Opuszczając teren Koloseum, swoje kroki skierowałem w stronę znajdującej się na Forum Romanum Bazyliki Maksencjusza. Podążając ulicą via dei Fori Imperiali już z daleka dostrzegłem sporą grupę zaciekawionych osób, skupionych w jednym miejscu, szeroko zataczających krąg. Z każdym kolejnym krokiem można było podejrzewać, że w centrum zainteresowania znajduje się muzyk, bo coraz głośniej słychać było niesztampowe dźwięki. Polski akcent przy samym Koloseum. Angelo Santirocco dał koncert Aż w końcu wyłonił się różowy "pojazd", na dwóch kółkach, na nim od przodu atrapa dużego pianina, a z tyłu cyfrowy instrument. Młody mężczyzna, w gustownych białych rękawiczkach, w ogóle nie reagował na widok osób, cały czas skupiając się na prezentowanej muzyce. Grał bardzo efektownie, wolniejsze i bardziej nostalgiczne fragmenty przecinając mocniejszymi uderzeniami w klawisze, ale całość pięknie się komponowała. Przy tym wszystkim zachowywał się mocno ekspresyjnie, czym jeszcze bardziej ogniskował wzrok i wzbudzał zainteresowanie. Naszą uwagę od razu przykuły dwa dodatki, wyeksponowane na dwóch przeciwległych końcach charakterystycznego pianina. Mianowicie były to flagi, jedna włoska, a druga polska. Zaciekawieni postanowiliśmy zostać do pierwszej przerwy i wówczas wszystko stało się jasne. - Tak, mam dużo wspólnego z Polską - przywitał nas mężczyzna. Nazywa się Angelo Santirocco, urodził się w Rzymie i tutaj na co dzień mieszka, ale w jego żyłach płynie podwójna krew. - Moja mama jest Polką, tata Włochem, a mam 23 lata. Często jeżdżę do Szczawnicy, z którą moja rodzina jest najbardziej związana - zaczął opowieść nienaganną polszczyzną. - W domu rozmawiamy w sumie tylko po włosku, z mamą także, ale mam ciągły kontakt z babcią. Co roku do niej jeżdżę, więc cały czas szlifuję język - szeroko się uśmiechnął. Zapytany, kiedy wymyślił na siebie taki pomysł, aby na rzucającym się w oczy różowym pianinie raczyć ludzi swoją muzyczną ekspresją, odparł: - Grać na ulicy zacząłem dwa lata temu, a różowy kolor stał się moim znakiem rozpoznawczym chyba pół roku później - wspomina Angelo. "Znak firmowy" działa, czym pół Polak-pół Włoch z radością się chwali: - Jestem zapraszany na wiele wydarzeń, na różne imprezy zamknięte. Pod tym względem naprawdę jest super - zapewnił. Angelo Santirocco i jego "różowe królestwo". Nawet busa przemalował Okazuje się, że elektryczne pianino to tylko mała część różowego dobytku naszego rozmówcy. Posiada także duże pianino w tym kolorze, a nawet busa w identycznych barwach. A to nie koniec, wkrótce wzbogaci się o kolejny sprzęt. - Na przełomie października i listopada będę miał nowe pianino i wtedy wyruszę z nim busem do Polski, a konkretnie do wujka, który mi je przemaluje - kontynuował opowieść. Poza zdolnościami muzycznymi i niewątpliwym talentem do tej profesji, okazało się, że Angelo jest także bardzo dobrze poinformowanym kibicem siatkówki. Ubolewa jednak, że na finał nie ma już biletów, wszak miał tak wielką ochotę zasiąść w hali Palazzo dello Sport na dzisiejszym spektaklu. W toku rozmowy jednak powziął decyzję, że podejmie ryzyko i przyjedzie przed obiekt. - Może uda się w ostatnim momencie jeszcze od kogoś odkupić lub jakaś wejściówka wróci do kasy - żywił nadzieję. 23-latek nie ukrywa, że podczas finału będzie miał rozdarte serce, dokładnie na połowę. Po głębszym zastanowieniu, logicznie wybrnął z trudnego dylematu, a z naszego punktu widzenia udzielił przyjemniej odpowiedzi. Zachwycony Wilfredo Leonem. "Jaki to jest zawodnik, to ja nie mogę" W ekipie Włochów szczególnie wyróżnił Alessandro Michieletto, ale z uznaniem wypowiedział się także o naszych reprezentantach. - Ostatnio Śliwka nie grał dobrze, ale Leon od drugiego seta już super. Już myślałem, gdy druga partia zaczęła się od wyniku 2:6, że chłopaki nie dadzą rady, a jednak świetnie odwrócili losy spotkania. Na pewno pomogła im także kontuzja słoweńskiego rozgrywającego, z nim w składzie Polakom nie byłoby tak łatwo. A odnośnie Wilfredo Leona, to cieszy się we Włoszech dużą popularnością. Kurcze, jaki to jest zawodnik, to ja nie mogę. Gra super! - rozemocjonował się Angelo, by na końcu pozdrowić wszystkich Polaków. Artur Gac, Rzym