Każdy polski kibic, który w czwartkowy wieczór oglądał półfinałowy bój reprezentacji Polski ze Słowenią, musiał zapamiętać ten moment. Choćby dlatego, że gra została wstrzymana na dłuższą chwilę, bowiem Polacy reklamowali ich zdaniem ewidentny błąd po stronie przeciwników. Zanim jednak zrobiło się gorąco, "Biało-Czerwoni" na pewniaka sięgnęli po challenge, który jednak zamiast pomóc, tylko zaognił sytuację. Polacy skrzywdzeni, burza we Francji. Siatkarski challenge jest "kulawy" Dlaczego? Otóż analizie została poddana sytuacja z przekroczeniem linii trzeciego metra, podczas gdy ta kwestia w ogóle nie była przedmiotem zainteresowania naszego zespołu. Zdaniem Orłów doszło do innego przewinienia, a mianowicie czterech odbić po stronie Słoweńców. Ta rzecz w ogóle nie została jednak wzięta na tapet. Inna sprawa, że taki "wielbłąd" absolutnie nie powinien umknąć dwóm parom oczu, sędziemu głównemu i drugiej pani arbiter, którzy z bliska mają obowiązek wyłapywać takie złamanie przepisów. Czy wobec tego brak challenge'u to była zła wola? Idźmy dalej... Po meczu Polaków na parkiet wyszły reprezentacje Włoch i Francji. Po tym pojedynku dominujący przekaz brzmi, że "Trójkolorowi" zostali koncertowo pokonani w trzech setach przez obrońców tytułu, faworyzowanych także przed finałowym starciem z naszą kadrą. Tymczasem w tym spotkaniu także byliśmy świadkami wielkiej kontrowersji. Przy wyniku 24:23 dla gospodarzy w trzeciej partii, na pole zagrywki wszedł as rywali, Earvin N'Gapeth. 32-latek zaryzykował i posłał piłkę, na pierwszy rzut oka, na styku linii końcowej. Francuzi oczywiście wzięliby challenge, ale w myśl przepisów nie mieli już prawa, bowiem wcześniej wykorzystali przysługujące im dwa w tej partii. Ale to nie była jedyna możliwość, wszak pani sędzia, która chyba jak każdy musiała mieć wątpliwości, mogła sama "na siebie" poprosić o wideoweryfikację. Z tego prawa jednak nie skorzystała, a to oznaczało, że w takich okolicznościach bliski set zakończył się wygraną Włochów na wagę triumfu w całym spotkaniu. Challenge w PlusLidze bije na głowę ten europejski. "Związane ręce sędziów" Teraz wróćmy do wydarzeń, towarzyszących meczowi naszej reprezentacji. Właściwie wypadałoby zaczął od tego, że każdy arbiter powinien mieć dostateczne kompetencje i umiejętności, aby na żywo wyłapywać zwłaszcza ewidentne sytuacje boiskowe. Z drugiej strony to właśnie po to wymyślono ten system, aby nie tylko zespoły mogły szukać sprawiedliwości, ale także sędziowie korygować własne błędy. Trwające mistrzostwa pokazują jednak, że nie tyle system sam w sobie nie jest doskonały, co otaczające go regulacje ograniczają pole manewru. I tutaj trzeba zdać sobie sprawę, że challenge, nazwijmy go, europejski jest zupełnie inny niż ten, z którym nasi zawodnicy, a także wiele gwiazd, na co dzień ma do czynienia w PlusLidze. Właściwie tuż po meczu, ściągając nieco ciężaru odpowiedzialności z sędziów, na ten problem zwrócił uwagę Aleksander Śliwka. - Uważam, że należały nam się trzy punkty, w tym na pewno dwa przez błąd czterech odbić. Niestety nie da się tego sprawdzić na challenge'u i sędziowie tak naprawdę, jeśli tego nie zauważyli, mieli związane ręce. Już nie mogli zmienić decyzji. Tak wygląda system tutaj, w CEV-ie (Europejska Konfederacja Piłki Siatkowej), tak że musieliśmy grać dalej - jasno zasygnalizował problem nasz przyjmujący. Dzisiaj na ten temat, aby bardziej przybliżyć kibicom niuanse, Interia porozmawiała podczas wizyty w hotelu naszych reprezentantów z Kamilem Nalepką, analitykiem naszej kadry. Ważny członek sztabu Nikoli Grbicia dosłownie kilka minut wcześniej wrócił taksówką wraz ze szkoleniowcem i innymi osobami ze sztabu z wycieczki do centrum Rzymu, którą swoim współpracownikom zorganizował 50-letni Serb. Cała hala to widziała! Ale niestety... "Tutaj nie możesz tego sprawdzić" - W meczu ze Słowenią mieliśmy dwie takie sytuacje, że chyba cała hala widziała, że należały nam się przynajmniej dwa punkty, ale niestety nie zauważyli tego sędziowie. W jednym przypadku chodziło o błąd czterech odbić, a w drugim o sytuację, gdy Jani Kovaczicz po naszej zagrywce dotknął piłkę na przyjęciu, choć była ona autowa. Ale niestety mogliśmy się tylko chwilę pozłościć, bo nic się z tym nie dało zrobić - potwierdza Kamil Nalepka, konkretnie wskazując na braki w europejskim systemie challenge'owania. - Niestety tutaj nie możesz sprawdzić takiego błędu w przyjęciu, jak również błędu czterech odbić. Teraz, z perspektywy wyniku meczu, nie ma to dla nas żadnego znaczenia, ale równie dobrze takie błędy mogłyby zaważyć na końcowym rezultacie. Mam nadzieję, że delegaci, którzy byli tutaj obecni, wyciągną wnioski na następny turniej - wierzy Nalepka. Czy jest jakieś racjonalne wytłumaczenie takiego stanu rzeczy, że możliwości challenge'u muszą być ograniczone, skoro tego typu błędów wcale nie brakuje? - Szczerze mówiąc nie znam powodów, dlaczego zakres wideoweryfikacji nie jest pełniejszy. Po prostu wiemy, co na tym turnieju możemy sprawdzać, a co jest poza kontrolą i musimy się z tym pogodzić - odparł analityk w sztabie Grbicia, by następnie wymienić jakie konkretnie sytuacje podchodzą pod "paragraf". A czy wideoweryfikacja w Polsce jest kompletna? Także nie, bowiem nigdzie nie można sprawdzać błędu tzw. podwójnego odbicia, z czym w czwartek parokrotnie mieliśmy do czynienia. Takie zagranie pozostaje wyłącznie w gestii interpretacji sędziego głównego, więc dobrze by było, gdyby przynajmniej arbiter był konsekwentny. A właśnie o brak logiki pretensje do rozjemców miał po spotkaniu trener Grbić. Francja grzmi, Earvin N'Gapeth wypalił: Dożywotni zakaz sędziowania A we Francji zupełnie nie cichną emocje, jeszcze bardziej rozpalone w piątkowy wieczór przez wspomnianego N'Gapetha. Charyzmatyczny gwiazdor na swoim koncie na Instagramie zamieścił zdjęcie, które ma ilustrować, że spłaszczona od mocy uderzenia piłka ewidentnie stykała się po jego zagrywce z linią końcową. Gdyby zapadła korzystna dla "Trójkolorowych" decyzja, zrobiłby się wynik 24:24 i finał trzeciego seta wcale nie musiałby być taki oczywisty. - Dożywotni zakaz sędziowania - uderzył Francuz z całą mocą, taki podpis dodając do rzeczonego zdjęcia. Artur Gac, Rzym