Polscy kibice przeżyli w starciu swoich ulubieńców z Serbami huśtawkę nastrojów. A co dopiero powiedzieć o naszych siatkarzach, którzy kilkukrotnie byli w bardzo trudnej sytuacji i musieli wychodzić z olbrzymich opresji. Od początku widać było, że rywale wyszli na parkiet gotowi do każdego poświęcenia. Wiedzieli, na co zwracał uwagę ich trener Igor Kolaković, że do boju z "Biało-Czerwonymi" przystępują z pozycji underdoga, dlatego rzucili do boju wszystko, co mieli najlepszego. Zagrali absolutnie zdeterminowali, bo nic nie smakuje tak dobrze, jak utarcie nosa wielkiemu faworytowi. Aleksander Śliwka "ugasił ogień". Serbowie byli wściekli I po pierwszej partii to zespół z Bałkanów był o krok bliżej upragnionego celu, ale Polacy nie przez przypadek są siatkarską potęgą. Już z niejednej opresji potrafili wychodzić w swoich bogatych karierach, dlatego niekomfortowa sytuacja nie wpłynęła negatywnie na ich morale. Przeciwnie, po mizerniutkiej pierwszej partii zwłaszcza w ataku, gdy statystyki pokazujące skuteczność były zatrważające, wybrańcy Nikoli Grbicia po prostu wrzucili wyższy bieg. Niezwykle ważny, a z dużą dozą prawdopodobieństwa kluczowy dla losów spotkania był trzeci set, w którym oba zespoły długo grały na przewagi. Losy tej partii cały czas się ważyły, wynik mógł pójść w dwie strony, ale ostatnie słowo należało do naszego zespołu, który wygrał 36:34. Ogólnie siatkarze obu zespołów trzymali ciśnienie, to znaczy przed pojedynkiem wydawało się, że na parkiecie będzie dużo częściej dochodziło do gorących spięć. Natomiast właśnie w tej partii mieliśmy do czynienia z pierwszą sytuacją, gdy zaczęło iskrzyć. Gwiazdor Serbów ruszył do arbitra. Z drugim zagraniem Śliwki nie mógł się pogodzić Polacy, za sprawą Aleksandra Śliwki, zdobyli punkt, który wyprowadził ich na prowadzenie 18:17. Polacy zaczęli się cieszyć, a rywale byli wściekli, reklamując, że reprezentant Polski posłał na drugą stronę siatki tzw. niesioną piłkę. Serbowie coraz bardziej się pieklili, a gdy konfrontacyjnie w stronę siatki ruszyło kilku naszych zawodników, wtem przed nich wstąpił nasz przyjmujący i gestem rąk odciągnął kolegów, by niepotrzebnie nie podnieśli sobie ciśnienia i nie wybili się z rytmu. Interwencja Śliwki okazała się bardzo skuteczna. As ZAKSA Kędzierzyn-Koźle jeszcze raz znalazł się na świeczniku, choć wcale sam o to nie zabiegał, w czwartym secie, gdy z jego udziałem Polacy odskoczyli od rywali na cztery punkty (15:11). Trener Kolaković zareagował czasem dla swojego zespołu, a Drażen Luburić, który był naszym katem w pierwszej partii, ruszył w stronę arbitra na wieżyczce sędziowskiej. I bardzo żywiołowo reklamował, jego zdaniem, kolejną piłkę niesioną, posłaną przez Śliwkę. Sędzia nie wdawał się z Serbem w dyskusje, choć mógł go nawet napomnieć, bo z wysokości trybun można było odnieść wrażenie, że 29-latek nie był w artykułowaniu swoich pretensji najgrzeczniejszy. Jest komentarz Aleksandra Śliwki. Krótko, ale dosadnie Do całej sprawy, po spotkaniu, odniósł się zapytany przez Interię Aleksander Śliwka. Dokładnie wiedział, jakich sytuacji dotyczy pytanie i reakcja rywali. Artur Gac, Bari