Premierowy set Polaków w turnieju pokazał, że nie jest łatwo zapomnieć. Nasze olimpijskie nadzieje męczyły się niemiłosiernie z egzotyczną w siatkarskim gronie Estonią. Argo Meereseari spółka wykorzystali niemoc swoich rywali i niespodziewanie wygrali pierwszą partię. To była jednak "płachta na byka", bowiem Bałtowie w kolejnych nie mieli już nic do powiedzenia. Efektownie broniący i ruchliwy Esna był bezradny wobec atomowych zbić Wlazłego, Gruszki i Świderskiego. "Z takim atakiem możemy mierzyć się z wieloma silnymi zespołami" - komplementował swoich podopiecznych Lozano. Nie zawiedli także kibice, którzy po przegranym secie wzmogli doping i tym "rozbudzili" swoich pupili. To był dobry znak przed najważniejszą batalią z Bułgarią. Okazało się również, że sporo pustych miejsc w pięknej hali na Podpromiu podczas pierwszego dnia rzeszowskiego turnieju było tylko "wypadkiem przy pracy". Na godzinę przed starciem z Bułgarami hala wręcz "kipiała" dopingiem ponad 4 tysięcy wspaniale dysponowanych fanów. Atmosfera nie odbiegała od tej jaka panowała na spotkaniach Ligi Światowej w Bydgoszczy, Łodzi czy Katowicach. Takie bezcenne wsparcie mogło zadziałać tylko w jeden sposób. "Biało-czerwoni" w pierwszej partii wręcz rozbili rywali, którzy dzień wcześniej stoczyli niezwykle zacięty bój z Rosjanami. Bułgarzy przypomnieli jednak, że nie są "chłopcami do bicia" i w drugiej odsłonie wykorzystali rozluźnienie podopiecznych Lozano, fundując im przysłowiowy "zimny prysznic". Decydująca o losach konfrontacji okazała się trzecia partia, a w niej kluczowe punkty zdobył Paweł Zagumny. Przy stanie 18:18 rozgrywający reprezentacji po raz pierwszy w tym meczu zaskoczył przebiciem z drugiej piłki, a chwilę później, ku wręcz osłupieniu rywali, zrobił to ponownie! Skromnej przewagi "biało-czerwoni" nie pozwolili sobie już sobie odebrać, a w czwartym secie przypieczętowali zasłużone zwycięstwo i zarazem awans do przyszłorocznych mistrzostw świata. Oprócz popisowych akcji Zagumnego nie sposób zapomnieć, o świetnej grze powracającego do wysokiej formy Dawida Murka. Nowy zawodnik włoskiego Volley Modena imponował solidnością zarówno w przyjęciu jak i w ataku, a po udanych zagraniach w najważniejszych momentach pobudzał swoich kolegów spontanicznym entuzjazmem. Owacji po sukcesie nie było końca. I na trybunach, i na parkiecie. Kółeczka radości, bieg Murka z Winiarskim na plecach (a następnie Winiarskiego z Murkiem na grzbiecie), efektowny szpaler kawalerski (niestety dla fanek - ostatni!) dla Arkadiusza Gołasia. Takie obrazki chcielibyśmy oglądać jak najczęściej. Szkoda tylko, że ten udany wieczór zakończył się niepotrzebnym zgrzytem na konferencji prasowej. "Chciałbym zacząć od nietypowej sytuacji. W imieniu zespołu zostałem wyznaczony, żeby poprosić pana Ryszarda Opiatowskiego o opuszczenie sali przed konferencją prasową" - oznajmił Piotr Gruszka, odpowiadając tym samym na artykuł "Faktu" po finałowym turnieju Ligi Światowej w Belgradzie. Wówczas to redakcja dziennika zamieściła zdjęcia naszych siatkarzy w pampersach. Krytyka zawsze jest potrzebna, ale tym razem ktoś tu jednak przesadził i trudno się dziwić takiej, a nie innej reakcji podopiecznych Raula Lozano. Porażka z Serbią w półfinale bolała każdego kibica nad Wisłą, niemniej nie zapominajmy, że taki jest przecież urok sportu. Może innym razem szczęście będzie bardziej sprzyjać Polakom. Mimo ponowienia prośby kapitana "biało-czerwonych", a następnie samego Lozano, dziennikarz "Faktu" nie wyszedł z sali i zdenerwowany Argentyńczyk podziękował wszystkim i z Piotrem Gruszką sami opuścili pomieszczenie. Sytuację załagodziło dopiero niedzielne spotkanie po meczu z Rosją, na którym w geście solidarności pojawiła się cała kadra z Raulem Lozano na czele. Sam pojedynek z czwartą w rankingu FIVB ekipą świata miał jedynie prestiżowe znaczenie i tylko wypada się cieszyć, że "biało-czerwoni" uniknęli w nim niepotrzebnego blamażu. Po dwóch przegranych partiach (ta druga była wręcz nokautująca) podopieczni Lozano pokazali charakter. Przy wsparciu rzecz jasna gorąco reagujących fanów odrobili straty i w tie breaku walczyli jak równy z równym. O nieznacznej porażce zadecydowała nie słabsza dyspozycja Polaków, ale to co wyprawiał na parkiecie Semen Poltavsky. Serbski trener Goran Gajić wiedział co robi, sadzając na ławce ponad dwumetrowego (dokładnie 208 cm) Siergieja Baranova. Sześć centymetrów niższy Poltavsky miał doprawdy "dzień konia". Rozgrywający Konstanty Uszakow wszystkie najtrudniejsze piłki kierował właśnie na niego i zawodnik Dynama Moskwa z reguły nie zawodził. Swój kapitalny występ ukoronował przy meczbolu asem serwisowym. Uderzona przez niego piłka leciała z prędkością 114 km/h! Mamy nadzieję, że Poltavsky nie będzie tak skuteczny przy kolejnym pojedynku z Polakami. Okazja do rewanżu nadarzy się już niebawem. W sierpniowych mistrzostwach Europy jednym z naszych grupowych rywali są właśnie Rosjanie. Dla Mariusza Wlazłego, Łukasza Kadziewicza, Michała Winiarskiego, Arkadiusza Gołasia czy Wojciecha Grzyba będzie to pierwsza szansa na spektakularny sukces. Wierzymy, że głodne sukcesów "młode wilki" Raula Lozano pokrzyżują plany faworytom i przy odrobinie szczęścia sami wskoczą na podium. Rafał Dybiński, Robert Kopeć; Rzeszów