Sebastian Świderski, prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej, dzień po zakończeniu mistrzostw świata nie ukrywa radości i satysfakcji. Paweł Czado: Pytanie do pana nie jako prezesa tylko jako kibica: które ze spotkań podczas mistrzostw będzie pan pamiętał najbardziej i które kosztowało najwięcej zdrowia? Sebastian Świderski: - Chyba nie odkryję Ameryki: wydaje mi się, że wszyscy kibice, zawodnicy, sztab trenerski stwierdzą, że na pewno ten drugi mecz z USA, który niósł za sobą wielką obawę, że wróci... klątwa ćwierćfinału. O tym nie chcę wspominać, ale trzeba do tego wrócić (uśmiech). Wygraliśmy po ciężkim boju z reprezentacją, która była jednym z głównych faworytów do wygrania całego turnieju. Muszę też wspomnieć mecz z Brazylią, bo wszyscy mówili, że to nie jest już "ta Brazylia", to nie jest ten zespół... Każdy mecz niesie ze sobą dozę niepewności, dozę emocji, wielką dozę nerwów. Każdy z tych meczów taki był, z Tunezją też. Nie ma nigdy pewności jaki będzie efekt końcowy. Ci zawodnicy i ten zespół pokazali, że można na nich liczyć, potrafią walczyć do końca. I nawet w momentach kiedy wygrywa 11-7, a potem nagle robi się po 11 i trzeba walczyć w końcówce gdzie decyduje każda piłka - nie spuszczali głów, nie poddawali się, walczyli do końca. To baaaardzo ważne, bo w kontekście przyszłych lat pokazują "mental" zwycięzcy. Jeszcze podczas rozgrywek w grupie były dyskusje czy warto wygrać, czy warto przegrać. Niektórzy eksperci mówili, że może lepiej przegrać wtedy z Amerykanami, ja się z tym nie zgadzam. Mentalność zwycięzcy buduje się na lata i jak widać ci zawodnicy go mają. Czy chciałby pan w takim razie żeby regulamin mistrzostw świata był bardziej klarowny i nie dopuszczał do sytuacji, że w którymś momencie "warto przegrać", że można kombinować? - Pamiętajmy kiedy te mistrzostwa zostały nam przyznane, kiedy się organizacja klarowała, kiedy powstał regulamin. Było kilkanaście tygodni do rozpoczęcia i wydaje mi się, że system, który został ogłoszony na potrzebę chwili był o tyle sprawiedliwy, że wszyscy wiedzieli o nim przed. Nikola Grbić potwierdził, że nie będzie patrzył w tabelę, nie będzie chciał przegrać, nienawidzi tego i... to udowodnił. Ale rzeczywiście: życzyłbym sobie w przyszłości żeby system rozgrywania mistrzostw świata był znany i klarowny. Za dwa tygodnie rozpoczynamy mistrzostwa świata kobiet, a tam system jest zupełnie inny. Dobrze byłoby żeby mężczyźni i kobiety grali tym samym systemem. Dlaczego inne dyscypliny sportu mają swój system ustalony na lata, a u nas co mistrzostwo zmieniamy i jest wprowadzane coś innego. Chodzi o to żeby wszystko było klarowne, spójne i sprawiedliwe. Jest żal po finale? - Wiadomo, że każdy by chciał żeby to złoto i puchar były nasze. Patrząc na to jak wyglądał ten turniej, jaką ścieżkę przeszliśmy, kogo trzeba było pokonać - trzeba być szczęśliwym, że mamy to srebro. Ja jestem dodatkowo szczęśliwy, bo historia polskiej siatkówki dopisała kolejny piękny rozdział, mam nadzieję, że "misja Paryż" [miejsce rozegrania igrzysk olimpijskich w 2024 roku, przyp. aut.] zakończy się sukcesem. CZYTAJ TAKŻE: Polski siatkarz: "Myślałem, że to rok 2021 był najlepszy w moim życiu. Myliłem się: to 2022" Czy może być bardziej różne srebro niż to - siatkarzy pańskiego pokolenia - w 2006 roku i to z 2022? - Wtedy cieszyliśmy się, bo po wielu, wielu latach przerwy zdobyliśmy medal mistrzostw świata. Teraz wielu będzie mówić, że to tylko srebro, przegrany finał. Wiadomo, że kiedy nadarzyła się szansa, wszyscy chcieliśmy tego złota. Kilka dni potrzeba, żeby docenić to srebro, uznać, że to sukces, a nie porażka polskiej siatkówki. Dostrzega pan, że gdyby piłkarze zostali wicemistrzami świata to byłaby euforia i tygodniowa feta? - (śmiech). Cóż, po zawodnikach widać jeszcze, że to "tylko srebro"... Powtórzę: potrzeba kilku dni, żeby "tylko" zmieniło się w "aż". Życzyłbym sobie żeby każda reprezentacja, nie tylko drużynowa, przywoziła medale z imprez mistrzowskich. Z drugiej strony trochę cieszę się, że jest ten niedosyt, bo z doświadczenia wiem, że zawodnicy i sztab będą mieli ten głód by zdobywać najważniejsze tytuły. Myślę, że po tym turnieju nie spoczniemy na laurach. Oczywiście trzeba mieć pokorę, bo przecież czub czołówki jest mocno spłaszczony. Pewnie gdyby Amerykanie nas złamali w ćwierćfinale to pewnie uznano by, że trzeba ratować sytuację przed igrzyskami w Paryżu i zwolnic trenera Grbicia. - Jesteśmy w kraju gdzie wszyscy są trenerami, doktorami, ekspertami, wiedzą lepiej... Ale ludzie nie wiedzą co się dzieje w środku tej grupy. Fakt, że pokonaliśmy Amerykanów i Brazylijczyków pokazuje, że trener swoje wybory obronił. Wielu chciało żeby grał Fornal zamiast Śliwki, żeby było tak, a nie inaczej. Trudne decyzje trenera trzeba uszanować. Ja, jako człowiek i prezes, my, jako związek, je szanujemy. Będziemy popierać go w przyszłości, to może doprowadzić nas do sukcesów, które, mam nadzieję, nadejdą. CZYTAJ TAKŻE: Nikola Grbić po finale: "To jedyne czego żałuję" Trener ma takie zaufanie, że gdyby teraz nie było medalu to nie byłoby mowy o zwalnianiu. - Nie byłoby takiego kroku. Nawet gdyby zarząd widział to inaczej, to stanąłbym w jego obronie. Wiem jakim jest człowiekiem, wiem o jego zaangażowaniu. Wiem jak pracuje. Widać, że ciężka praca, także jego przynosi efekty. Czy dostanie podwyżkę? Wszystko jest zapisane w kontrakcie, proszę się nie martwić o zarobki trenera (uśmiech). A premia dla siatkarzy za medal będzie. W kontraktach są przewidziane premie za srebrne medale, nie mamy zamiaru od tego uciekać. Za sukces należy się odpowiednie wynagrodzenie. Były momenty, że chciał pan wyjść na parkiet? - Nieeee (uśmiech). Choć właściwie.... tak! Jako były zawodnik, były reprezentant widząc co się dzieje na trybunach chciałem! Chyba każdy człowiek by chciał wejść na bisko i grać. Chłopaki zrobili co mogli i należy cieszyć się z tego co osiągnęli. Ale kiedy wchodzę do Spodka, widzi te tłumy kibiców to wspomnienia rzeczywiście wracają. Najważniejsze, że mistrzostwa były udane, także pod względem organizacyjnym, FIVB nie ma żadnych zastrzeżeń. Gra Włochów pana zaskoczyła? - Tak. Może wcześniejsze mecze nie, ale sam finał - owszem. Nie widziałem żadnej reprezentacji, która zagrałaby w taki sposób. W niedzielę zagrali fenomenalnie, w każdym elemencie - począwszy od przyjęcia, po obronę, skończywszy na ostatnim ataku. Mieli atuty po swojej stronie. Pokonać ich w meczu finałowym byłoby ciężko jakiejkolwiek reprezentacji. Niestety trafiliśmy na nich w finale, a z doświadczenie wiem, że grając o najwyższa stawkę, dodatkowo się motywują. Żeby rozgrywający Gianelli pozwalał sobie na atakowanie piłki nawet z trzeciego metra pokazuje jaki oni w niedzielę mieli luz, jak się pewnie czuli w tym co robili. To dla nas nauka i doświadczenie: żeby za kilka lat w meczach o taką stawkę wygrywać z takimi rywalami. rozmawiał i notował: Paweł Czado