Cofnijmy się do lata 2018 roku. Kończył się piłkarski mundial w Rosji, a na horyzoncie był już czempionat siatkarski, który organizowały wspólnie Bułgaria i Włochy. W tym czasie w Szczecinie rodził się - wszystko na to wskazywało - nowy gigant. Z siatkarskiej mapy zniknął Espadon, a zamiast niego powstał nowy twór - Stocznia. W krótkim okresie klub ogłosił pozyskanie takich sław, jak Bartosz Kurek, Łukasz Żygadło, Lukas Tichacek, Simon Van de Voorde czy Matej Kazijski. Skala przedsięwzięcia była ogromna i interesowała kibiców siatkówki na całym świecie. Z tygodnia na tydzień coraz bardziej. Problem tylko w tym, że niekoniecznie z powodów sportowych. Sezon ruszył w październiku, a w listopadzie - po przegranej do zera z Treflem Gdańsk - trener Michał Mieszko Gogol zalewał się łzami na oczach dziennikarzy. - Wówczas ani rywal, ani wynik nie miały w Szczecinie większego znaczenia. Rozpaczał przede wszystkim trener Michał Mieszko Gogol. Ze łzami w oczach odpowiadał na pytania dziennikarzy. To był taki czas, kiedy było już jasne, że Szczecin zniknie z siatkarskiej mapy Polski. Ten projekt od początku miał sporo pecha - mówi nam Bartłomiej Czetowicz, dziennikarz portalu wszczecinie.pl i Radia SuperFM. Siatkarski mistrz świata w sejmiku rządzonym przez PiS. Deklaruje, że nie odpuści. "Wszystkim powinno zależeć" Sytuacja w listopadzie 2018 roku była tragiczna. Rano w dniu meczu z Treflem szkoleniowiec miał w kadrze 14 zawodników. Kilka godzin później, gdy trzeba było wyjść na parkiet, pozostało 10. W międzyczasie bowiem czterech graczy rozwiązało swoje kontrakty w związku z zaległościami w wypłatach. Jako pierwszy zrobił to mistrz świata Bartosz Kurek, a za jego przykładem poszli następni. - Sytuacja jest taka, że to, co się dzieje rano, jest po południu już nieaktualne. Nie wiem, co się zdarzy następnego dnia. Na pewno nie mamy treningu, bo musimy odpocząć fizycznie i mentalnie od tego wszystkiego. Ostatnie dwa tygodnie były dla nas naprawdę bardzo męczące - mówił wtedy Gogol, rodowity szczecinianin. - Ciągle wierzę, że jeszcze da się tu uratować ten projekt. Dzwonią do mnie ludzie z całej Europy, z Korei czy Japonii i pytają, co się dzieje. Czy dalej gramy? Te telefony świadczą, jakiej skali był to projekt. To, że się nie udał w kraju mistrzów świata, jest nieprawdopodobne - dodawał Łukasz Żygadło. Upadek Stoczni Szczecin: Co się stało? Ostatecznie szczecińskiej siatkówki na najwyższym poziomie uratować się nie udało. 13 grudnia 2018 roku klub wydał oświadczenie, które od dawna wydawało się już tylko kwestią czasu. "Klub nie jest w stanie zapewnić nawet podstaw funkcjonowania drużyny, nie mówiąc o organizacji kolejnych spotkań ligowych. Zmuszony zostałem do podjęcia decyzji o wycofaniu zespołu z rozgrywek PlusLigi" - napisał w komunikacie prezes Jakub Markiewicz. Jak do tego doszło? Ponownie oddajemy głos znawcy tematu - Bartłomiejowi Czetowiczowi. Redaktora pytamy, co dziś - z perspektywy blisko sześciu lat - wskazałby jako główne przyczyny spektakularnej klęski tego projektu. - Brudną politykę, obietnice bez pokrycia oraz niekompetentnych ludzi na stanowiskach. Wszyscy przecieraliśmy oczy na kolejne doniesienia z szatni Stoczni Szczecin. Niektóre sytuacje i okoliczności nadawałyby się do filmu Stanisława Barei. Wspomniana klęska Stoczni Szczecin odbyła się w gabinetach dyrektorskich, a nie na parkiecie. Środki, które miały trafić do Stoczni Szczecin, w istocie trafiły na inną dyscyplinę sportu. Były nawet obietnice wsparcia przez PKN Orlen - potwierdzili to trenerzy i zawodnicy. Koniec końców wola polityczna była inna. Z drugiej strony również przedstawiciele klubu byli naiwni, bo uwierzyli w słowne obietnice. Tak nie tworzy się projektu za miliony złotych - podsumowuje Czetowicz. Do dziś Szczecin nie ma siatkarskiej drużyny w PlusLidze. Nic nie zapowiada tego, aby w najbliższym czasie miało się to zmienić. Jakub Żelepień, Interia