Podopieczni Nikoli Grbicia, po zwycięstwie w tegorocznej edycji Lidze Narodów, mają do spełnienia jeszcze dwa wielkie cele na finiszu sezonu reprezentacyjnego. Jednym jest medal mistrzostw Europy i nikt nie ukrywa, że drużyna celuje w ten z najcenniejszego kruszcu, a tuż po czempionacie odbędzie się turniej kwalifikacyjny do igrzysk w Paryżu. Do starcia z Czechami "Biało-Czerwoni" przystępowali z pozycji zdecydowanych faworytów. Nasza drużyna, będąca światową potęgą, jest notowana na pierwszym miejscu, a południowi sąsiedzi plasują się na odległej 21. pozycji w rankingu FIVB. Drobna niepewność wiązała się z faktem, że wobec wielkich wyzwań w kolejnych tygodniach, które potrwają do 8 października, selekcjoner musiał mądrze zarządzać zespołem w procesie treningowych. I niedawny memoriał Huberta Wagnera pokazał, że nasz zespół jest daleki od optymalnej formy, ale sztab szkoleniowy założył, by szczytowa dyspozycja przyszła dopiero na okolicę ćwierćfinału mistrzostw Europy. Ryzykownie? Na pewno nie, bo poza Czechami, a zwłaszcza Holendrami, pozostali rywale w grupie "C" to zupełni outsiderzy. I musiałaby stać się niewyobrażalna katastrofa, aby nasz zespół nie znalazł się na jednym z czterech pierwszych miejsc. - Czesi i Holendrzy muszą od razu "strzelać" i wejść mocno w turniej, bo nie mogą się zagapić, choć oni też wiedzą, że z tej grupy awansują - analizował na godziny przed spotkaniem w rozmowie z Interią Wojciech Drzyzga, były reprezentant, a obecnie komentator Polsatu Sport. Poprzednim razem Polacy z Czechami również mierzyli się na mistrzostwach Europy, wygrywając w 2019 roku 3:0. Polacy zameldowali się na parkiecie kilka minut po godzinie 19, a jeszcze niezbyt liczna grupa polskich kibiców zgotowała im głośny doping. Siatkarze odwdzięczali się brawami, a po trybunach poniosło się nawet "gramy u siebie". Grbić znów był Grbiciem. Autorska "szóstka" selekcjonera Polaków Na otwarcie batalii o drugi w historii złoty medal w pierwszej szóstce, którą Grbić delegował do boju, był przynajmniej jeden nieoczywisty wybór. Na parkiet wybiegli: Marcin Janusz, Łukasz Kaczmarek, Norbert Huber, Jakub Kochanowski, Aleksander Śliwka, Kamil Semeniuk, a na pozycji libero Paweł Zatorski. Kaczmarek zaczął mecz z wysokiego "c", najpierw od obicia bloku na prawym skrzydle, a następnie wykazał się sprytem, gdy piłka przeszła na naszą stronę siatki. "Biało-Czerwoni" szybko zaznaczyli swoją wyższość, budując kilkupunktową przewagę. Polacy byli bardzo skoncentrowani, między innymi Kochanowski, który do samego końca wysłuchiwał przy linii bocznej założeń z ust trenera Grbicia. Polacy utrzymywali trzypunktowe prowadzenie, a gdy atomowym atakiem piłkę zbił "Zwierzu", zrobiło się 10:6. Kaczmarek grał jak w transie, po chwili sprytnym ustawieniem w bloku zatrzymał Donovana Dzavoronoka i przy stanie 12:6 o pierwszy czas w tym spotkaniu poprosił trener rywali, Jiri Novak. Sygnał do odrabiania strat naszym sąsiadom starał się dać największy gwiazdor w kadrze, atakujący Jan Hadrava, który przez ostatnie dwa lata bronił barw aktualnego mistrza Polski Jastrzębskiego Węgla, ale Orły nie traciły impetu. Z kolei Kaczmarek dość szybko zasłużył, by polska publiczność, która wypełniła dolne sektory jednej z trybun, zaczęła skandować jego nazwisko. A za moment ten sam przywilej spotkał Kamila Semeniuka. Czesi starali się walczyć, ale nie mieli jednego elementu, w którym byliby w stanie zrobić przewagę. Pojedynczy blok na Kaczmarku nie mógł wytrącić naszej drużyny z impetu. A gdy Polacy, po dużym błędzie rywali, powiększyli prowadzenie do stanu 18:12, szkoleniowiec Czechów poprosił o drugą przerwę na żądanie. Koncert Polaków, rządy na siatce i świetna zagrywka Świetnie na parkiecie czuł się także Huber, którego obecność w wyjściowym składzie była niespodzianką. Gdy wszedł na zagrywkę, Polacy jeszcze bardziej odskoczyli rywalom. Najpierw "Norbi" popisał się asem, a po chwili skuteczna "czapa" sprawiła, że mieliśmy bardzo wysoki wynik 22:14. Chwilę później, gdy Semeniuk zdobył kolejny punkt, na placu gry po raz pierwszy w tym spotkaniu zameldował się Bartosz Kurek. Z kolei Janusza zastąpił Grzegorz Łomacz, co tylko pokazało, że niezbadane są wyroki serbskiego trenera. Pierwszej piłki setowej, po bloku Kochanowskiego, Orły jeszcze nie wykorzystały, ale zaraz potem sam "Kochan" domknął tę partię, wbijając ze środka "gwoździa" w parkiet. Tak oto pełna dominacja Polaków została także wyrażona w wyniku pierwszego seta. Drugą partię Polacy rozpoczęli w takim samym składzie, jak całe spotkanie, lecz od jeszcze większego uderzenia. Śliwka serwował, w swoim stylu, bardzo chytrze, dzięki czemu na siatce mogli wykazać się nasi blokujący. Przy stanie 4:0 ekspresowym "czasem" zareagował trener Novak. Koncert Orłów trwał nadal, dopiero po sześciu z rzędu przegranych piłkach przeciwnicy pierwszy raz zdołali się odegrać (6:1). Deklasacja i nieoczekiwany problem. Grbić pogroził palcem W pewnym momencie aż żal było patrzeć na trwającą deklasację, a nasz zespół nie miał zamiaru tracić impetu. Polacy niepodzielnie rządzili na siatce, świetnie się przesuwając i skacząc w tempo, a gdy przychodziło do kończenia piłek, trafiali raz za razem. Przy stanie 10:3 na parkiet wszedł Jiri Srb, Czesi jeszcze szukali sposobu, by seta nie spisać na straty. Dużą ochotę do gry miał Lukas Vasina i po jednym z mocnych ataków, gdy obił blok Polaków i nieco zmniejszył straty (6:12), okrzykiem i bojową postawą ciała starał się jeszcze zaszczepić w kolegach ducha walki. Początkowo efekt był jednak mizerny, o czym świadczył kolejny ruch trenera Czechów. Na wynik 6:14 zareagował kolejną przerwą dla zespołu. W tej fazie meczu, co było w zasadzie jedynym zagrożeniem, nastąpiła chwila rozprężenia w naszej drużynie, ale Kaczmarek do spółki z Kochanowskim skończyli ważne piłki i przewaga znów mocno poszybowała (18:11). To był moment, gdy Grbić przyspieszył wariant z pierwszego seta. Najpierw na plac wybiegł Kurek, a jedną piłkę później zameldował się Łomacz. Niestety gra naszej drużyny wyraźnie siadła, a przeciwnicy budowali swoją pewność siebie z każdą kolejną piłką. Można było przecierać oczy ze zdziwienia, bo przewaga topniała w oczach. A gdy po serwisie Vasiny, którym Czech ustrzelił Śliwkę, zrobiło się już tylko 23:19, selekcjoner zareagował wzięciem czasu. Był jednak bardzo spokojny, a nasz zespół po przerwie zadał dwa decydujące ciosy. Pierwszą piłkę setową, sprytnym skrótem w ataku, wykorzystał Semeniuk. Lukas Vasina dotrzymał kroku Kaczmarkowi i Semeniukowi Trzecią partię "Biało-Czerwoni" rozpoczęli w spektakularnym stylu. Po ledwie kilku minutach prowadzili 5:1 i można było zakładać, że to moment na kolejny szybki czas, ale tym razem Novak przeczekał. I postąpił nieźle, bo nasi południowi sąsiedzi próbowali zerwać się do ataku (7:4, 8:6). A gdy Vasina efektownym blokiem zatrzymał Śliwkę, mieliśmy już tylko oczko przewagi. Co w takich sytuacjach robi Janusz? Dogrywa na przełamanie do przejmującego, który po dużym skosie przechytrzył blok i zmieścił piłkę w boisku. To tylko podrażniło Orłów, w tym Śliwkę, który po kolejnym punkcie (11:7) zebrał na krótkiej odprawie rywali przy linii bocznej. Czesi jeszcze dobrze nie wrócili na parkiet, a przyjęli kolejne dwa ciosy (13:7) i raz jeszcze trener szukał nadziei, prosząc o przerwę. Mecz nie miał już większej historii, Polacy musieli tylko i aż utrzymać koncentrację, aby nie powtórzyła się sytuacja z końcówki drugiej partii. Wprawdzie znów nie było o to łatwo (18:14, 19:15), w dużej mierze za sprawą Vasiny. Nieco wiary w rywalach zaszczepił też Kurek, który koszmarnie pomylił się w ataku. Od czego jednak tego wieczora był Huber, a radość naszego środkowego była tego najlepszym dowodem. Na własne życzenie decydujące momenty meczu były jednak nerwowe, bo trzypunktowe prowadzenie (22:19, 23:20) nie dawało dużego poczucia komfortu. Sytuację uspokoił jednak Kochanowski, na losy spotkania Orły rozstrzygnęły już w kolejnej akcji. Do 1/8 finału awansują po cztery najlepsze zespoły z każdej z czterech grup. Na pierwszą część fazy pucharowej polska kadra z Macedonii Północnej przeniesie się do Bari. Turniej potrwa do 16 września, a decydująca o medalach batalia odbędą się w Rzymie. Polska - Czechy 3:0 (25:17, 25:19, 25:20) Polska: Norbert Huber, Marcin Janusz, Łukasz Kaczmarek, Jakub Kochanowski, Kamil Semeniuk, Aleksander Śliwka - Paweł Zatorski (libero) - Bartosz Kurek, Grzegorz Łomacz. Czechy: Donovan Dzavoronok, Jan Hadrava, Jakub Janouch, Josef Polak, Lukas Vasina, Adam Zajicek - Milan Monik (libero) - Jan Galabov, Martin Licek, Marek Sotola, Petr Spulak, Jiri Srb. Artur Gac, Skopje