Skra wróciła do rywalizacji w Lidze Mistrzów po rocznej przerwie. W ubiegłym sezonie bełchatowianie występowali w Pucharze CEV, z którego odpadli po dwóch półfinałowych porażkach z rosyjską Gubernią Niżny Nowogród. "Cieszymy się, że w naszym klubie znów będziemy mieli Ligę Mistrzów. Dla nas to bardzo ważne, bo dla każdego sportowca grać w LM to coś wielkiego" - powiedział kapitan Skry Mariusz Wlazły. Oprócz mistrza Czech rywalami Skry w grupie F są również wicemistrz Belgii Precura Antwerpia i mistrz Austrii Hypo Tirol Innsbruck. Bełchatowianie są zdecydowanym faworytem grupy. Pierwszy set tylko na początku był wyrównany. Później zarysowała się przewaga Skry. Na pierwszą przerwę techniczną mistrzowie Polski schodzili prowadząc 8:6. Dzięki znakomitym zagrywkom Wojciecha Włodarczyka bełchatowianie "odskoczyli" na pięć punktów (13:8). Wlazły i spółka w pełni kontrolowali wydarzenia na boisku. Po dwóch atomowych serwisach kapitana Skry przewaga polskiego zespołu wynosiła już osiem "oczek" (21:13). Czesi w końcówce odrobili część strat (19:23), ale na więcej już zawodnicy Falaski nie pozwolili. Skra wygrała pewnie pierwszą odsłonę 25:20, a ostatni punkt zdobył Facundo Conte ładnym atakiem po skosie. Drugą odsłonę bełchatowianie rozpoczęli z impetem i na efekty nie trzeba było długo czekać. Wszystkie elementy w zespole mistrza Polski funkcjonowały jak należy, co przełożyło się na wynik 13:7. I wtedy siatkarze Skry stanęli - nagle bełchatowianie nie mogli skończyć ataku. Sporo do życzenia pozostawiało także przyjęcie zagrywki. Goście stracili dziewięć punktów z rzędu - z 13:7 zrobiło się 13:16! Niemoc Skry przełamał w końcu Conte. Czesi wyraźnie złapali wiatr w żagle, a bełchatowianie nie byli w stanie ich zatrzymać. W ostatniej akcji w tym secie zablokowany został Wlazły - 25:22 dla gospodarzy. Bełchatowianie dostali sygnał ostrzegawczy i wzięli to sobie do serca. W trzecim secie gra bełchatowian poprawiła się. Lepsze było przyjęcie zagrywki dzięki czemu Nicolas Uriarte często uruchamiał środkowych, a Karol Kłos i Srecko Lisinac nie zawodzili. Skra systematycznie budowała przewagę. Na drugiej przerwie technicznej bełchatowianie prowadzili 16:13. Później było jeszcze lepiej. Mistrzowie Polski pewnie zmierzali po zwycięstwo w trzecim secie. Po ataku Wojciecha Włodarczyka Skra miała setbola (24:17). Kolejna akcja również padła łupem polskiego zespołu. Wszystko więc wróciło do normy. Czesi nie zamierzali się łatwo poddać i na początku czwartego seta zawiesili wysoko poprzeczkę bełchatowianom. Dobre zawody rozgrywał zwłaszcza Michal Krisko. Jednak kiedy Skra "podkręciła" tempo, to rywale nie mieli zbyt wiele do powiedzenia. Na drugiej przerwie technicznej Skra prowadziła 16:12. Skoncentrowani siatkarze Skry nie oddali prowadzenia już do końca. Czwartego seta bełchatowianie wygrali 25:19 i cały mecz 3:1. W drugiej kolejce 19 listopada Skra we własnej hali zmierzy się z Precurą Antwerpia. Po meczu powiedzieli: Mariusz Wlazły (kapitan PGE Skry Bełchatów): "Przeciwnik grał na pełnym ryzyku, które opłaciło się w kilku momentach drugiego seta. Wygrali go zasłużenie. Złożyły się na to dwie rzeczy: oni poprawili swoją grę, a my popełniliśmy zbyt dużo błędów. Potrafiliśmy jednak opanować sytuację na boisku i możemy się cieszyć z wygranego meczu". Karol Kłos (środkowy PGE Skry): "To nie było nasze najlepsze spotkanie. Gospodarze bardzo dobrze zagrali w drugim secie, my natomiast mieliśmy w nim za długi przestój. Dużo razy podbijali i kończyli punktami jakieś niewiarygodne akcje. Bardzo dobrze zagrali tego drugiego seta. Na szczęście "dociągnęliśmy" ten mecz do końca. 3:1 to dobry wynik. Pierwsze mecze są dziwne, nerwowe i ten też taki był. Najważniejsze jest jednak zwycięstwo". Jihostroj Czeskie Budziejowice - PGE Skra Bełchatów 1:3 (20:25, 25:22, 17:25, 19:25) Jihostroj Czeskie Budziejowice: Petr Sulista, Michal Krisko, Radek Mach, Jan Kuliha, Filip Habr, Vladimir Sobotka - Robert Hupka (libero)PGE Skra Bełchatów: Mariusz Wlazły, Facundo Conte, Wojciech Włodarczyk, Nicolas Uriarte, Srecko Lisinac, Karol Kłos, Ferdinand Tille (libero) oraz Aleksa Brdjović, Nicolas Marechal