Artur Gac: Patrząc na grę naszego zespołu w wygranych w cuglach rozgrywkach grupowych więcej w panu optymizmu na trzeci z rzędu tytuł MŚ, czy ostrożnie zapatruje się pan na ten wymarzony scenariusz? Marcin Prus: - Gorąco wierzę w to, że polska reprezentacja jest na tyle silna, aby dołączyć do tych ekip, które trzy razy z rzędu sięgały po tytuł. O medal raczej nie powinniśmy się martwić, aczkolwiek formuła tych rozgrywek w bardzo prosty sposób może przekreślić nasze szanse i w automatyczny sposób nawet nie ujrzymy podium. Dlatego nie wiem, czy warto wybiegać aż tak daleko w przyszłość. Tutaj warto korzystać z metody Adama Małysza i Kamila Stocha, koncentrując się na każdym kolejnym meczu. Z drugiej strony nie oszukujmy się - te mistrzostwa świata może nie są dla chłopaków sielanką, ale nie przypominają żmudnego turnieju, jak wiele innych, które chłopaki mieli okazję rozgrywać i tam trzeba było walczyć w kilkunastu spotkaniach, aby wdrapać się na sam szczyt. Od razu dotknął pan szeroko komentowanej sprawy. Niespotykanie długa przerwa w turnieju to jedno, ale emocje rozpala przede wszystkim kontrowersyjny system rozgrywek. "Biało-czerwoni" wygrali grupę, a mimo to już w ćwierćfinale ponownie mogą zmierzyć się z Amerykanami. - Najbardziej zadowolony będzie ten, kto wygra mistrzostwo świata i on nigdy nie będzie miał do nikogo pretensji (śmiech). Każda formuła ma to siebie, że do niektórych z jej elementów można się przyczepiać. Wprowadzono rozstawienie zespołów gospodarzy, które wcale nie okazało się szczęśliwe i fartowne dla polskiej reprezentacji, gdyż wkrótce znów przyjdzie zmierzyć się ze Stanami Zjednoczonymi. Jednak jeśli ktoś na taką imprezę przyjechał z najwyższym możliwym celem, to nie będzie się zastanawiał, jak wygląda układ w kolejnych etapach turnieju. Pamiętam z czasów mojej gry reprezentację Brazylii, która za bardzo nie zastanawiała się, z kim i o co gra. Po prostu wychodziła na parkiet, żeby każdego pokonać bez nadmiernej kalkulacji. Podejrzewam, że nasza kadra dokładnie w taki sam sposób będzie podchodziła do kolejnego meczu. To jedyne, słuszne założenie. - Tym bardziej, że mamy tylko siedem meczów do wygrania. Podejrzewam, że nie jest to szczególna liczba, szczególnie że akurat te mistrzostwa dają dość dużo wolnego czasu na odpoczynek i regenerację sił. A warto podkreślać, że Polska jest współgospodarzem tego turnieju, więc sądzę, że większość rzeczy, które powinny przemawiać na naszą korzyść, właśnie takimi są. Wydaje się, że zapis o rozstawieniu gospodarzy na dwóch pierwszych lokatach w ogóle nie powinien mieć miejsca, by choćby w teorii faworyzować organizatorów w tak ważnej batalii. Efekt jest taki, że my w przypadku pokonania Tunezji trafimy właśnie na Amerykanów, z kolei Słowenia wpierw zmierzy się z Niemcami, a w ćwierćfinale może zagrać z lepszym z pary Holandia - Ukraina. Różnica w ścieżce pucharowej wydaje się być kolosalna. - Być może i tak, natomiast to cały czas rozmowa o fazie przedmedalowej. A jeśli nasza kadra mierzy w mistrzostwo świata, to tego typu kalkulacje i patrzenie, na kogo się trafi, w moim mniemaniu nie powinny mieć miejsca. Tym bardziej, że chłopaków w dalszym ciągu stać udowodnić, że pozostają na światowym topie i to w ich głowach powinno rozbrzmiewać. Warto też zwrócić uwagę, że każde z tych działań, które podejmuje reprezentacja, jest bardzo mocno komentowane przez opinię publiczną. Każda z tych rzeczy, w dobie internetu, na sto procent się na nich odbija. Podejrzewam, że dopiero po mistrzostwach świata będzie się w stanie wypowiedzieć jakieś obiektywne słowo na temat tego turnieju. Jak już powiedziałem, MŚ to nigdy nie jest sielanka, ale liczba meczów i łatwość wchodzenia w każdy z kolejnych, dając sobie szansę na regenerację, jest naprawdę nieporównywalnie łatwiejsza od wielu, wielu innych turniejów. I być może taka formuła, która niektórym wydaje się niesprawiedliwa lub niekompletna, dla samych zawodników - szczególnie tych, którzy muszą zaleczyć jakieś kontuzje - jest prawidłowa. Wystarczy spojrzeć na ekipę USA i Micaha Christensona, który być może zdąży się wykurować i wyjdzie na parkiet w meczu z Polską. Pierwszy etap, czyli rozgrywki grupowe, już możemy podsumować. Na co przede wszystkim zwrócił pan uwagę w grze naszych zawodników, jakie mocne strony i ewentualnie mankamenty rzuciły się panu w oczy? - Bardzo bym chciał, żeby wszystko już do końca mistrzostw odbywało się tak, jak w pierwszym secie meczu z Bułgarami. To była poezja w wykonaniu naszych zawodników. Pokazali, że jeśli naprawdę wszystko się zazębia, to bardzo trudno będzie z nimi na równi rywalizować. I podkreślam to tym bardziej, że mocno obawiałem się meczu z tym meganiewygodnym dla nas rywalem. Pamiętam doskonale, że jeszcze w moich czasach nigdy nie grało się z tą reprezentacją łatwo. Cieszę się niezmiernie z tego, że w naszej kadrze wzrosła moc w zagrywce. Uważam, że dwóch zawodników z zagrywką typu float zupełnie wystarczy, zaś cała reszta - używając kolokwialnego języka - musi po prostu kopać, a mamy naprawdę fajne "armaty". Bardzo mnie raduje postawa Mateusza Bieńka, chłopaka który systematycznością na zagrywce jest w stanie dać mocnego kopa naszej drużynie. Podobnie bardzo doceniam postawę Bartka Kurka, a także środkowych, którzy dają sobie radę ze swoimi przeciwnikami i pokazują, że nawet w walce 1 na 1 są w stanie tego typu rywalizację wygrywać. Bardzo mi się podoba gra Marcina Janusza, który utrzymał ciężar tego wszystkiego, co dzieje się dookoła. A przypomnijmy, że przecież w mistrzostwach świata nigdy wcześniej nie brał udziału, a mecze reprezentacyjne po drodze z jego udziałem nie było aż tak dużym bagażem doświadczeń, dzięki któremu łatwo byłoby dźwigać rozegranie takiej drużyny. Spokojnie oczekuję meczu z USA, oczywiście niczego nie ujmując naszym następnym rywalom, czyli Tunezji. Natomiast uważam, że jeśli zagramy na sto procent nie odpuszczając ani chwili, to będzie można zaliczyć tzw. godzinę z prysznicem i zastanawiać się nad kolejnym przeciwnikiem. To jeszcze jeden wątek z grupowej konfrontacji z Amerykanami. Poniżej możliwości zagrał Aleksander Śliwka, który dwukrotnie ustępował miejsca na parkiecie Tomaszowi Fornalowi. Ten z kolei rozegrał znakomite zawody. I podniosły się głosy, że może należałoby już na dobre dać miejsce siatkarzowi Jastrzębskiego Węgla. Pana zdaniem Śliwka istotnie, szybką decyzją, powinien znaleźć się poza wyjściowym składem, czy bardziej nieprzecenioną rolę Fornal może nadal odgrywać jako wyśmienity dżoker? - Podejrzewam, że każdy z zawodników, prędzej czy później oceniany przez opinię publiczną, będzie miał dość. Ja bym chciał bardzo mocno wziąć w obronę Olka przed wszelkiego rodzaju słowami hejtu. Trzeba po prostu od chłopaka się odczepić i dać mu święty spokój. Robi to, co w danym momencie potrafi najlepiej. Ujmę to jeszcze inaczej: za frajer nie trafia się do reprezentacji Polski. Swoimi umiejętnościami w ZAKSA Kędzierzyn-Koźle Olek pokazał, że wygrywając Ligę Mistrzów jest się topowym zawodnikiem i miejsce w kadrze mu się należy. Biorąc pod uwagę to, że być może nie wszystkie zagrania podobają się publiczności, a później są szeroko oceniane w sposób negatywny, to jednak każdy z tych chłopaków ma prawo do mniejszej lub większej słabości i niedyspozycji w określonym dniu. Siatkówka, która jest grą błędów, pokazuje, że prędzej czy później ktoś o parę schodków będzie musiał spaść. I wtedy pozostaje pytanie, jak mocny i odporny psychicznie jest na takie oddziaływanie. Bardzo mocno podkreślam, że nie lubię tego typu zachowań kibiców wobec jakiegokolwiek zawodnika. Przecież to naturalne, że można mieć słabszą dyspozycję i każdemu zdarzają się takie sytuacje. Nie przez przypadek jest zespół, złożony z określonej liczby zawodników, żeby móc stosować rotację. Mistrzostwo świata czy medal igrzysk olimpijskich zawsze zdobywało się pełnym zespołem. Może być przecież tak, że kolejne mecze w wykonaniu Tomka wcale nie będą takie dobre, a wychodząc w pierwszej szóstce nie pokaże się tak, jak oczekiwaliby kibice. To trener Grbić najlepiej wie, co robi i żelazna szóstka, którą dysponuje Nikola, to taki skład, do którego sami zawodnicy już się przyzwyczaili. Mają określone role i zadania do wykonania, które na razie są przez nich realizowane w stu procentach. Mamy same zwycięstwa, co jest absolutnie najważniejsze, więc trzeba odciąć się od różnego rodzaju spekulacji. A propos kibiców, a w zasadzie konkretnego fana... Nad incydentem w meczu z Amerykanami, gdy na boisku wylądował rzucony z trybun katowickiego Spodka papierowy samolot, przechodzi pan do porządku dziennego, czy takie wybryki warto napiętnować? - Przypomina mi się sytuacja z Łodzi, gdy przegrywaliśmy jeden z meczów. I właśnie wpadł taki samolocik na parkiet. Nie wiem, czy było to zrządzenie losu, czy tylko i wyłącznie chwilowa zmiana nastroju, ale okazało się, że odwróciliśmy losy meczu na naszą korzyść. Takie sytuacje się zdarzają, kibic ma też prawo, żeby jakieś swoje zachowania w trakcie meczu uskuteczniać, natomiast nie wiem do końca, czy latające dookoła samoloty to akurat dobry pomysł. Tym bardziej, że później nie ma się nad tym kontroli, a taka niewinna zabawa może mieć opłakane skutki. I nie tyle chodzi o punkt, który być może kiedyś będzie znaczył bardzo dużo, bo może chodzić o moment najważniejszej piłki w finale mistrzostw świata. I nietrudno sobie wyobrazić, że poszkodowana może być polska kadra, której trzeba będzie cofnąć zdobyty punkt. Chciałbym zwrócić się z apelem do kibiców, bo skutki ów samolociku mogą być jeszcze gorsze, gdyby spadł pod nogę zeskakującego zawodnika. I taki gracz z powodu braku przyczepności może nabawić się bardzo, bardzo poważnej kontuzji. Apelowałbym tylko o to, że jeśli kibice mogą, to aby takich rzeczy nie robili. W tej chwili uśpiony pozostaje temat absencji na MŚ Wilfredo Leona, gwiazdy polskiej kadry, który wraca po kontuzji. I mam nieodparte wrażenie, że trener Grbić swoją decyzję obroni tylko złotym medalem. W przeciwnym razie jeszcze długo będzie "okładany" nieobecnością naszego asa. Jakie jest pana zdanie w tym temacie? - Ja bym trochę odwrócił sytuację i spojrzał na to z zupełnie innej perspektywy. Nasi siatkarze wygrywając dwukrotnie mistrzostwo świata bez Wilfredo Leona pokazali, że są w stanie zrobić to bez jednego z najlepszych siatkarzy globu. Oczywiście z Wilfredo, teoretycznie, tym łatwiej można by było podejść do tematu. Ale teraz wróćmy do rzeczywistości... Wolałbym, żeby Leon doszedł do siebie w stu procentach i można było z niego skorzystać w kolejnych odsłonach ważnych wydarzeń dla siatkówki reprezentacyjnej. Chciałbym tego bardziej niż mieć Wilfredo zdolnego wejść na 70-80 procent do drużyny, przez co nie przyda się jej tak jak powinien, a w dodatku może straci zdrowie na tyle, że nie będziemy go mogli zobaczyć w kolejnych meczach kadry. Niestety wiem to najlepiej po sobie, że pośpiech nie jest najlepszym doradcą jeśli chodzi o żywotność sportowca. Szczególnie, kiedy zbliżają się duże imprezy światowe. Dlatego chyba rozumiem decyzję podjętą przez Nikolę Grbicia. Trener spojrzał właśnie od tej strony, aby nie dopuścić do sytuacji, że zawodnik tej klasy może się rozsypać, a w efekcie w ogóle przestanie być użyteczny dla drużyny narodowej. Będę bronił tego posunięcia Nikoli, a może była to ich wspólna decyzja. Oczywiście z Wilfredo w przyszłości będzie nam jeszcze prościej grać, jednak teraz należało postąpić tak, by umożliwić mu powrót w stu procentach. Krótko mówiąc: na miejscu Grbicia podjąłby pan identyczną decyzję? - Oczywiście, zrobiłbym tak samo. Zwłaszcza, że najlepiej wiem, jak potoczyły się sprawy z moim zdrowiem, dlatego decyzja nie mogłaby być inna. Przerabiałem to na własnej skórze, więc głupotą byłoby nie skorzystać ze swojego doświadczenia, patrząc na niekorzystne posunięcia z przeszłości. Co do wspólnej i zgodnej decyzji selekcjonera i siatkarza pojawiły się znaki zapytania. Można było odnieść wrażenie, że Leon niejako w opozycji do słów trenera, który tłumaczył swoje posunięcie, uaktywnił się w mediach społecznościowych, prezentując filmiki z treningu, na których choćby demonstrował skoczność. - Odpowiem w ten sposób: znam huraoptymistyczne podejście, które wynika również z moich wyborów. I ja też, w danym momencie, byłem w stanie wyskoczyć na drugie piętro bez większych problemów, w przekonaniu, że tak świetnie się czuję. Jest jednak coś takiego w psychice siatkarza, szczególnie że teraz zajmuję się psychologią sportu jak i treningiem mentalnym, że człowiek wyrywa się do pewnego rodzaju bliskich wyzwań, bardzo często zapominając o tym, co jest odleglejsze i odbędzie się nieco później. Dlatego podkreślę, że cieszę się z tej decyzji, nawet jeśli polska reprezentacja mogłaby skorzystać momentami podczas mistrzostw z gracza takiego formatu, jakim jest Leon. Każdy zawodnik chce jak najszybciej powrócić na boisko, ale ja przestrzegam, żeby tego nie robić, bo może skończyć się to naprawdę tragicznie dla samego siatkarza. Rozmawiał Artur Gac