Damian Gołąb: W środę przeszedł pan zabieg ścięgna Achillesa. Jak się pan czuje? Norbert Huber, środkowy Grupy Azoty ZAKS-y Kędzierzyn-Koźle: Wszystko poszło dobrze. Lekarz prowadzący powiedział, że wszystko jest w porządku, zgodnie z planem. Za trzy tygodnie mam wizytę kontrolną, mam o siebie dbać. To nie był długi zabieg, trwał może z godzinkę. Rokowania? Jeśli będę o siebie dbał i dobrze pracował w czasie rehabilitacji, wszystko będzie dobrze. Wspominał pan jeszcze przed zabiegiem, że celuje w powrót w styczniu. Co na to lekarz? - Nie wiem, bo nie mówiłem mu o tym. Jego widełki czasowe przed zabiegiem wynosiły od sześciu do 12 miesięcy na powrót. Jeśli się w nich zmieścimy, będzie fajnie. Znamy już pana hasło na okres rehabilitacji, podzielił się pan nim na Twitterze: “Coco Jumbo i do przodu". Pozytywne nastawienie to podstawa rehabilitacji? - W tej sytuacji trzeba szukać pozytywów, których jest mało. Przychodzą myśli, że można było być w różnych miejscach, przeżywać wiele fajnych momentów. Wiele cudownych chwil przeszło mi koło nosa, jak finał Ligi Mistrzów z moją drużyną i, mam nadzieję, świętowanie po sukcesie. Trudno, tak się zdarzyło. Muszę oszczędzać siebie i nogę. Tylko ode mnie zależy, kiedy wrócę. Jeśli będę dobrze pracował, dobrze się rehabilitował, to będzie dla mnie satysfakcjonujące. Norbert Huber: Myślenie o najbliższej przyszłości zmieniło się w ciągu 10 minut Chyba mocno przeanalizował pan to, jak znani sportowcy dochodzili do siebie po kontuzjach ścięgna Achillesa? - Dowiadywałem się różnych rzeczy, rozmawiałem z osobami, które doznały takiej kontuzji. To ciężki uraz. Może sam zabieg i pierwsza faza dochodzenia do siebie nie są zbyt trudne, ale powrót do sportu, rehabilitacja jest mozolna. Słyszałem, że trudno zauważyć efekty po krótkim czasie, przychodzą dopiero później. To w moim życiu trudny moment, ale mam wsparcie kolegów z drużyny, ludzi z klubu i tych, którzy są dookoła mnie. Nadchodzące dni na pewno będą ciężkie, ale mam nadzieję, że w niedzielny wieczór, ok. godz. 23, będę mógł otworzyć chłodne prosecco. Wiadomo, że czeka pana jednak przerwa i żmudna rehabilitacja. Jakaś kontuzja wcześniej wyłączyła pana z gry na dłużej? - Nie miałem wcześniej poważniejszych urazów, które eliminowały mnie na kilka miesięcy. Staram się myśleć o tym, dlaczego to się stało i czy można było tego uniknąć. Wydaje mi się, że było o to trudno. To nie było tak, że mogłem się schylić i ktoś by mnie nie uderzył. W tamtym momencie nie miałem na to wpływu. Zdarzyło się, tyle. Mój światopogląd i myślenie o najbliższej przyszłości zmieniło się w ciągu 10 minut. Trzeba się przyzwyczaić do życia, jakie teraz będzie. Marzę o tym, by za parę miesięcy być dalej siatkarzem i robię wszystko, żeby tak było. CZYTAJ TAKŻE: Mistrzostwo nie wystarczy ZAKS-ie. Chce zapisać się w historii Czyli czeka pana pierwszy od lat dłuższy okres bez siatkówki. - Jeszcze długo nie będą to siatkarskie zajęcia. Będę mógł sobie podotykać piłki tylko w zaciszu swojego domu albo przy ognisku. Humor chociaż na chwilę na pewno poprawił się po ostatnim finałowym starciu PlusLigi. Odebrał pan razem z drużyną złote medale w hali w Jastrzębiu-Zdroju. Przez kontuzjowaną nogę musiał pan świętować “na hamulcu ręcznym"? - Nie, bo w ostatnich miesiącach nauczyłem się celebrować takie momenty w inny sposób niż kiedyś. I mimo że miałem jedną nogę w bucie ortopedycznym, nie wyskoczyłem ze swoich ram. Świętowałem mistrzostwo Polski bardzo spokojnie. Tak, by następnego dnia obudzić się z uśmiechem, a moim największym zmartwieniem wciąż była tylko kontuzjowana noga. Koledzy świętowali bardziej hucznie czy myśli o finale Ligi Mistrzów trochę hamowały entuzjazm? - Po finale PlusLigi na pewno od razu myśleliśmy o finale Ligi Mistrzów i tym, co w najbliższą niedzielę. A co do samego świętowania: co zdarzyło się w Vegas, zostaje w Vegas. Taniec na jednej nodze był możliwy? - Było bardzo dużo zdjęć pod autobusem, pod halą Azoty. Poza tym zrobiłem wszystko, by szybko się ulotnić. Musiałem unieść nogę, a nie tylko ją nadwyrężać. ZAKSA - Itas Trentino w finale Ligi Mistrzów. "Bez wielkiej presji" Początkowo wybierał się pan na finał z Itasem Trentino do Lublany, ale musiał pan odwołać wyjazd. Dlaczego? - Lekarz prowadzący zalecił, bym jednak nie podejmował aż tak dużego ryzyka. Pierwsze dni po operacji są bardzo ważne, nie powinno się przemęczać ani nadwyrężać. A ośmiogodzinna podróż byłaby trochę proszeniem się o kłopoty. Nie był pan ostatnio w szatni, ale pewnie wie pan od kolegów, czy mocno analizujecie Trentino, czy raczej skupiacie się na własnej grze? - Podchodzimy do tego meczu tak, jak do każdego innego. Na przeciwniku skupia się sztab, będą odprawy wideo i chłopaki dostaną informację na temat Trentino. Poza tym jest satysfakcja z tego, co się zrobiło, gdzie i po co się jedzie. Na pewno chłopaki cieszą się, że tam są i będą to celebrować. Jesteśmy zwykłymi chłopakami, którzy mają duże marzenia i robią duże rzeczy. Drużyna podchodzi do meczu bez wielkiej presji, stresujących momentów. Po prostu wchodzi na fantazji. Kamil Semeniuk powiedział w jednym z wywiadów, że stanie sobie na boisku w finale Ligi Mistrzów i powie, że już tam był, ale fajnie drugi raz zdobyć złoto. Większość chłopaków brała już udział w takim wydarzeniu i myślę, że podejdą do meczu tak samo. Kiedy już zakwalifikowaliście się do finału Ligi Mistrzów, ten temat przewijał się w rozmowach? - Nie, po awansie do finału mieliśmy uczucie, jak by to był kolejny dzień w biurze. Wykonaliśmy swoją pracę, zrobiliśmy to dobrze i przeszliśmy do gry na krajowym podwórku. To nie był dla ZAKS-y spokojny sezon w Lidze Mistrzów. Do półfinału awansowaliście bez gry po wykluczeniu z rozgrywek rosyjskich drużyn, ale wcześniej drużynę trapił COVID-19 i trzeba było nadrabiać zaległe mecze. W krótkim czasie oblecieliście Europę i Azję. To był trudny okres? - Ostatnio widziałem na Twitterze podsumowanie drużyny z Jastrzębia, która grała średnio co 4,5 dnia, rozegrała 51 meczów. U nas trzeba dodać do tego dwie podróże do Nowosybirska, a przy tym eurotrip do Mariboru i Lube. Rozegraliśmy jeszcze kilka spotkań więcej niż Jastrzębski Węgiel. Robi się granie co trzy dni. A były nawet tygodnie, w których graliśmy trzy mecze. To było ciężkie, ale teraz jest taki moment, w którym spijamy śmietankę. Trener powiedział, że jesteśmy grupą, która cały czas jest głodna wygrywania. Wiemy, kto stoi po drugiej stronie, że są tam siatkarze bardzo utalentowani, dobrzy. Ale nie robi to na nas wielkiego wrażenia. Chcemy wygrać finał, chłopaki na pewno zrobią wszystko, by powtórzyć sukces sprzed roku i łatwo nie odpuszczą. Norbert Huber: Nie przestajemy marzyć o wielkich rzeczach Ten głód zwycięstw to klucz do sukcesów ZAKS-y w tym sezonie? Chociaż latem zmieniła się połowa wyjściowej szóstki, drużynę bardzo szybko udało się poukładać. - Jeśli chodzi o wymianę zawodników sprzed roku, motywacją do osiągania dużych rzeczy jest to, że wielu ludzi nie pokładało nadziei w naszych “zasobach ludzkich". To bardzo napędza, cementuje zespół: pokażemy im, że się mylili! Wiele razy przytaczaliśmy różnych ekspertów, którzy mówili, że ZAKSA w tym sezonie tego czy tamtego nie osiągnie. A teraz słyszy się, że ktoś mówi: "fajnie, pomyliłem się". Ale gdybyśmy tego nie zrobili, zdania byłyby zupełnie inne: “a, dobrze powiedziałem". Ilu ludzi w kraju, tylu ekspertów. Najważniejsze, że cały czas jesteśmy sobą, osiągamy wyznaczone cele i nie przestajemy marzyć o wielkich rzeczach, które z czasem do nas przychodzą. Finał w Lublanie to może być w pewnym sensie “Last dance" tej ekipy. W przyszłym sezonie w ZAKS-ie najpewniej nie będzie już trenera Gheorghe’a Cretu czy Kamila Semeniuka. - Skoro to będzie “Last dance", to chciałbym w poniedziałkowy poranek na lotnisku w Pyrzowicach powiesić na szyi złoty medal Ligi Mistrzów. Finał ZAKSA Kędzierzyn-Koźle - Itas Trentino będzie można obejrzeć na platformie Polsat Box Go CZYTAJ TAKŻE: Mistrzostwa świata siatkarzy. Znamy miasta - gospodarzy