Niespełna rok temu istnienie Skry stanęło na ostrzu noża. Polityczne przepychanki sprawiły, że do klubu nie trafiła druga transza od sponsora (około 5 mln zł) i rosły zaległości wobec siatkarzy. Jak się okazało, sprawa rozbiła się właśnie o Piechockiego. Dopiero gdy zrezygnował, pieniądze trafiły do klubu. - Po rozmowie z radą nadzorczą klubu uznałem, że nie mam innego wyjścia i muszę zgodzić się na odwołanie, bo istnienie Skry jest zagrożone. Wcześniej sponsor, bez podania przyczyny, nie wpłacił do klubu dużej transzy, na którą czekaliśmy przez pięć miesięcy - twierdzi Piechocki w "Łódzkim Sporcie". Pełniącym obowiązki prezesa został najpierw Piotr Bielarczyk, a od czerwca Radosław Marzec, związany z partią PiS. Podczas konferencji prasowej zapowiedział, że złoży na Piechockiego doniesienie do prokuratury. Tak się stało, ale były prezes zapewnia, że nie postawiono mu zarzutów. - Złożono doniesienie na temat możliwości popełnienia przestępstwa polegające na rzekomym przekroczeniu przeze mnie kompetencji prezesa zarządu. Od początku się z tym nie zgadzałem i nigdy nie postawiono mi żadnych zarzutów. W sprawie mam status świadka i w tym charakterze zostanę przesłuchany. To jasno określa sytuację - uważa Piechocki. Od marca ubiegłego roku do połowy stycznia obecnego nie udzielał się w mediach. Teraz postanowił przerwać milczenie. Mówi, że te dziesięć miesięcy mocno się na nim odbiło. - W klubie pozostali moi najbliżsi współpracownicy, a przez ostatnich dziesięć miesięcy z większością z nich nie miałem żadnego kontaktu lub ten kontakt był przypadkowy. Za mną bardzo trudny czas, w którym dostałem pomoc od kilku osób, (...) po których bym się wcześniej jej nie spodziewał. Na pewno po tym czasie mogę jasno stwierdzić, kto zachował się przyzwoicie, a kto nie. Poprzedni sezon Skra zakończyła na 12. miejscu i pierwszy raz od ponad 20 lat nie zakwalifikowała się do play off. W bieżących rozgrywkach też radzi sobie przeciętnie - jest na dziewiątym miejscu.