Krzysztof Ignaczak, Sebastian Świderski i Paweł Zagumny - mistrzowie świata juniorów z 1997 roku - oraz będący w podobnym wieku były reprezentacyjny libero Piotr Gacek zasiedli na fotelach prezesów w krajowej siatkówce... Jacek Kasprzyk (prezes PZPS): Nareszcie! Z nimi zawsze był problem. Im się zawsze wydawało, że to jest takie proste - zarządzać. Zawsze miałem bardzo dobry kontakt z zawodnikami. Cieszę się, że przeszli na drugą stronę, bo widzą, ile zadań i problemów związanych jest z prowadzeniem klubu czy to ligi. Też zaczynałem od prowadzenia klubu i wiem, jak ciężko pozyskuje się sponsorów, ale to się przydaje później. Można powiedzieć, że Paweł podąża moim śladem. Obaj graliśmy w Politechnice Warszawskiej, byliśmy we władzach klubu - ja jako prezes, on wiceprezes, a teraz kieruje ligą, którą i mnie było miło nie tak dawno prowadzić. Zostaje mu jeszcze... prowadzenie związku. To, że chłopaki garną się do takiej pracy, to znaczy, że widzą w tym swoje miejsce. Łatwiej jest zrozumieć zawodnika, jeśli samemu się wcześniej uprawiało daną dyscyplinę. Zagumny zawiesił sobie wysoko poprzeczkę, obejmując dwa lata po zakończeniu kariery funkcję prezesa Polskiej Ligi Siatkówki? - To pytanie do Pawła. Uważam, że to bardzo inteligentny facet. Poradzi sobie i ma bardzo dobry kontakt z ludźmi z siatkówki. Wszyscy mamy jeszcze świeżo w pamięci, ile zrobił dla tej dyscypliny jako zawodnik. Przede wszystkim jest wykształcony. Nie marnował czasu na zgrupowaniach tylko się uczył i skończył studia. Poza tym słucha środowiska. Myślę, że to jest chyba najważniejsze. Ważne, że postanowił zrobić tour po Polsce. Też taki objazd odbyłem, jak zostałem dyrektorem Ligi Siatkówki Kobiet. Wówczas w ciągu dwóch tygodni odwiedziłem 10 klubów. Łatwiej było ze względu na mniejszą liczbę drużyn, ale z kolei były gorsze drogi. - Trzeba mieć stały kontakt z prezesami i zarządami klubów, które są akcjonariuszami ligi. Siatkówka jest grą zespołową nie tylko na boisku, ale i poza nim. Oczywiście, poglądy można mieć różne, ale trzeba dojść do takiego porozumienia, które będzie lepsze dla grupy. Zagumny zawsze słynął z tego, że jako siatkarz był wręcz brutalnie szczery. Czy rola prezesa PLS nie wymaga wyrażania swoich opinii w bardziej stonowany sposób? - Większa dyplomacja jest do opanowania. Uważam, że żyjemy obecnie w takim społeczeństwie, że trzeba mówić prawdę wprost. Oczywiście, niektórych to może i zaboli, a wtedy mogą się pojawić pewne problemy. Dlatego trzeba patrzeć przez pryzmat nie tyle swojej osoby, ale organizacji, którą się zarządza. Czasem można tym krzywdę zrobić, dlatego trzeba uważać na to, co się mówi. Czy któryś z wymienionych przyznał w rozmowie z panem, że rola prezesa nie jest tak łatwa jak się spodziewali? Najdłuższy staż spośród nich ma Świderski... - Sebastian powiedział mi kiedyś, że najpierw zawodnik powinien być jednak prezesem, a dopiero potem zawodnikiem, bo wtedy zrozumiałby drugą stronę i wiedział, że nie jest łatwo zdobywać pieniądze dla klubu. Choć akurat w tych, w których szefami są niedawno jeszcze aktywni siatkarze, to nie muszą się akurat - moim zdaniem - bardzo martwić o budżety. Pan szybko po raz pierwszy objął stery w siatkarskim klubie... - Zaczynałem w AZS Politechnika Warszawska, gdy byłem na drugim roku studiów. Pełniłem funkcję prezesa dziewięć lat, łącząc ją z grą w tej drużynie. Potem byłem tylko prezesem, gdy trenerem zespołu był Lech Zagumny, ojciec Pawła. Wprowadził drużynę do ekstraklasy i poprosił mnie, bym wrócił. Później zaś zostałem szefem LSK. Co jest trudniejsze - zarządzanie klubem czy całą ligą? - Zasada jest taka, że łatwiej prowadzić ligę niż klub. Szczególnie kiedy są sukcesy. Najgorzej zdobyć sponsora w klubie. W Warszawie ciężko o to tym bardziej, że to niby duże miasto, mnóstwo firm, ale większość prezesów jest spoza stolicy i woli czasem dofinansowywać zespoły ze swoich rodzinnych stron. Do sponsorowania siatkówki chyba nie trzeba tak bardzo przekonywać prezesów w obliczu ostatnich sukcesów reprezentacji seniorów... - Każdy, kto daje pieniądze, chce wiedzieć, co otrzyma w zamian, czyli żeby wartość medialna była opłacalna. Wiadomo, że dzięki temu, iż siatkówka jest cały czas pokazywana w telewizji, to łatwiej nam pozyskiwać sponsorów. Tym bardziej jeśli jest sukces. A sport kręci się wokół gier zespołowych. Jednym z głównych zadań prezesa są negocjacje. Jak się prowadzi takie rozmowy z Międzynarodową Federacją Piłki Siatkowej (FIVB)? - Na pewno ciężko się z nią negocjuje. Mamy ten komfort, że u nas imprezy są robione na bardzo wysokim poziomie. Supervisorzy i prezesi federacji są u nas zawsze serdecznie podejmowani. To sprawia, że łatwiej nam pozyskiwać turnieje. Jeśli jest kilku chętnych do organizacji, to wartość imprezy jest określona przez FIVB. Zdarza się też tak, że nikt nie chce się jej podjąć i wtedy jest proszenie się o to, byśmy ją wzięli. Wówczas możemy negocjować warunki. W piątek w Polsce pojawi się trener Vital Heynen. Jaki będzie cel tej wizyty? - Umówiliśmy się, że przyjedzie z planem pracy na ten rok. Z wydziałem szkolenia usiądziemy i omówimy go. Zatwierdzimy lub przedyskutujemy zmiany. Wiadomo już, czy w tym sezonie będziemy mieli kadrę B? - My, jako federacja, chcielibyśmy, by ze względu na liczbę imprez do rozegrania były dwie reprezentacje. Dla nas numerem jeden jest turniej kwalifikacyjny do igrzysk, ale są jeszcze mistrzostwa Europy, Liga Narodów, uniwersjada i Puchar Świata. Ta ostatnia z imprez rozpoczyna się dwa dni po zakończeniu ME. Jeśli będziemy grali w czempionacie Starego Kontynentu do końca, to nie będziemy w stanie polecieć w tym samym składzie na PŚ. Musimy mieć przygotowaną drugą ekipę, która weźmie udział w uniwersjadzie, a dalej część zawodników się wymieni i pojadą na PŚ. Niedawno minął rok odkąd szkoleniowcem "Biało-Czerwonych" jest właśnie charyzmatyczny Belg. Czy to była najlepsza decyzja jaką pan podjął? - Najlepszą decyzją, jaką podjąłem było oświadczenie się mojej żonie. A w roli prezesa Polskiego Związku Piłki Siatkowej? - Pełniąc tę funkcję, mierzyłem się z różnymi trudnymi decyzjami. Ta do takich nie należała. Były cięższe. Ta natomiast w stu procentach była trafiona. Przyznaję się, że byłem za tym, aby szkoleniowcem został jednak Polak i głośno o tym mówiłem od igrzysk w Rio de Janeiro. Po sezonie, w którym reprezentację prowadził Ferdinando de Giorgi, byłem już zdecydowany, ale trener Heynen przekonał mnie jednak, że warto jeszcze kontynuować model zagraniczny. I było warto. Rozmawiała: Agnieszka Niedziałek