Reprezentacji Polski nie awansowała do finału, zdobyła brązowe medale. Dzięki temu jednak polski arbiter mógł sędziować mecz o złoto. Paweł Czado: Fajnie zobaczyć, kiedy mecz finałowy mistrzostw Europy w siatkówce prowadzi... kolega z ogólniaka. Jak wrażenia? Wojciech Maroszek: - Bardzo dużo się działo. Zauważ, że było sporo długich wymian, musiałem być mocno skoncentrowany, żeby nie popełnić. Co do urody meczu nie wypowiem się, skupiałem się przede wszystkim na tym, by przebiegał jak należy (uśmiech).Byłeś stremowany, jeśli w ogóle można zadać takie pytanie profesjonalnemu sędziemu? To był trudny mecz do sędziowania? - Tak, naprawdę trudny. Zawodnicy byli rozemocjonowani, a ja się temu nie dziwię. Spotkanie wymagało ode mnie maksymalnego skupienia i bardzo dużo uwagi. Kilka razy musiałem tonować nastroje siatkarzy, kiedy próbowali przekonywać mnie do swoich racji. Stremowania oczywiście nie było (uśmiech). Dużo ostatnio sędziuję. To był dla mnie ostatni mecz na poziomie reprezentacyjnym w tym sezonie. Od końca maja poprowadziłem aż 48 spotkań, średnio co 2,5 dnia. Igrzyska olimpijskie w Tokio, mistrzostwa Europy... Działo się. To co: teraz odpoczynek?- Nie ma mowy! (uśmiech). W piątek otwieram rozgrywki Tauron Ligi w Opolu. Czujesz się po tym finale jako sędzia spełniony?- Nigdy nie zapomnę tego dnia. Rzeczywiście czułem, że biorę udział w czymś niezwykłym. A do tego wszystko działo się w Spodku, który dla mnie jest tak ważnym miejscem. Atmosfera w hali pełnej ludzi była nieprawdopodobna. Wcześniej te wszystkie niecodzienne efekty wizualne w przyciemnionej na chwilę hali - to wszystko zrobiło na mnie kolosalne wrażenie. Cieszę się, że byłem w samym tego środku. To wspomnienie na całe życie.