Wilfredo Leon jak w najlepszym możliwym scenariuszu rósł razem z całym turniejem, a apogeum formy zaczął prezentować w momencie, który przecież sam zdefiniował. Nie miał zamiaru cieszyć się z brązowego medalu, więc jak tylko nastała faza pucharowa, zaczął wchodzić na swoje najwyższe obroty. - Tak, jak mówiłem wcześniej, już denerwowały mnie te brązowe medale (uśmiech). Od początku mistrzostw czułem, że wszystko idzie w jak najlepszym kierunku. Pracowaliśmy na to bardzo ciężko, choć mieliśmy taki moment, w którym każdy mówił: "kurde, no za ciężka jest ta siłownia", "po co trenujemy tyle godzin", itd... A to wszystko było właśnie po to, żebyśmy teraz dostali taki piękny medal - mówiąc te słowa Wilfredo ścisnął w dłoniach złoty krążek, uniósł go i autentycznie się nim napawał. Wilfredo Leon o Nikoli Grbiciu. Kilka zdań, które mówią wszystko Zresztą potwierdził, że w rankingu jego osobistych sukcesów, a wielkich momentów przecież nie brakowało, historycznie drugi w historii dla Polski tytuł mistrzów Europy ma bardzo szczególne znaczenie. - W tej chwili w moim rankingu to najcenniejszy medal, bo ze złota. A jednym, który w najbliższym czasie będzie mógł go zmienić, jest złoto igrzysk olimpijskich - podkreślił Leon. Nasz przyjmujący, który największe show robi w polu zagrywki oraz w ataku, pokłonił się wielkiemu kunsztowi trenerskiemu Nikoli Grbiciowi. Szkoleniowcowi, który sam w dniu swoich 50. urodzin mówił jeszcze w Skopje wysłannikowi Interii, że w zaciszu bywa emocjonalny, ale swoje uczucia skrywa przed światem, tutaj nie wytrzymał i po spotkaniu się popłakał. Pytanie o dedykację. Wilfedo Leon wielkim sportowcem i człowiekiem Po pytaniu, komu dedykuje ten złoty medal, widać było pewne emocje na twarzy najlepszego zawodnika turnieju. - Najpierw panu Bogu. Na drugim miejscu mojej rodzinie, która naprawdę cały czas była ze mną i budowała mnie słowami, że muszę to zrobić, jestem wielki oraz że dam radę tego dokonać. A na trzecim miejscu stawiam każdą osobę, która była w otoczeniu, jak również każdego, kto trzymał kciuki za mnie i drużynę - ujmująco odparł Leon. Artur Gac, Rzym