Okazało się bowiem, że prezes podpisał z PZPS-em umowę, na mocy której otrzymał 7 procent zysków z meczów Ligi Światowej. A ponieważ mecze te przyniosły, wg oficjalnych danych związku, 1,7 mln złotych dochodu - na konto Biesiady wpłynęło... 120 tysięcy złotych. - Po pierwsze, prezes nie miał z czego żyć, pracuje bowiem społecznie, nie pobiera pensji ze związku - powiedział "GW" Stanisław Litwin, wiceprezes PZPS. - Po drugie, ktoś musiał zorganizować rozgrywki. I za to, jako za osobne zlecone zadanie, otrzymał wynagrodzenie. To był wniosek zarządu. Tymczasem Andrzej Czembrowski, ówczesny członek zarządu PZPS, który w proteście przeciwko nieprawidłowościom podał się do dymisji, zaprzecza: - To kłamstwo. Postawiono nas przed faktem dokonanym. Poinformowano, że umowa została podpisana na mocy decyzji prezydium. Na moje pytanie na jakiej podstawie, Biesiada stwierdził tylko, że "też musi zarobić". "GW" informuje, że to nie jedyna dziwna umowa, na podstawie której Biesiada pobierał pieniądze. Jeszcze przed wyjściem na jaw nieprawidłowości, prezes był jednocześnie zarządcą związku, za co otrzymywał miesięcznie dzisięciokrotność średniej płacy w Polsce. Po ujawnieniu skandalu - umowę rozwiązano.