O takim fachowcu, jak 50-letni Nikola Grbić, marzą pewnie w każdej federacji, bo mówimy o fachowcy z absolutnie najwyższej półki. Przeszło półtora roku temu, w styczniu 2022 roku, jeden z najlepszych siatkarzy świata przełomu wieków postanowił podpisać kontrakt z siatkarskimi "Galacticos", czyli reprezentacją Polski. "Narzędzie siatkarskiej zbrodni". Przybliżamy "maszynę do zabijania" produkcji Nikoli Grbicia I od tego czasu kroczy ze swoimi wybrańcami wyłącznie ścieżką zwycięstw. Dotąd każda impreza, na którą "Biało-Czerwoni" jechali pod wodzą tego charyzmatycznego szkoleniowca, kończyła się przywiezieniem medalu. Zaczęło się od brązu podczas ubiegłorocznej Ligi Narodów, następnie przyszedł czas na srebrny medal wywalczony na mistrzostwach świata, a najświeższy w pamięci jest triumf w tegorocznej Lidze Narodów. Teraz misja jest z kategorii tych bardzo wymagających, bo krótko po mistrzostwach Europy "Biało-Czerwoni" przystąpią do walki o kwalifikację olimpijską. W tym wszystkim, jakkolwiek możemy uważać, że Serb znalazł się w siatkarskim raju, ma jednak gigantyczny kłopot. Tak, i niech to zdanie wybrzmi z całą mocną - Nikola Grbić ma piekielny kłopot bogactwa w reprezentacji Polski. Zarządza bowiem zespołem, w którym roi się od siatkarzy największego formatu. - U nas, choćby w obecnej czternastce na mistrzostwach Europy, każdy siatkarz jest pierwszoszóstkowym zawodnikiem - przyznaje w rozmowie z Interią Wojciech Drzyzga, który jest doskonałym przykładem na to, że przewidywanie ruchów Serba jest najnormalniej w świecie jak próba trafienia "szóstki" w totka. Nawet taki fachowiec, jak trzykrotny wicemistrz Europy, który od początku mistrzostw Starego Kontynentu śledzi każdy trening, później i tak ma poczucie, że nic nie wie. Niewystarczająco przekonujący przykład? Proszę bardzo, nawet zawodnicy w drużynie Grbicia do ostatnich minut siedzą jak na szpilkach, a na końcu i tak są zaskakiwani. Przecież trudno o bardziej jaskrawe potwierdzenie, od tego, o którym dziennikarz Interii informował jeszcze ze Skopje, z fazy grupowej turnieju. Nie kto inny, jak sam Wilfredo Leon przyznał w rozmowie z nami po meczu z Czechami, że z układu treningu poprzedzającego mecz spodziewał się miejsca w składzie. A mimo to usiadł na ławce i przesiedział na niej całe spotkanie. O co w tym wszystkim chodzi? Nikola Grbić wykłada karty na stół. "Powinieneś zmienić sport" O co w tym wszystkim chodzi? I tutaj oddajmy głos Nikoli Grbiciowi, który - jakkolwiek pretensjonalnie zabrzmi to, co powiedział Interii jeszcze w Skopje - buduje prawdziwe "narzędzie siatkarskiej zbrodni". - Finalnie musimy pamiętać, że nie możemy sobie pozwalać na popełnianie serii błędów, na brak precyzji, kiedy mamy możliwość na zamknięcie seta, kiedy mamy okazję, aby zdobyć punkt. Musimy być jak maszyna do zabijania - podkreślił Serb. Teraz, przed bitwą ze swoimi rodakami z Serbii, gdzie ma kilku przyjaciół, między innymi trenera Igora Kolakovicia, jeszcze precyzyjniej starał się wyłuskać wszystko to, co składa się na jego filozofię zarządzania zespołem, a w tym przypadku konstelacją gwiazd. Cała rozmowa kilkukrotnie się zapętlała, ale za każdym razem wybrzmiewał jeden, zbieżny sens. Posłużył się między innymi poniższym przykładem. - Mimo, że dla kogoś przykładowo godzinna gra jest znacznie lepsza, to musisz dać zespołowi swoją dostępność, jakość, swoją pozytywną energię i wspierać drużynę. Jeśli tego nie potrafisz, to nie jesteś graczem zespołowym, powinieneś zmienić sport i uprawiać jedną z dyscyplin indywidualnych, w której będziesz sam, a obok ciebie nikogo innego. Tam możesz sobie sam wybrać trenera, a w drużynie nie możesz tego zrobić. W sporcie indywidualnym wszystko kręci się wokół ciebie, wybierasz asystentów, wybierasz właśnie trenera, wybierasz wszystko, łącznie z tym, jakim samolotem chcesz polecieć gdziekolwiek tylko chcesz. Ale w sporcie zespołowym jesteś zależny od zespołu - kontynuował Grbić, jasno dając do zrozumienia, że wymaga od swoich podopiecznych pełnego podporządkowania. I szanowania decyzji, które dla niego za każdym razem nie są łatwe, ale musi ich dokonać. A one będą się broniły, jeśli będzie stanowczy, sprawiedliwy i stały w swoich wymaganiach. "Dochodzimy do tego" - roześmiał się Grbić. Już wiadomo, kto będzie przyszłym trenerem Dopytany, czy w ekipie "Biało-Czerwonych", którą od kilkunastu miesięcy zarządza na własnych warunkach, siatkarze już w pełni akceptują jego podejście i są w stanie przezwyciężyć własne ego, odparł: - Dochodzimy do tego - i wybuchnął śmiechem. - Sam byłem graczem, więc wiem, co myślą zawodnicy. Nie wszyscy w ten sposób, ale większość. A ci goście, którzy nie myślą o sobie, później zostają trenerami - Grbić znów szeroko się uśmiechnął. Trener sam najlepiej zdaje sobie sprawę, że materia jest szalenie trudna. Biorąc pod uwagę choćby to, że nie wszystkich zna od wielu lat, jak na przykład siatkarzy ZAKSA Kędzierzyn-Koźle. Ale również z uwagi na różne charaktery, nie wszyscy z wielkich mogą potrafić zaakceptować, że muszą się podporządkować pod cel wyższy od indywidualnego. W pewnym momencie Grbić zaczął posiłkować się niektórymi nazwiskami, tłumacząc dlaczego na tej fazie turnieju numerem jeden w ataku jest Łukasz Kaczmarek, a nie Bartosz Kurek, a także kilka zdań poświęcił Wilfredo Leonowi. - Kiedy Leo nie przyjmuje i nie atakuje, to w danym meczu przestaje być wykorzystywany. Nie dlatego, że mam coś przeciwko niemu, ale ja potrzebuję Leo na 65-procentowej skuteczności w ataku i z trzema-czterema asami na mecz, bo jest do tego zdolny, prawda? Więc kiedy prezentuje się dobrze, wtedy gra, a jeśli nie... To, co potrafi zrobić Leo, jest także w stanie zrobić "Semen" i wielu innych. Dlatego chcę chłopaków wspierać i im pomagać - przekonywał Grbić. W innym fragmencie rozmowy dodał też inną, ważna rzecz, która powinna dotrzeć do tych kadrowiczów, którzy mogą wyciągać pochopne wnioski z tego, gdy trener nie daje im wsparcia indywidualną rozmową. - Ja potrzebuję wszystkich, całą grupę 14 reprezentantów, ale nie mam czasu każdego dnia, by chodzić od zawodnika do zawodnika i mu mówić: "jesteś najfajniejszy, jesteś dla nas ważny". Okay, czasami to też trzeba zrobić, ale to są przecież dorośli, 30-letni zawodowi siatkarze - zaznaczył trener polskiej kadry. Artur Gac, Bari