Jakub Żelepień, Interia: W jakiej formie - fizycznej, psychicznej, ale i czysto siatkarskiej - jest pan po poprzednim szalonym sezonie? Krystian Walczak: Mam w sobie teraz dużo spokoju po tym wszystkim, co się wydarzyło. Mentalnie czuję się w porządku, dużo mniej rzeczy niż wcześniej mnie zaskakuje i przeraża. Od strony fizycznej skupiłem się natomiast przede wszystkim na pracy na siłowni, żeby być gotowym do rywalizacji. Miewa pan jeszcze koszmary z trzęsieniem ziemi w roli głównej? - Nie, nie miałem takich problemów od początku. Przegadałem temat wielokrotnie z moimi bliskimi, ułożyłem sobie wszystko w głowie. Kiedy rozmawialiśmy w lutym - tuż po tym, gdy wydostał się pan ze strefy zagrożenia - wspominał pan o chęci powrotu do Turcji. Jak rozumiem - nie było takiej możliwości? - Była możliwość, abym wrócił do Hatay - tego samego klubu, do którego przeniosłem się krótko przed trzęsieniem ziemi. Miałem również propozycję z zaplecza najwyższej ligi tureckiej, ale nie zdecydowałem się jej przyjąć. Postanowiłem spróbować sił w innym kraju, a wierzę, że ze swoich słów na temat ponownej gry w Turcji będę mógł wywiązać się dzięki dobrej grze na przestrzeni lat. Jak przebiegło pańskie rozstanie z Hatay? - Rozstaliśmy się, gdy klub podjął decyzję, że nie dokończy poprzedniego sezonu. Moja umowa została rozwiązana i byłem wolnym zawodnikiem. Pozostawałem jednak w kontakcie z częścią siatkarzy z drużyny, a także ze statystykiem. Do dziś zdarza nam się wymieniać wiadomości. Spoglądał pan może, jak wygląda miasto mniej więcej pół roku po katastrofie? - Widziałem co nieco na Instagramie u znajomych. Miasto wciąż jest sprzątane, są w nim olbrzymie maszyny, buldożery, którymi służby starają się doprowadzić sytuację do względnego porządku. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że będzie to bardzo długi proces. Miasto nie jest zbyt gęsto zaludnione, wydaje mi się, że zostali w nim tylko ci, którzy naprawdę nie mieli innej możliwości. Plaga wśród siatkarek. Zawodniczki chcą zmian, Polki też to dotknęło Kiedy ewakuował się pan z Turcji, w Polsce założona została zbiórka na pańską rzecz. Znajomi, rodzina i kibice zebrali ponad 15 tysięcy złotych. - Bardzo mi ta zbiórka pomogła, moja sytuacja finansowa jest teraz stabilna. Mam ogromny szacunek do ludzi, którzy tak bardzo zaangażowali się w pomoc dla mnie, chcę za to podziękować. Gdyby nie wsparcie, byłoby mi dużo trudniej, bo przez kilka miesięcy nie otrzymywałem żadnej wypłaty. Jest pan u progu nowej zagranicznej przygody. Jak bliscy zareagowali na wieść o kolejnej rozłące? - Na pewno w moich bliskich i we mnie samym są pewne obawy. Mam jednak wsparcie rodziny i wiem, że będą mi kibicować w podejmowanych przeze mnie decyzjach. Chcę spróbować gry w Bułgarii i liczę na to, że zgarnę tam trochę nowego doświadczenia do swojego siatkarskiego wachlarza. Rozmawiamy w środę 23 sierpnia. Gdzie pana zastałem? - Jestem obecnie na lotnisku w Warszawie, czekam na lot do Sofii, skąd pojadę do Montany. W tamtejszym klubie SKV spędzę najbliższy sezon. To będzie pańskie pierwsze zetknięcie z nowym klubem w Bułgarii czy miał pan już okazję się tam pojawić? - Pierwsze, nie byłem jeszcze w Bułgarii, wszystko odbywało się online. Niemalże od razu po moim przybyciu rozpocznie się obóz przygotowujący drużynę do nowego sezonu. Liczę na to, że nadchodzące rozgrywki będą udane w moim wykonaniu, chcę rozwinąć się siatkarsko, złapać jak najwięcej minut na boisku. Mam nadzieję, że za kilka miesięcy będę zadowolony z tego, co przyniesie mi gra w Bułgarii. Nowa nazwa w PlusLidze. Włączą się do walki o medale? Rozmawiał Jakub Żelepień, Interia