Maciej Słomiński, Interia: Czy ciężko jest wrócić po igrzyskach olimpijskich, które są największą sportową świata do ligowej codzienności? Lukas Kampa, kapitan i rozgrywający Trefla Gdańsk: - Nie, dla mnie w ogóle nie jest ciężko. Cieszę się, że jestem z powrotem w Treflu Gdańsk, który stał się moim domem. W ten sposób wracam do codziennej "normalności", którą bardzo doceniam. Prawie dwa miesiące byłem ciągle w drodze, dlatego zawsze miło jest wrócić do klubu, poznać nowych graczy i zacząć nową przygodę, jaką będą kolejne rozgrywki. Igrzyska w Paryżu była pana drugimi w karierze po tych w Londynie w 2012 r. Jak olimpijskie wrażenia. - Ładne mają autokary w Paryżu (śmiech). Niestety, niewiele widziałem miasta, oprócz tych z moich udziałem żadnych innych zawodów sportowych nie udało mi się zobaczyć. Oczywiście czułem atmosferę igrzysk, miałem wrażenie że była bardzo pozytywna. W Paryżu była moja żona z synem i potwierdziła moje odczucia. Bardzo fajna impreza, niestety my jako sportowcy skupiamy się na naszych zawodach, na drużynie, nie na zwiedzaniu. Mnie się udało zobaczyć mecz Polska - Słowenia, hali Expo w południowym Paryżu na której był rozgrywany trochę brakuje do ERGO ARENY, w której rozmawiamy. - Faktycznie ta paryska hala była nietypowa, ale można było być pod wielkim wrażeniem atmosfery. Na każdym meczu pełna hala i klimat jak na stadionie piłkarskim. Nawet te mecze o 9 rano były wyjątkowe. Było głośno i zaraz człowiek zapominał, że normalnie o tej porze powinien jeść śniadanie. To największa różnica z tymi igrzyskami londyńskimi, bo tam na rannych meczach hala była prawie pusta. Takie poranne mecze są fajne, gdy wygrasz, wówczas masz cały dzień by się tym napawać. Gorzej jak przegrasz. Rozmawialiśmy na początku poprzedniego sezonu, gdy mówił pan wyraźnie, że głównym jego celem są igrzyska olimpijskie, które zakończą reprezentacyjną karierę Lukasa Kampy. Tymczasem sezon 2023/24 stał pod znakiem kontuzji, długo się pan leczył, czy było zagrożenie że tych igrzysk dla pana nie będzie? - Szczęściem w nieszczęściu było to, że kontuzjowany byłem głównie w pierwszej części sezonu. Do dobrej formy doszedłem przez 3-4 miesięcy drugiej części rozgrywek PlusLigi. Skupiałem się na grze, nie miałem za dużo czasu, żeby myśleć, czy dojdę do zdrowia, nie kalkulowałem, bo tak to nie działa. zwyczajnie robiłem swoje. Igrzyska na mecie sezonu, w dodatku moje ostatnie - to była wielka motywacja, trudno o większą. Gdy skończył się sezon ligowy rozmawiałem z trenerem Michałem Winiarskim o tym jak się czuję, dokładnie zaplanowaliśmy moje przygotowanie do igrzysk. W pierwszym turnieju Ligi Narodów w ogóle nie grałem, uznaliśmy że lepiej będzie jak zostanę w Berlinie i będę spokojnie trenował. Niemcy wygrały kwalifikacyjny turniej do igrzysk w Brazylii, dlatego wasza dobra postawa w Paryżu nie była niespodzianką. Przegraliście w ćwierćfinale 2-3 (13-15 w tie-breaku) z Francją, która zdobyła potem złoty medal. - Może to zabrzmi dziwnie, bo przecież w sporcie chodzi o to, żeby wygrywać, jednak mogę powiedzieć to teraz i to samo czułem bezpośrednio po meczu - byłem dumny z naszej drużyny. Jasne byłem też smutny, ale nie byłem zły czy rozczarowany. Przed turniejem mówiliśmy głośno o celu, którym był medal. Nie udało się, ale zrobiliśmy naprawdę wszystko, żeby wygrać z Francją, zabrakło bardzo, bardzo niewiele, a świetny rywal okazał się lepszy. Czasami nie możesz zrobić nic więcej i to był ten przypadek. Dodatkową motywacją była kwalifikacja w Rio de Janeiro, chcieliśmy pokazać, że to nie był przypadek. Wielka satysfakcja z postawy naszej drużyny, która grała naprawdę świetnie i wycisnęła maksa. Pamiętam, że w Londynie po ostatnim meczu płakałem. Teraz nie, bo to nie był czas na płacz, a na to żeby być dumnym z naszej gry. Co czuje zawodnik, który schodzi z boiska po raz ostatni w koszulce reprezentacji, w której grał prawie 20 lat? I to po takim meczu. - W szatni coś mówiłem, na pewno podziękowałem chłopakom. Ale nie chciałem, żeby to był mój moment, że ja Lukas Kampa zakończyłem karierę w kadrze i teraz patrzcie na mnie i mnie słuchajcie. Tak to nie działa, nie o to chodzi, przynajmniej w moim przypadku i drużyn, w których jestem. Coś pan mówił, a co konkretnie? - Nic odkrywczego, jestem sportowcem, nie mówcą. Nie miałem przygotowanego przemówienia, mimo że przecież wiedziałem że to ostatni turniej i ten mecz może być ostatnim. Skończyłem grę w kadrze na własnych warunkach, nie przerwała jej kontuzja czy coś takiego. Mówiłem chłopakom, że możemy być wszyscy z siebie dumni. Że jestem szczęśliwy, że weszliśmy na ten poziom, że zagroziliśmy tak bardzo świetnej drużynie francuskiej, która do końca turnieju już nie straciła seta. Powiedziałem, że teraz już nie będę grał, ale będę największym fanem tej drużyny. Chciałem zapytać o innego siatkarskiego dinozaura - Georga Grozera. Czy on też w Paryżu zakończył reprezentacyjną karierę? I przede wszystkim - czy chrapał? - Nie jestem już z nim w pokoju, dlatego nie wiem czy chrapie, wolę nie wiedzieć. Nie wiem czy on zakończył grę w kadrze. Chyba nie! Dwa razy już mówił, że kończy i słowa nie dotrzymał. To jego trzeba pytać. Z nim wszystko jest możliwe. Jest niesamowity. Ma prawie 40 lat, w tym wieku ciężko się podnieść z łóżka, a on skacze jak Obelix. Okej, może jest trochę chudszy (śmiech). A co z naszym trenerem Michałem Winiarskim. Udział w igrzyskach to na pewno wielki krok w jego karierze, która pewnie kiedyś zaprowadzi go na stanowisko selekcjonera reprezentacji Polski. 20 lat czekamy, żeby rodak został trenerem kadry. - Życzę Michałowi, żeby został trenerem reprezentacji Polski, ale jeśli jako zawodnik mogę go oceniać, to uważam, że to jest taki szkoleniowiec, który do wszystkiego dochodzi swoim tempem, krok po kroku. Dlatego na teraz to chyba dyskusja akademicka, bo polski związek przedłużył kontrakt z Nicolą Grbiciem. Pamiętam jak prezes naszej federacji do mnie zadzwonił, kto byłby dobrym trenerem kadry, od razu wymieniłem nazwisko "Winiara" i to był strzał w dziesiątkę. O ostatnich trzech latach w kadrze z Winiarskim jako trenerem mogę mówić w samych superlatywach. Znaleźliśmy optymalny sposób, żeby współpracować z trenerem i jego sztabem. Nie było w Paryżu finału Polska - Niemcy, na który się umawialiśmy, ale znamienne że po tym ja gospodarze "przepchnęli" mecz z Niemcami, to do końca turnieju nie stracili już seta. - Nawet prowadząc 2-0 z Francją w ćwierćfinale, cały czas czuliśmy, że oni mogą wrócić do meczu. Nie ma co gdybać, byli najlepszą drużyną w turnieju i zasłużenie zdobyli złoto. Podsumowując pana reprezentacyjną karierę, jaki był jej najlepszy moment w reprezentacji Niemiec? - Były trzy takie - 2. miejsce w mistrzostwa Europy w 2017 r., 3. miejsce w mistrzostwach świata w 2014 r. i teraz ten paryski turniej igrzysk olimpijskich. Zmierzając do końca, chciałem zapytać o powrót do Trefla Gdańsk i PlusLigę. Chyba można mieć poczucie deja vu, bo jak co roku mnóstwo nowych twarzy wokół. - Jestem w Gdańsku od tygodnia, mam lekki problem z Achillesem więc nie skaczę, nie chcę ryzykować na samym początku przygotowań. Gdy oglądam z boku trening drużyny, to dobrze to wygląda, ale wiadomo że mecz to co innego. Ten sezon będzie specyficzny, z ligi spadną aż trzy zespoły, presja będzie od początku, nie będzie można sobie pozwolić na serię przegranych. Co roku eksperci mówią, że Treflowi się nie uda wejść do play-off PlusLigi, a wciąż się udaje. - Mam nadzieję, że tym razem też się uda, od kiedy tu jestem, od 2021 r. zawsze się udawało. Jestem optymistycznie nastawiony. Udało się już panu porozmawiać z nowym trenerem, Mariuszem Sordylem? - Tak, udało się. To była bardzo wstępna rozmowa, ale mam dobre wrażenia. Jeszcze za wcześnie mówić o pomyśle trenera na grę. Ale spokojnie, na wszystko będzie czas. Spokój i doświadczenie - to mogę dać tej drużynie. Wciąż pan jest kapitanem drużyny? - Mam nadzieję, że tak! Nic mi nie wiadomo, żebym nie był. Nie wkładam pana absolutnie do sportowego grobu, ale w przypadku zawodnika 37-letniego muszę zapytać o plany na przyszłość. - Mam jeszcze roczny kontrakt z Treflem Gdańsk, nie planuję jeszcze zakończenia kariery. Chcę jak najlepiej grać w tym sezonie, a potem zobaczymy co dalej. W Polsce się mówi: "życie zaczyna się po czterdziestce" i tego się trzymam.