Według wszelkich prognoz, także samych zawodników, ten mecz od samego początku miał być jak partia szachów. Podkreślał to między innymi nasz "potwór" w bloku, Norbert Huber. Mówiło to także wielu fachowców, w końcu o złoto bój toczyły prawdopodobnie najlepsze dziś dwie ekipy świata. Wilfredo Leon "bombardowany" z trybun Dlatego przebieg pierwszego seta totalnie szokował włoskich kibiców, którzy już niemal na godzinę przed meczem tłumie wypełnili mogący pomieścić ponad 11 tysięcy widzów obiekt w Rzymie. Bardzo liczną grupę stanowili też Polacy, ale przewaga fanów z Italii nie podlegała dyskusji. Mając taką moc gardeł bardzo szybko, po sensacyjnym z punktu widzenia gospodarzy początku spotkania, zaczęli do spodu zdzierać gardła. Natomiast jednego siatkarza szczególnie wzięli sobie na muszkę. Gdy tylko na pole zagrywki wchodził Wilfredo Leon, harmider na trybunach był nie do zniesienia. Na wszelkie sposoby, gwizdami i buczeniem, tifosi starali się zdeprymować naszego bombardiera, który w finał wszedł, jak na gwiazdę największego formatu przystało. 30-letni reprezentant Polski nic sobie z tego nie robił, wydawało się, że pozostaje głuchy na zachowanie trybun. A gdy zdarzyła mu się pomyłka, wtedy widzowie znów przekraczali skalę decybeli, dla odmiany ciesząc się jego niepowodzeniem. Włosi musieli usłyszeć o planach Wilfredo Leona Włosi doskonale wiedzieli, co grozi im ze strony siatkarza, który podczas fazy grupowej w Skopje wyrównał swój rekord świata, posyłając piłkę na zagrywce z prędkością 138 km/h. Czy to dużo? To zabójcza szybkość, gdy mówimy o przyjmowaniu takiego pocisku na ręce. Ale Wilfredo na tym wcale nie zamierzał przestać, wszak sam zapowiedział przed finałem, że rezerwy w swojej artylerii pozostawił na bój o złoto. Ostatecznie nasz gwiazdor, nominalny przyjmujący, nie pobił własnego rekordu, ale bardzo mocno się do niego zbliżył. Artur Gac, Rzym