Jeden z najlepszych przyjmujących świata uważa, że siatkówka w Bułgarii umiera. Teraz liczy na sukcesy klubowe z Itas Diatec Trentino, gdzie gra wspólnie z Łukaszem Żygadłą. "Nie zgadzam się z tym, w jaki sposób budowana jest bułgarska kadra, co dzieje się w związku, jakie decyzje są podejmowane. Dla mnie temat powrotu do kadry nie istnieje. Rozmawiałem z trenerem Płamenem Konstantinowem, ale nadal nic się nie zmienia. A ja nie chcę angażować się w coś takiego. Jeśli to dalej będzie w ten sposób wyglądać, bułgarska siatkówka umrze" - powiedział w wywiadzie dla portalu "WorldOfVolley". Bułgaria jest wraz z Włochami organizatorem przyszłorocznych mistrzostw Europy. Reprezentacja radzi sobie jednak słabo. W mistrzostwach świata w Polsce czwarta drużyna londyńskich igrzysk olimpijskich zajęła dopiero 13. miejsce, wspólnie z... Italią. "Problem jest znacznie większy niż przypuszczamy. W Bułgarii umierają kluby, nawet największe mają olbrzymie kłopoty finansowe. Każdego roku trwa walka, by nie zniknęły z siatkarskiej mapy Europy. A mówimy o klubach, które mają po 50 czy 60 lat! Nie ma w naszym kraju żadnego prawa, które zachęcałoby do inwestowania w sport. To jest olbrzymi problem" - narzekał 30-letni Kazijski. Właśnie dlatego postanowił odseparować się od tych kłopotów i wraz z Trentino chce powalczyć o dominację we Włoszech i Lidze Mistrzów. W Trento bułgarski przyjmujący występował przez sześć lat (2007-13). Później przeniósł się na rok do Halkbanku Ankara, by teraz wrócić. "To tak jakbym wrócił do domu. Tutaj czuję się najlepiej. Wierzę, że możemy w tym sezonie osiągnąć sukces. Mamy zgrany, dobry zespół. Jesteśmy gotowi na zwycięstwa i kolejne trofea" - ocenił.