Tydzień temu dość nieoczekiwanie bełchatowianie mieli ciężką przeprawę z mistrzem Rumunii. Arcadę pokonali dopiero po tie breaku. Przed rewanżem PGE Skra już nie czułą się takim faworytem, jak przed rozpoczęciem walki o półfinał. Zwłaszcza że Rumuni we własnej hali są bardzo niewygodnym rywalem. PGE Skra prawie w pełnym składzie Do awansu bełchatowianie potrzebowali wygranej. Przy zwycięstwie gospodarzy 3:2 musiałby rozstrzygnąć szósty set. Wygrana 3:1 lub 3:0 premiowałaby Arcadę. Do Rumunii Skra poleciała bez przeszkód i prawie w pełnej kadrze. Jedynie Mihajlo Mitić z powodów rodzinnych pojechał do Serbii. W poprzedniej rundzie z powodu pozytywnych testów na koronawirusa w Bułgarii zagrali tylko w ośmioosobowym składzie. - Podróż nie była łatwa, ale dotarliśmy i wiemy po co tu jesteśmy. Na pewno czeka nas trudne spotkanie. Przeanalizowaliśmy mecz w Bełchatowie, wyciągnęliśmy wnioski i na pewno zagramy lepiej niż w pierwszym meczu - zapewniał Radosław Kolanek, drugi trener PGE Skry. Pierwszy set dla PGE Skry Szkoleniowiec miał rację, bo zawodnicy na pewno lepiej przyjmowali zagrywki rywali i Grzegorz Łomacz mógł łatwiej rozdzielać piłki. Poprawili się też w obronie. Początek pierwszego seta był wyrównany. Nawet jak Skra po asie Dicka Kooya uciekła rywalom na dwa punkty, to za chwilę Milad Ebadipour w ataku przestrzelił o kilka metrów. Bełchatowianom udało się uciec rywalom na trzy punkty, ale na zagrywkę wszedł Marian Bala i za chwilę był remis. Na szczęście zadziałał blok, a także zagrywka Kooya i nie tylko odzyskali przewagę, ale jeszcze ją powiększyli (17-12). Długo ją utrzymywali, ale w końcówce znów serwował Bala. W efekcie Arcada przegrywała już tylko 21-22, ale Skra przetrwała i po ataku Karola Kłosa objęła prowadzenie. W drugim panowała Arcada Choć minęło tylko kilka minut, to w drugiej partii jakby na boisko wyszła zupełnie inna Skra. Gospodarze mocno serwowali, dobrze zagrali blokiem i atakiem - prowadzili 9-2. Trener Slobodan Kovać dwa razy wziął czas, ale jego podopieczni dalej byli bezradni. Tym razem nie tylko zagrywki Bali, ale także Filipa Sestana siały popłoch w szykach PGE Skry. Po autowym ataku Roberta Tahta goście przegrywali już 12-20 i tego już nie odrobili. PGE Skra znów na fali Trzeci set i tym razem PGE Skra na fali. Po asie serwisowym Kooya prowadziła 5-2., a po ataku Atanasijevicia 7-3. W końcu dobry okres gry miał też Milad Ebadipour i przewaga jeszcze wzrosła. Okazało się, że jednak nie jest bezpieczna. Mistrzowie Rumunii choć powoli, to systematycznie odrabiali straty. Skra prowadziła już tylko dwoma punktami, ale w porę odparła atak. Po zbiciu Kooya wygrywała 21-16 i już tego nie wypuściła. Gospodarze zostali już przyparci do muru i musieli wszystko postawić na jedną kartę. Początek był wyrównany, Skrze udało się uzyskać nieznaczną przewagę, ale Arcada szybko ją odrobiła głównie po błędach bełchatowian. Obe drużyny grały punkt za punkty, żadnej nie udawało się odskoczyć. W końcu dobry atak, a po chwili blok Ebadipoura i poprawka Mateusza Bieńka dały gościom prowadzenie 21-17. W końcówce było jeszcze trochę nerwów, ale to Skra awansowała. W półfinale PGE Skra zagra ze zwycięzcą ćwierćfinału CEZ Karlovarsko - Torus. Pierwszy mecz wygrali Francuzi, ale rewanż czeka ich na wyjeździe. Arcada Galati - PGE Skra Bełchatów 1-3 (21:25, 25:19, 19:25, 23:25) Arcada: Rangel, Bala, Sobirow, Raić, Talpa, Sestan oraz Cristudor (libero), Rata, Teleleu, Kantor Skra: Łomacz, Kłos, Kooy, Ebadipour, Atanasijević, Bieniek oraz Piechocki (libero), Schulz, Taht