Polska Agencja Prasowa: Za panem wiele ważnych imprez i meczów o stawkę, ale w Final Four Ligi Mistrzów zagra pan w najbliższy weekend po raz pierwszy w karierze. Przy odliczaniu dni do rozpoczęcia rywalizacji w Berlinie odczuwa pan nerwy i tremę czy podchodzi do tego spokojnie? Krzysztof Ignaczak: - Na spokojnie. Jestem już chyba na tyle doświadczonym zawodnikiem, że podchodzę do tego z dystansem. Cieszę się, że zagram w turnieju finałowym LM, tym bardziej, że moja kariera jest już bliżej końca niż początku. Na pewno będziemy odczuwać presję, która zawsze towarzyszy spotkaniom o stawkę, ale myślę, że poradzimy sobie z nią. W sobotnim półfinale Resovia zmierzy się z PGE Skrą Bełchatów. Za siatkarzami obu zespołów sporo rozegranych pojedynków w tym sezonie. Naładowaniu akumulatorów w pana drużynie miało służyć chyba trzydniowe zgrupowanie w Arłamowie. Spełniło swoje zadanie? - Chodziło o to, by się skoncentrować, dobrze przygotować do meczu ze Skrą i przećwiczyć pewne warianty. Pod tym względem wyjazd zdał egzamin. W latach 2003-2007 był pan zawodnikiem ekipy z Bełchatowa. Czy spotkania z tym zespołem wywołują w panu jeszcze jakieś dodatkowe emocje? - Mam sentyment do tej drużyny, bo odnosiłem w niej swoje pierwsze duże sukcesy. I ten sentyment na zawsze pozostanie. Do meczów Resovia - Skra w ostatnich latach dochodziło wielokrotnie i oba zespoły znają się już bardzo dobrze. Trudno więc chyba mówić o jakimś zaskoczeniu. Jaka jest recepta na pokonanie mistrzów Polski? - Dobrze zagrywać. Taka jest dzisiejsza siatkówka, że ten element jest bardzo ważny. Trzeba dobrze serwować, żeby wygrać zarówno ze Skrą, jak i z każdym innym przeciwnikiem. Część osób narzeka na niesprawiedliwość regulaminu LM - kluby z tego samego kraju muszą się zmierzyć w półfinale turnieju finałowego. Inni podkreślają, że dzięki temu przynajmniej jedna z polskich drużyn zagra w decydującym meczu. Do której z grup pan się zalicza? - Trzeba się cieszyć, że dwa nasze zespoły zagrają o medale. Uważam jednak, że można byłoby pójść tropem piłkarskiej LM, gdzie dwa kluby z tego samego kraju mogą się spotkać w finale. Zwłaszcza że mowa o czołowej czwórce rozgrywek. Trochę to dziwne. Władze CEV mogłyby przysiąść i zastanowić się nad zmianą przepisów. Resovia pierwszy raz zagra w Final Four LM, Skra - po raz czwarty. Będzie to miało znaczenie w sobotę? - Żadnego. Poza tym w ekipie z Bełchatowa jest może dwóch-trzech siatkarzy, którzy grali w poprzednich turniejach finałowych w barwach tego zespołu. Ostatnio dość głośno o problemach zdrowotnych Mariusza Wlazłego i Michała Winiarskiego. Z kolegami w szatni dyskutuje pan o tym, czy dwaj kluczowi siatkarze Skry będą gotowi na półfinał LM? - Jesteśmy przygotowani na każdy wariant. Obecnie szanse obu ekip oceniam 50/50. W ekipie z Bełchatowa jest czterech zawodników, z którymi cieszył się pan we wrześniu z wywalczenia z reprezentacją tytułu mistrza świata. W ostatnich dniach rozmawiali panowie na temat sobotniego pojedynku, a może ograniczyli nieco kontakty przed tym spotkaniem? - Nie poruszaliśmy tego tematu. Zresztą mamy także życie prywatne i nie rozmawiamy tylko o siatkówce. Większość zawodników Resovii, tak jak pan, w ten weekend zadebiutuje w Final Four LM. Występ, a także triumf w tej imprezie, mają na koncie za to Niemiec Jochen Schoeps i Czech Lukas Tichacek. Dzielili się jakimiś radami lub wspomnieniami z tamtych startów? - Nie pytaliśmy o to, bo to impreza jak każda inna i nie wyróżnia się niczym szczególnym. A każdy z nas ma w sobie wystarczającą motywację, by sięgnąć po tytuł w Berlinie. Ma pan w dorobku mistrzostwo Europy i świata. Na arenie klubowej może się zaś pochwalić sukcesami w rozgrywkach krajowych. Występ w Final Four traktuje pan jako pewnego rodzaju dopełnienie kariery? - Tak jak wspomniałem na początku, cieszę się, że zagram w turnieju finałowym LM. Ucieszę się z każdego medalu, który stamtąd przywiozę. Wypowiada się pan więc w podobnym tonie jak Fabian Drzyzga, który tuż po awansie do turnieju finałowego powiedział, że nie pojedzie do Berlina, by zająć tam czwarte miejsce. Usatysfakcjonuje pana dowolna pozycja na podium? - Każdy, kto uprawiał kiedyś sport, wie, że czwarte miejsce jest najgorszym z możliwych dla zawodnika. Najpierw chcemy awansować do finału, a później zobaczymy, co będzie. Na pewno będziemy walczyć do ostatniej piłki i damy z siebie wszystko. Rozmawiała: Agnieszka Niedziałek