Damian Gołąb, Interia: Niedawno napisała pani w mediach społecznościowych: "siatkówko, tęsknię". Trudno sobie poradzić z tą tęsknotą na co dzień? Alicja Grabka, rozgrywająca, reprezentantka Polski w siatkówce: To dla mnie nowa sytuacja, w której na początku kompletnie nie potrafiłam się odnaleźć. Ludzie, którzy otoczyli mnie w klinice Guardian w Koninie, bardzo mi pomogli wyjść z mentalnego dołka. Zawsze byłam osobą, która fizycznie mogła poradzić sobie z wieloma rzeczami, ale nie wyobrażałam sobie życia bez siatkówki. Na początku to było dla mnie bardzo duże wyzwanie. Teraz, kiedy jestem ponad dwa miesiące po operacji i widzę efekty, brak bólu, że noga wraca do siebie - to na pewno dla mnie optymistyczne. Odliczam do momentu, w którym wrócę na kolejny sezon. Z całej tej kontuzji najciężej było poradzić sobie z tęsknotą i nową rzeczywistością. Jak doszło do pani kontuzji? Od razu było wiadomo, że to coś poważnego? - To kontuzja, która się nawarstwiała. We wrześniu poczułam bardzo mocny ból. Próbowaliśmy to zdiagnozować i okazało się, że jest sporo rzeczy do roboty. Obrąbek, chrząstka, narośl na kości... Nie był to jednorazowy, mechaniczny uraz, a nawarstwiający się ból. Znowu posłużę się cytatem z pani Instagrama - pisała pani o czasie "otwierającym oczy". W jaki sposób kontuzja otworzyła więc pani oczy? - Pokazała mi, jakich ludzi mam wokół siebie i na kogo mogę liczyć, kto jest ze mną w gorszych momentach w życiu. Jako zawodniczce też otworzyło mi to oczy. Kiedy się gra i jest zdrowym, wszystko jest ok, ale kiedy zdrowie podupada, trudno prosić i uzyskać pomoc. Pod tym względem też było mi ciężko. W momencie kontuzji otwierał się rynek transferowy, nie wiedziałam, jak to wszystko się potoczy. To był mocno stresujący czas. Przede wszystkim jednak zweryfikował ludzi wokół mnie. Po czasie jestem za to wdzięczna. Wszystko jednak dzieje się po coś: poznałam też wspaniałych ludzi, myślę, że zostaną ze mną na długo. Jak przebiega rehabilitacja? Kiedy powrót do typowo siatkarskich treningów? - 8 stycznia miałam operację. 6 marca odstawiłam kule, to był dla mnie przełomowy moment. Te dwa miesiące były dla mnie bardzo uciążliwe. Śmiałam się, że nie mogłam nawet przynieść sobie kawy - nie mogłam jej unieść w ręce z tymi kulami. Pod koniec z kulami też było ciężko, bo już czułam, że mogę chodzić. Chciałam, ale jeszcze nie mogłam. Lekarz cały czas mówił: "poczekaj, poczekaj, dla twojego dobra". Po dwóch miesiącach byłam na konsultacji, wszystko bardzo dobrze się goi. Myślę, że zrobiłam kawał dobrej roboty z rehabilitantami i trenerami. Teraz będę wchodzić w etap powrotu do sportu. Według prognoz będę gotowa na okres przygotowawczy, czyli lipiec. Była pani niecierpliwą pacjentką. - Ogólnie taka jestem, cierpliwość w sprawach zdrowotnych nigdy nie była moją dobrą stroną. Zawsze starałam się grać z bólem. Uważam, że to domena profesjonalnych sportowców: ból jest i trzeba jakoś sobie z nim radzić. Noga była i jest osłabiona, ja chciałam coraz więcej. A rehabilitacja to ciężka praca. Cierpliwość była kluczem do tego, w jakim miejscu jestem teraz. Reprezentantka Polski ogłasza koniec. Nie tak to sobie wyobrażała Kobieca siatkówka wychodzi z cienia? "Wiele osób chyba nie wierzyło" Jak wygląda sprawa pani rozliczeń z Legionovią? Czy udało się pani uzyskać pieniądze, które klub jest pani winien? - Sytuacja z Legionovią się nie zmieniła. Z tego, co wiem, klubu nie ma. Robimy co możemy, ale sprawa nie ruszyła. Teraz ligą wstrząsają kłopoty Grupy Azoty Chemika Police. To rodzi też niepokój u zawodniczek, które grają w innych klubach? W końcu w posadach chwieje się jeden z największych mocarzy TAURON Ligi. - Dla mnie to był ogromny szok. Tak jak o Legionovii się mówiło, że może być problem, tak nic nie było słychać, że w Chemiku źle się dzieje. To ciężka sytuacja dla całej polskiej siatkówki, to klub z wielkimi osiągnięciami, bił się w Lidze Mistrzyń. Wygląda to też średnio dla zawodniczek, które grały w Policach, mają tam kontrakty. Przeczytałam wypowiedź prezesa klubu, pana Frankowskiego, który napisał, że nie wiadomo, czy dokończą sezon i przystąpią do następnego. Byłaby to ogromna strata dla żeńskiej siatkówki. Trzymam kciuki za to, że znajdzie się sponsor. Po sukcesach kadry z trenerem Stefano Lavarinim ma pani poczucie, że kobieca siatkówka wychodzi z cienia? Przez lata na świeczniku byli głównie mężczyźni. - Dwa ostatnie lata wiele pokazały kibicom, sponsorom, ale i nam, polskim zawodniczkom. Nie tylko tym, które reprezentują kraj, ale całej lidze. Że wszystko idzie w górę, że coraz lepsze zawodniczki chcą przyjeżdżać do Polski, że poziom się podnosi. Po "Złotkach" długo nie było sukcesów, to były przełomowe dwa lata. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc ten sezon też będzie bardzo ważny. Kwalifikacja olimpijska dała kobiecej siatkówce bardzo dużo. Wiele osób chyba nie wierzyło, że uda się awansować z turnieju w Łodzi, raczej patrzyło się na punkty z rankingu FIVB. Teraz także zawodniczki spoza kadry czują, że fajnie byłoby się mocniej zmotywować, by może do niej dołączyć. W poprzednich latach brakowało nam takiej mocnej motywacji, by być w reprezentacji, bo ona po prostu nie odnosiła za wiele sukcesów. W czasie mistrzostw świata czy kwalifikacji olimpijskich okazało się też, że siatkarki mogą przyciągać do polskich hal w Gdańsku czy Łodzi tłumy. - Miałam okazję obejrzeć ostatni mecz z Włoszkami, o kwalifikację olimpijską. Hala była pełna, szczerze mówiąc podziwiam dziewczyny, że wytrzymały presję. Wsparcie było niesamowite, ale jednak gra przy takiej publice to nie lada wyczyn i doświadczenie. Dzięki sukcesom reprezentacji ludzie mocniej zaczęli interesować się siatkówką, widzę to na spotkaniach ligowych. Odczuwam to nawet na Instagramie. Więcej ludzi pisze, zastanawia się, gdzie gram. Popularność rośnie. Ale i dziewczyny są bardziej zauważane na świecie, polskie zawodniczki coraz częściej wyjeżdżają. Kiedy pani zaczynała się interesować siatkówką, wzorowała się na kobiecych gwiazdach czy bardziej przemawiały do pani postaci typu Michał Winiarski czy Paweł Zagumny? - Zaczynałam grać na innej pozycji, byłam przyjmującą. Wychowałam się w czasach Małgorzaty Glinki i Katarzyny Skowrońskiej, to były moje dwie największe idolki. Później, gdy zaczęłam zmieniać pozycję, w mojej głowie była zawsze Asia Wołosz. Pozostaje tak do dziś. Kiedy w tamtym roku miałam okazję chwilę z nią potrenować, to było dla mnie ogromne przeżycie. Na początku nie interesowałam się oglądaniem siatkówki, bardziej graniem. Kiedy jednak weszłam do profesjonalnej ligi, to się zmieniło. Potrafię oglądać trzy mecze naraz, na trzy ekrany. Uwielbiam to robić, analizować. Gwiazda reprezentacji Polski zmieni klub? Jest przeciek, zaskakujący wybór Alicja Grabka o Stefano Lavarinim. "Pozwolił uwierzyć kadrze w siebie" Spotkała się pani w kadrze z trenerem Lavarinim. Jakie wywarł na pani wrażenie? - To bardzo stanowczy trener, który pozwolił uwierzyć kadrze w siebie. I w to, że jest szansa osiągać sukcesy, że niczego nam nie brakuje. Wydaje mi się, że to wcześniej było problemem. Zawsze byłyśmy porównywane do innych reprezentacji. Nikt nigdy nie powiedział, że mocno w nas wierzy, że jesteśmy w stanie coś zrobić. W tej reprezentacji dużą rolę odegrał "mental", trener wykonał ogromną robotę. Zawodniczki się przecież nie zmieniły, a gra wygląda o niebo lepiej. Warsztat? Trener Lavarini to fachowiec w każdym calu: statystyki, przygotowanie taktyczne, techniczne - wszystko grało. Na początku byłam trochę zdziwiona, że treningi są tak intensywne i opierają się na graniu. Nie było czasu na szlifowanie elementów, przyjęcia, rozegrania, ataku. Tutaj od razu grałyśmy w szóstkach. Miałam okazję trenować z nim około półtora miesiąca i wyniosłam ogromnie dużo. Pani sporo grała w reprezentacji w pierwszym sezonie trenera Lavariniego, w poprzednim była pani w szerokiej kadrze. Teraz plany przekreśliła kontuzja. Przed urazem była w pani głowie myśl, że może uda się powalczyć o miejsce w składzie na igrzyska? - Nie myślałam o tym. Uważam, że dziewczyny wykonały w tamtym sezonie taką robotę, że jeśli będą jakieś zmiany, to raczej kosmetyczne. Zawsze doceniam to, co zostało mi dane. Jeśli mogłam skorzystać z treningów z dziewczynami i trenerem Lavarinim, czerpałam, ile się dało. W poprzednim sezonie po trzech tygodniach treningów pojechałam na Uniwersjadę. To też był dla mnie świetny czas, zdobyłyśmy medal, to było moje pierwsze osiągnięcie w seniorskiej siatkówce. Kiedy pojawiła się kontuzja, skupiłam się na swoim zdrowiu. Na razie chciałabym wrócić do siatkówki. Pojawiają się opinie ekspertów, i nie jest ich wcale tak mało, że polskie siatkarki mogą nawet zdobyć dla Polski medal igrzysk olimpijskich. To by dopiero było wyjście kobiecej siatkówki z cienia w znakomitym stylu. - Moim zdaniem dziewczyny mają ogromne szanse na medal. Nie mają na sobie żadnej presji. Już sama kwalifikacja na igrzyska była ogromnym sukcesem. Wydaje mi się, że pojadą tam z myślą, by spełniać marzenia. Myślę, że mogą sprawić niespodziankę. Jeśli można to w ogóle tak nazwać. Szczerze uważam, że Ligą Narodów, a potem meczami z Włoszkami czy USA pokazałyśmy przecież, że jesteśmy w stanie wygrywać z najlepszymi. Jesteśmy potężną reprezentacją. W końcu, po latach, można chyba powiedzieć, że jesteśmy postrachem w Europie i na świecie. Z mocnymi zespołami wygrywa się przede wszystkim w głowie. Tutaj zrobiłyśmy w ostatnich latach duży krok. Rozmawiał Damian Gołąb