off wyeliminowaliście triumfatorów LM sprzed dwóch lat? - Nie za bardzo. W każdym sezonie dochodzi do wielu zmian w składzie, więc trudno mówić, że to ten sam zespół co w 2013 roku. Bardziej dziennikarze zwracają uwagę na takie rzeczy. Pan ma w dorobku już jeden triumf w LM. W 2007 roku wygrał pan te rozgrywki z zespołem VfB Friedrichshafen. Jaka jest recepta na sukces w tych rozgrywkach? - Tak, zrobiłem to już wcześniej i bardzo chętnie bym to powtórzył. Z Friedrichshafen jednak mieliśmy sporo szczęścia. Nasze notowania były wówczas niskie, nikt nie traktował nas jako poważnego zagrożenia. Wielką niespodzianką było nasze zwycięstwo w półfinale nad Maceratą. Teraz na pewno będzie inaczej, ponieważ nie sądzę, by Skra nas zlekceważyła. Oba zespoły się znają zresztą bardzo dobrze. Poza wspomnianym 2007 rokiem w turnieju finałowym LM uczestniczył pan jeszcze raz z Friedrichshafen i raz w barwach rosyjskiej Iskry Odincowo. Występ w Final Four więc to dla pana żadna nowość. - To zawsze coś wyjątkowego i nigdy nie będzie czymś zwyczajnym, normalnym. Gdy grasz o miejsce na podium, to zawsze masz gęsią skórkę. Tyle, że dla większości pana kolegów z Resovii będzie to pierwszy występ w tej fazie zmagań LM. Podejrzewam, że będą mieli większą tremę od pana. - Możliwe. Nerwy są w takiej sytuacji czymś naturalnym. Ważne tylko, żeby wykorzystać je w dobry sposób. Nie mają paraliżować, ale mobilizować. Wtedy będziemy grać na swoim poziomie. Mam nadzieję, że okaże się to wystarczające, by pokonać Skrę, a może także zdziałać w Berlinie coś więcej. Ma dla pana jakieś dodatkowe znaczenie fakt, że w tym roku zagra pan w Final Four w ojczyźnie? - Oczywiście. Lubię tamtejszą halę. Jestem też pewny, że organizatorzy staną na wysokości zadania i przygotują wszystko świetnie. Spodziewam się wielu kibiców. Liczę, że dotrze tam też grupa fanów z Rzeszowa. Moi najbliżsi są ze mną w Polsce, a co do mojej rodziny w Niemczech, to mieszkają dość daleko od Berlina, ale zobaczymy. Może też się zjawią. Rozmawiała: Agnieszka Niedziałek