Przez niemal 15 lat (2005-2018) Skra rządziła krajową siatkówką, a także brylowała w Europie. W tym czasie zdobyła 14 medali mistrzostw Polski, w tym aż dziewięć złotych, a do tego siedem razy wygrała Puchar Polski i czterokrotnie Superpuchar Polski. Na arenie międzynarodowej pięć razy zagrała w turnieju finałowym Ligi Mistrzów. W 2012 roku w łódzkiej Atlas Arenie była o włos od zwycięstwa. Byłaby pierwszym polskim zespołem od 1978 roku, kiedy Płomień Milowice sięgnął po Puchar Europy. Udało się to dopiero w 2021 roku, czyli po 43 latach, Zaksie Kędzierzyn-Koźle i to na dodatek trzy razy z rzędu. Skra wydawała się faworytem, choć było wiadomo, że w finale Zenit bardzo wysoko zawiesi poprzeczkę. W półfinale bełchatowianie bez straty seta odprawili turecki Arkas Izmir. Rosjanie z małymi kłopotami poradzili sobie z włoskim Trentino (3:1). 18 marca 2012 roku łódzka hala wypełniła się po brzegi - na trybunach zasiadło 13 tysięcy kibiców. W bełchatowskiej drużynie grali niemal sami obecni lub przyszli reprezentanci Polski - Wlazły, Pliński, Kłos, Kurek, Woicki, Winiarski, Zatorski, Możdżonek, Bąkiewicz, a także świetni zagraniczni zawodnicy - Falasca czy Atansijević. Nowością było testowanie systemu challenge w finale. Dla polskich zawodników nie było to nic nowego, bo już sezon wcześniej wprowadzono go w lidze. W europejskich pucharach to była premiera. - Cezary Matusiak wymyślił system challenge, a ja mu pomagałem go wprowadzać i rozwijać. Najpierw testowaliśmy go w meczach towarzyskich, a potem ligowych. Siatkówka jest coraz szybsza, oko ludzkie bywa zawodne, a więc europejska konfederacja siatkówki (CEV) postanowiła wprowadzić go też do rozgrywek pucharowych - wspomina Andrzej Lemek, były sędzia, obecnie wiceprezes PZPS. Na początku było tak, że tylko sędziowie mogli prosić o challenge. System zaczął się jednak rozwijać. Teraz to głównie trenerzy wnioskują o sprawdzenie spornej sytuacji, ale arbitrzy też wciąż mają takie prawo. Rozrósł się także katalog akcji, które mogą oprotestować szkoleniowcy. To nie tylko czy piłka była w boisku, ale także przejście linii, zagranie po stronie przeciwnika, obicie o blok etc. System challenge stał się naturalnym elementem siatkówki i teraz trudno sobie bez niego wyobrazić mecze. W 2012 roku dopiero jednak raczkował. Andrzej Lemek musiał szkolić sędziów, jak z niego skorzystać w finale LM. - Arbitrzy przyjechali na turniej finałowy kilka dni wcześniej. Szkoliliśmy ich nie tylko teoretycznie, ale odbył się także mecz z udziałem dzieci, by na żywym organizmie mogli przetestować - opowiada Lemek. - Wydawało nam się, że w miarę ogarnęli temat. Trzy meczbole Skry i "autowy" atak Winiarskiego Finał Ligi Mistrzów był bardzo zacięty. W pierwszym secie Zenit zdmuchnął Skrę z parkietu (25:15), ale w drugim bełchatowianie wzięli srogi rewanż (25:16). Trzeci mistrzowie Polski rozstrzygnęli w końcówce (25:22), a w czwartym mieli nawet piłkę meczową. Władymir Alekno wziął wtedy dwa czasy - jeden po drugim i zdeprymował Wlazłego. As reprezentacji Polski i Skry zaserwował w siatkę, choć trener Nawrocki apelował, by po prostu przebił piłkę. Kolejne dwa punkty zdobyli Rosjanie i doprowadzili do tie breaka. Piąty set mistrzowie Polski rozpoczęli świetnie, prowadzili 5:1, ale rywali ich dogonili. W końcówce emocje sięgnęły zenitu. Skra miała dwie kolejne piłki meczowe, ale ich nie wykorzystała. Tak jak w czwartym secie sytuacja odwróciła się na korzyść Rosjan. To oni prowadzili 16:15 i mieli meczbola. Wlazły trzy razy atakował i trzy razy został powstrzymany. W końcu piłka poszła na drugie skrzydło, Michał Winiarski zbił skutecznie i bełchatowianie zaczęli przybijać piątki. Wtedy jednak sędzia pokazał, że atak był autowy. Polacy zaczęli protestować i domagać się, by arbiter wziął challenge. Milan Labasta, drugi sędzia podszedł do pierwszego Dejana Jovanovicia i miał mu sugerować, by sprawdził sporną akcję, ale Serb zabrał kartki, zszedł ze słupka i w ten sposób zakończył spotkanie. Jurij Biereżko, zawodnik Zenitu, po zakończeniu meczu przyznał, że dotknął piłki. To jednak była musztarda po obiedzie. - Wówczas challenge mógł wziąć tylko sędzia. Pierwszy arbiter był pewny siebie i uznał, że nie było dotknięcia. Kiedy po meczu pokazaliśmy mu wideo, rozłożył ręce - wspomina Lemek. - Ciśnienie mi wtedy strasznie podniósł. Challenge by wszystko wyjaśnił, ale on z tego nie skorzystał. - Po meczu spytałem arbitra, dlaczego nie sprawdził tej sytuacji. Stwierdził, że konsultował się pozostałymi sędziami i mieli mu podpowiedzieć, że nie ma takiej potrzeby - mówi trener Nawrocki. - Bardzo szybko zszedł ze słupka. Decyzja był podjęta zbyt pochopnie. Być może gdyby miał większe doświadczenie w braniu challengu, to by poprosił o weryfikację. Gdybyśmy wtedy mogli wziąć challenge, to na sto procent byśmy to zrobili. Winiarski był pewien, że rywal dotknął piłki. Podczas dekoracji na telebimie pokazano sporną sytuację i nie było wątpliwości, że punkt należał się Skrze. Publiczność, która została w hali przeraźliwie gwizdała. - Pamiętam tę reakcję kibiców. Potem chyba na jakiś czas zabroniono pokazywania spornych akcji na telebimie - mówi trener Nawrocki. - Tyle że my mogliśmy, a nawet powinniśmy wygrać ten mecz już w czwartym secie, a także w tie breaku mieliśmy piłki meczowe. Czasu się nie cofnie, ale żal i niedosyt pozostały. Zostaliśmy pozbawieni możliwości zakończenia meczu po sportowej walce. Nie wiadomo, czy byśmy wygrali, ale sędzia nie pozwolił tego sprawdzić. Szkoleniowiec Skry dodaje, że to jego drużyna wtedy zasłużyła na wygraną. Błąd sędziego w kluczowym momencie sprawił, że nie mieli szansy, by bełchatowianie zostali pierwszą polską drużyną od czasów Płomienia z triumfem w Lidze Mistrzów. Choć Skra później jeszcze dwa razy dotarła do czołowej czwórki, to do finału już nie awansowała. - Każdy, kto przeżył taką sytuacje, gdy przegrywa się najważniejszy mecz nie z własnej winy, wie, że czym dłużej rozpamiętuje się tę sytuację i płacze nad już rozlanym mlekiem, to działa to na niekorzyść zespołu. A my mieliśmy przed sobą jeszcze walkę o medale w polskiej lidze i trzeba było jak najszybciej pozbierać zespół - dodaje trener Nawrocki, który w tamtym sezonie ze Skrą nie obronił tytułu i także w Plus Lidze, tak jak w Lidze Mistrzów musiał zadowolić się srebrnym medalem.