Rozegranie to pozycja, na której zmiany w reprezentacji Polski po sezonie olimpijskim są najgłębsze. Od początku pracy Nikoli Grbicia z kadrą niekwestionowaną "jedynką" na rozegraniu był Marcin Janusz, na wszystkich najważniejszych turniejach jego zmiennikiem był Grzegorz Łomacz. Ta dwójka świetnie się uzupełniała i idealnie wpasowywała w oczekiwania selekcjonera. Ale w tym sezonie żadnego z nich w kadrze nie ma. To otwiera szansę dla nowych ludzi. Na czele wyścigu po miejsce w podstawowym składzie reprezentacji Polski są Marcin Komenda i Jan Firlej. Grbić przekonuje, że podstawowego rozgrywającego jeszcze nie wybrał. "Nie powiem, że będą walczyć o pozycję, ale chcę, żeby się pokazali, chcę porównać ich charakterystykę i sprawdzić, z kim drużyna będzie lepiej funkcjonować" - zapowiada selekcjoner. Pierwsza część sezonu to szansa przede wszystkim dla Firleja, który był w ostatnim sezonie podstawowym rozgrywającym PGE Projektu Warszawa. Jest z kadrą na towarzyskim turnieju Silesia Cup, Komendy jeszcze z drużyną nie ma. Siatkówka. Jan Firlej rozczarowany po sezonie. "To bardzo bolało" Damian Gołąb, Interia Sport: Po sezonie klubowym jest u ciebie więcej rozczarowania czy zadowolenia? Jan Firlej, rozgrywający reprezentacji Polski: Na pewno rozczarowania z uwagi na końcowe wyniki. Największy, pierwszy ból to ćwierćfinał Ligi Mistrzów. Uważam, że zdecydował przegrany mecz w Ankarze. Bo rewanż rozegraliśmy wzorowo, 3:0, pewna gra. Złoty set to bardzo często niewiadoma i tym razem górą byli rywale. Bardzo jednak utrudniliśmy sobie zadanie meczem w Turcji, gdzie nie zagraliśmy nawet na 50 procent naszych możliwości. Ugraliśmy seta, a przynajmniej dwa dawałyby nam spokojniejszą głowę w rewanżu. W Pucharze Polski, podobnie jak w poprzednim sezonie, nasza dyspozycja odbiegała mocno od innych spotkań. Czy to w fazie zasadniczej PlusLigi, czy w play-offach. Bo uważam, że same play-offy były w naszym wykonaniu fajne - czy ćwierćfinał ze Skrą Bełchatów, czy niesamowite półfinały z Wartą Zawiercie. Uważam, że to był kawał dobrego spotkania z Zawierciem. Mieliśmy finał nawet nie na wyciągnięcie ręki, tylko palca. To bardzo bolało, co było widać w meczach o trzecie miejsce - i po nas, i po Jastrzębiu. Ciężko tak szybko wyciszyć emocje, to praktycznie niemożliwe. Dopiero trzeci mecz o brąz był już na fajnym poziomie. Byłeś zdziwiony decyzją o rozstaniu z trenerem Piotrem Grabanem po zakończeniu sezonu? - Decyzja zapadła, kiedy byłem już na zgrupowaniu reprezentacji. Nie odkryję Ameryki, gdy powiem, że w środowisku pojawiały się na ten temat plotki, spekulacje. Słyszałem, że taka możliwość jest rozważana. Trudno mi się do tego odnieść. Chcieliśmy wywalczyć chociaż jedno trofeum, grać w finałach, a tak naprawdę na osłodę zdobyliśmy brązowy medal. To była decyzja zarządu, zobaczymy, jak to wyjdzie w przyszłym sezonie. Kiedy rozmawialiśmy jesienią, mówiłeś, że zaczynasz się spełniać jako siatkarz w klubie. Masz nadzieję, że teraz zaczniesz spełniać się w kadrze? - Pracuję na to. W każdym roku, w którym mam przyjemność przyjechać na kadrę, liczy się, by być zdrowym, ale poza tym wszystko leży na parkiecie. Ważne, by dawać z siebie maksa. W tym roku grupa jest trochę inna, szczególnie na naszej pozycji rozgrywającego są zmiany. Reprezentacja Polski w siatkówce. Jan Firlej zrobił krok naprzód. Szaleństw nie było Po zmianach na rozegraniu, o których mówisz, będzie na ciebie zwróconych trochę więcej oczu. Podchodzisz do tego ze spokojem, starasz się trochę uciekać od presji? - Możliwość gry pod presją to przywilej. To znaczy, że gra się o coś, na dobrym poziomie. Uciec się od niej zupełnie nie da. Nie pomaga na pewno nabijanie sobie głowy myślami: "co jeśli...", "co gdyby...". Trzeba skupić się na najmniejszych rzeczach, pojedynczych treningach, każdej akcji w meczu. Może brzmi to trochę banalnie, ale uważam, że taka jest recepta, by nie dać się ponosić emocjom, które mogłyby rozpraszać. Stawiasz sobie indywidualny cel na ten sezon kadrowy? - Oczywiście wszystko zależy od decyzji trenera. Ale jeśli dane mi będzie znaleźć się w wąskim, 14-osobowym składzie, chciałbym, by zespół wygrywał. Jakąkolwiek rolę przyjdzie mi pełnić, jeśli będzie zwyciężał, to chciałbym po prostu móc mu pomagać w odpowiednich momentach. Czy to w krótszych, czy w dłuższym wymiarze czasu. Być częścią dobrze funkcjonującego zespołu. Do tej pory główne imprezy reprezentacyjne cię omijały. W tym roku jest pewnie u ciebie dużo chęci, by wystąpić na mistrzostwach świata? - Jasne, że tak. Nie ma co się czarować, każdy z nas przyjeżdża z dużą chęcią i nastawieniem, by znaleźć się w wąskim składzie. Szczególnie pozycja rozgrywającego jest w tym roku mocno zmieniona, więc jakakolwiek dwójka nie znajdzie się w zestawieniach na kluczowe mecze, będzie nową dwójką. Każdy z nas postara się dać trenerowi argumenty, by pojechać na mistrzostwa świata - ja również. Często mówi się o tobie, że jesteś rozgrywającym z iskrą szaleństwa, nieszablonowym, bardzo kreatywnym. W kadrze trener nakłada na ciebie ciaśniejsze ramy niż w klubie? - Trener ma pomysł, jak kadra ma grać. Widać to na przestrzeni lat, odkąd trener objął zespół. Myślę, że ta gra w tym roku dużo się nie zmieni. Pomysł dalej będzie podobny. Realizacja założeń taktycznych od trenera na konkretne spotkanie będzie kluczowa. Wydaje mi się, że poczyniłem postępy i trener Grbić też to widzi. W tym sezonie parę razy rozmawialiśmy po spotkaniach. Mam nadzieję, że dalej będę się rozwijać. Na pozycji rozgrywającego wiek w większości przypadków działa na korzyść. Powodem jest doświadczenie, to pozycja najbardziej obłożona odpowiedzialnością. Często nie ma szablonu na sukces. Obycie się z różnymi, ciężkimi sytuacjami, jak w moim przypadku choćby tegoroczne półfinały, zawsze jest kolejnym krokiem, doświadczeniem. W tym sezonie widzieliśmy ekstremalne przypadki zaawansowanych wiekowo rozgrywających. W wieku 45 lat do gry wrócił Łukasz Żygadło, w Lidze Mistrzów występował jeszcze o rok starszy Mikko Esko. - Akurat o tym nie mówię, haha. Ale to były różne sytuacje. Łukasz Żygadło wrócił na boisko awaryjnie, a Mikko Esko był pełnoprawnym zawodnikiem. Miałem okazję grać przeciwko Lublanie z nim w składzie w grupie Ligi Mistrzów i byłem pod wrażeniem, jak fizycznie wygląda w wieku 46 lat. Oczywiście czasu się nie oszuka, ale jak na swoje warunki i wiek nie odstawał. W kadrze sporo się pozmieniało, dużo nowych twarzy, bo jeszcze czekacie na posiłki najbardziej doświadczonych zawodników. Jak atmosfera w grupie? - Przyjechałem dopiero w zeszłą niedzielę, nie odbyłem jeszcze jakoś bardzo dużo treningów, ale czuję się dobrze. To jest moment na zgranie, szukanie piłek z chłopakami. Ciężko wejść od razu i grać wszystko z zamkniętymi oczami. W tym roku grupa jest nowa, dużo debiutantów, młodszych zawodników. Ale atmosfera jest dobra, wszystko jest ok. Zdążyłeś zregenerować się po długim sezonie? - Pod kątem zdrowotnym przeszedłem sezon właściwie suchą stopą. Oby tak dalej. Terminarz jest mocno obładowany, ale mam nadzieję, że nadal wszystko będzie dobrze. Miałem 10 dni przerwy po sezonie, więc zdążyłem odsapnąć i jestem naładowany na sezon reprezentacyjny. Rozmawiał Damian Gołąb