Wtorkowy mecz był szczególnym doświadczeniem dla Facunda Contego, bowiem Argentyńczyk po raz pierwszy od opuszczenia polskiego klubu, zagrał przeciwko byłym kolegom. Przyjmujący chińskiej ekipy spędził w PGE Skrze trzy sezony, sięgając z nią po swoje pierwsze mistrzostwo kraju i dwa brązowe medale PlusLigi. Tuż po przegranej z Zenitem Kazań w ramach Ligi Mistrzów w 2016 rok, drogi Argentyńczyka i "żółto-czarnej" ekipy zaczęły się rozchodzić, a nadmierna szczerość tylko zaostrzyła konflikt. Ostatecznie Conte po zakończeniu sezonu zdecydował się rozwiązać, obejmujący jeszcze jeden rok kontrakt i wybrał azjatycki kierunek. Historia Conte-Bełchatów, według siatkarza jest już zamkniętym rozdziałem i raczej nie ma szans na to, by ponownie zameldował się w ekipie spod Łodzi. - Kiedy umieściłem siebie na mapie świata zdałem sobie sprawę, że względem mojej ojczyzny, znalazłem się tak na prawdę na drugim końcu globu! Życie w Chinach jest prawdziwą przygodą, tu wszystko jest inne - jedzenie, mentalność, język... Zdecydowanie z chińskim radzę sobie o wiele gorzej, niż z polskim. I mój żołądek też początkowo radził sobie gorzej niż z polską kuchnią... (śmiech) - zdradził Facundo Conte. Pierwsze akcje meczu pokazały, że potencjał obu drużyn jest zupełnie inny. Gracze Szanghaju spotkanie wydawali się traktować instruktażowo, nie mogąc ewidentnie znaleźć sposobu na bełchatowski blok. Argentyński przyjmujący również daleki był od formy, jaką prezentował w najlepszych latach w PGE Skrze, a wicemistrzowie Polski, co jakiś czas zatrzymywali jego ataki. Conte atakował z 33-procentową skutecznością, a jego przyjęcie oscylowało w granicach 40 procent. Zespół z Chin nie znalazł lidera w swojej ekipie i w konsekwencji przegrał partię otwarcia 18:25. Drugi set bełchatowianie rozpoczęli w maksymalnej koncentracji, przy jednocześnie dużej pewności siebie. Wicemistrzowie Polski bawili się swoją grą, zaskakując rywali kąśliwą zagrywką i atakami ze wszystkich stref, czym nękali nie tylko swojego byłego klubowego kolegę. Ostatecznie gracze PGE Skry na tyle uprzykrzyli życie Argentyńczykowi, że po kilku akcjach trener Shen Qiong zdecydował się odesłać go do kwadratu rezerwowych, desygnując w jego miejsce Zhanga Chena. Zmiana nie przyniosła oczekiwanych rezultatów, a drużyna gości cały czas pozostawała w cieniu świetnie grającego polskiego zespołu. Bez najmniejszego wysiłku i z dużą swobodą gospodarze spotkania wygrali kolejną partię. Ostatnia partia ponownie przebiegała pod dyktando PGE Skry Bełchatów, która dominowała w każdym elemencie. Źle grający Szanghaj, dawał jej spore pole do popisu, które wykorzystała w każdym calu. Trudno było dopatrywać się mankamentów w grze gospodarzy, pewnie zmierzających do zakończenia spotkania. Ostatni cios bezpośrednio z zagrywki zadał Srećko Lisinac. PGE Skra Bełchatów - Shanghai VC 3:0 (25:18, 25:19, 25:21) PGE Skra: Grzegorz Łomacz, Mariusz Wlazły, Srećko Lisinac, Karol Kłos, Bartosz Bednorz, Milad Ebadipour - Kacper Piechocki (libero) - Nikołaj Penczew. Shanghai VC: Shuhan Rao, Facundo Conte, Guojun Zhan, Chuan Jiang, Zhejia Zhang, Julien Lyneel - Jiahua Tong (libero) - Qi Ren, Meng Liu, Chen Zhang, Jingyi Wang.