Przebojem wdarła się do kadry. Rozbiła mistrzynie świata. "Duży głód grania"
Aleksandra Gryka dwukrotnie próbowała zadomowić się w reprezentacji Polski, ale zawsze coś przeszkadzało. Teraz jest na dobrej drodze, by udało się za trzecim razem. Jej popisowym występem był mecz przeciwko mistrzyniom świata Serbkom, w którym samym blokiem zdobyła dziewięć punktów. – We wszystkich kadrach są dosyć spore przetasowania i w naszej też. Mimo że gra wiele zawodniczek, które do tej pory nie dostawały zbyt wielu minut na boisku, to wygrywamy na razie prawie ze wszystkimi – podkreśla środkowa bloku.

Andrzej Klemba: Po ostatnim występie w Lidze Narodów można było przeczytać takie opinie, że Gryka kontra Serbia 3:1. Zdobyła pani najwięcej punktów w zespole, a do tego aż dziewięć bloków z tak utytułowaną drużyną. Chyba świetnie się pani czuła w tym spotkaniu?
Aleksandra Gryka: Bardzo miło słyszeć takie słowa. Dostałam wiele wiadomości od starych znajomych i obecnych. Czuję wsparcie, ludzie śledzą moje postępy i wszystkim bardzo za to dziękuję. Ten mecz z Serbią rzeczywiście był dobry. Pewnie się złożyło na to kilka czynników. Trochę odpoczęłam, bo nie wystąpiłam we wcześniejszych spotkaniach. Miałam duży głód grania i na bardzo fajnej energii wyszłam na boisko tego dnia. Wszystko się zazębiało i ten mecz po prostu mi wyszedł.
W drugim tygodniu Ligi Narodów była pani rezerwową i dopiero z Serbią zagrała w podstawowej szóstce. Tak trener rotuje i mówi wam, jaka będzie rola?
- Na spotkania Ligi Narodów w Serbii poleciały dwie nowe środkowe: Madzia Jurczyk i Weronika Centka. Od początku sytuacja była jasna, że będziemy sprawdzać wszystkie ustawienia. Wiedziałam, że tego grania będzie dla mnie mniej, żeby każda dostała szansę. A przed Serbią do ostatniego momentu nie wiedziałam, że wystąpię. Ja to rozumiem, a nawet doceniam, bo uważam, że ta głębia składu będzie się bardzo przydawać w sezonie reprezentacyjnym. Teraz jest na to czas, żeby rotować składem i dać szansę pokazania się wszystkim.
W pierwszym tygodniu Ligi Narodów oprócz pani i Agnieszki Korneluk środkowymi były Sonia Stefanik i Dominika Pierzchała, a w drugim ich zabrakło. To znak, że trener jest z pani zadowolony?
- Myślę, że wszystkie tak czujemy. Jeśli dostajemy informację, że jedziemy dalej, to jest to uhonorowanie naszych starań i umiejętności. Jestem szczęśliwa, że to, co pokazuję na boisku, się przydaje i trener widzi w tym potencjał.
W Lidze Narodowej reprezentacja Polski wygrała siedem z ośmiu meczów, a wśród nich nie brakowało wymagających rywalek, jak Chiny, Turcja czy Serbia. Kadra od dobrych kilku lat robi postępy?
- Na pewno. Szczególnie patrząc na to, że we wszystkich kadrach są dosyć spore przetasowania i w naszej też. Choć nasz skład jest zmieniony, to wciąż jesteśmy na topie. Wygrałyśmy siedem spotkań i zajmujemy drugie miejsce w tabeli. To jest bardzo budujące, bo mimo tego, że gra wiele zawodniczek, które do tej pory nie dostawały zbyt wielu minut na boisku, to po prostu wygrywamy na razie prawie ze wszystkimi.
Weronika Centka jest pani rówieśniczką, obie jesteście rocznik 2000, a pozostałe dwie środkowe Jurczyk i Korneluk to zawodniczki ze sporym doświadczeniem w kadrze.
- To najlepszy sposób budowania składu, żeby mieć takie filary w postaci starszych i doświadczonych siatkarek, a do tego dokładać młodsze z potencjałem, które będą się od nich uczyć. I nie chodzi tylko o postawę podczas meczów, ale też o wiele spaw pozaboiskowych.
Ostatni sezon rozpoczęła pani we włoskiej ekstraklasie, a zakończyła w polskiej lidze. Miała pani problemy z regularnym graniem w Serie A. Transfer medyczny do BKS Bielsko-Biała pomógł przekonać trenera Lavariniego?
- W zasadzie to nie, bo z selekcjonerem rozmawiałam wcześniej, zanim w ogóle pojawił się pomysł tego transferu. Wydaje mi się, że efekt końcówki sezonu we Włoszech, kiedy dostałam trochę więcej szans i udało mi się zagrać kilka dobrych spotkań. Myślę, że to miało wpływ, a także wcześniejsze występy w polskiej lidze i powołania do reprezentacji. Za to ten transfer do Bielska dał mi poczucie tego, że w końcu mogę grać i to o stawkę. Spotkania o trzecie miejsce były naładowane energią i emocjami. Wystąpiłam w tych meczach i wróciła mi frajda z grania.
Skąd wzięły się problemy z regularnymi występami we włoskim zespole?
- Nie chciałabym tutaj źle mówić o jakiejkolwiek sytuacji, ale miałam kilka rozmów z trenerem odnośnie naszego stylu gry i może to spowodowało, że nie do końca wpasowałam się w jego wizję. Niestety tak wyszło, jest mi przykro i dalej nie do końca się z tym zgadzam, że ten sezon tak wyglądał. Jechałam do Włoch z zupełnie innymi oczekiwaniami, ale potoczyło się inaczej. Na szczęście teraz dostałam szansę i mogę się pokazać.
Rozdział poprzedniego sezonu uważam za zamknięty.
Wracając do reprezentacji, to nie były pani pierwsze kroki w kadrze. Już wcześniej trener Lavarini panią powoływał, ale pojawiały się problemy.
- Od początku bardzo dobrze mi się pracowało z tym szkoleniowcem. Odkąd trener Lavarini objął kadrę, to poziom bardzo się podniósł. Rzeczywiście dostałam od niego szanse trenowania i pokazania się na zgrupowaniach. Po zdobyciu mistrzostwa Polski z ŁKS doznałam kontuzji stopy. Żałuję, bo miałam wtedy udany sezon i mogłam spiąć go klamrą też w reprezentacji. Kolejny rok był olimpijski, a ja byłam po urazie. Trener miał już sprawdzone inne zawodniczki i po prostu im zaufał. Teraz rozpoczął się nowy cykl olimpijski. W końcu jestem cała, zdrowa i można powiedzieć, że w dobrej dyspozycji. Dostałam szansę i staram się ją wykorzystać.
Wydaje się Pani, że była realna możliwość, żeby znaleźć w kadrze na mistrzostwa Europy w 2023 roku?
- Myślę, że gdyby nie uraz, mogłabym powalczyć o to miejsce. Wtedy bardzo dobrze czułam się fizycznie, a także mentalnie. Zdobyłyśmy mistrzostwo Polski w trudnych okolicznościach, bo w zespole były kontuzje. Bardzo wtedy żałowałam swojego urazu, bo myślę, że mógłby to być fajny sezon reprezentacyjny.


