Spodek wypełnił się polskimi kibicami do pełna. Gdzieniegdzie siedzieli fani "Canarinhos", byli przez Polaków traktowani życzliwie. Robili ze sobą zdjęcia. Bruno, ach, Bruno... Kiedy Polacy w świetnym stylu wygrali drugiego seta, rozemocjonowani kibice tabunami galopowali do toalet, komentując w podnieceniu i pośpiechu co działo się na parkiecie. "Aleśmy ich teraz rozgnietli" - cieszył się brodaty facet ściskając kolegę. CZYTAJ TAKŻE: Żona Bartosza Kurka dała show na meczu Polski - Ci Brazylijczycy są niesamowici! Wyobraź sobie, że byłem zobaczyć ich pod hotelem - opowiadał mi w zaaferowaniu młody kibic ubrany w biało-czerwony dres. - Akurat szedł Bruno. "Byłaby szansa na koszulkę?" - spytałem nieśmiało. "Poczekaj chwilę" - odparł. No i po dwóch minutach wrócił podał mi treningową koszulkę! Dla mnie to świętość - zapewniał mnie. - A ten dres, który na mnie widzisz, dał mi Olek Śliwka dwa lata temu - cieszył się. Telefon do odebrania na bramie nr 6 Byli też jednak podczas meczu fani załamani. - Wie pan co? Zgubiłem telefon - zagadał do mnie w antresoli zmartwiony mężczyzna w biało-czerwonej czapeczce błazna. - Mógłby pan zadzwonić na mój numer? Wcale mnie to nie dziwi. Ludzie są w takim amoku, że podczas poprzedniego meczu z USA zginęło im tych telefonów piętnaście... Dzwonię. Nikt nie odbiera. Mężczyzna z czapce trefnisia ze smutkiem odchodzi. Nagle niespodziewanie słyszę: - Halo? Numer oddzwania! Okazuje się, że telefon mają już ochroniarze. - Nie pan powie, że telefon jest do odebrania na bramie numer 6. Rzuciłem się w pogoń. Niestety... Czapka trefnisia zginęła mi w tłumie. Jeśli to czytasz, nieszczęśliwy kibicu, wiedz jedno: telefon u pięknej brunetki na bramie numer 6.