Andrzej Klemba, Interia.pl: Co można powiedzieć po tak wygranym finale mistrzostw Europy? Daniel Pliński: Wydawało się, że ten mecz będzie wyrównany, tymczasem nasza dominacja nie podlegała dyskusji. Powiedzieć, że Polska zasłużyła sobie na złoto, to nic nie powiedzieć. Po prostu wyszła na boisko i sobie ten tytuł wzięła. Zagrywka ustawiła całe spotkane. Mogło mieć znaczenie to, że zaledwie rok temu przegraliśmy z Włochami w finale mistrzostw świata? - Nie, sportowcy nie żyją historią. Najważniejsze jest to, co tu i teraz. Ktoś tam wyliczał, ile razy Włosi nas zatrzymali w mistrzostwach Europy czy ostatnio w mistrzostwach świata, ale to nie ma znaczenia. Nasza drużyna wiedziała, co chce zrobić i tego dokonała. Po tych ostatnich mistrzostwach świata i Europy mam takie odczucie, że w finałach zagrały nie tylko drużyny z największym potencjałem, ale też to, które najciężej pracują. Jedynie może Francuzi mają lepszych zawodników od Włochów. Ja wiem, jak nasi zawodnicy ciężko ćwiczyli w siłowni i w hali. Ile na to poświęcili czasu. A treningu u Ferdinando De Giorgi też potrafią trwać po trzy godziny. I to przyniosło efekty. Pan jako były środkowy bloku chyba z dumą patrzył na grę Norberta Hubera i Jakuba Kochanowskiego? Zawodnicy na tej pozycji to zawsze był atut reprezentacji, ale tym razem chyba weszli poziom wyżej? - Jak najbardziej. Oni zagrali tak dobrze, że aż się łapałem za głowę. Kochanowski to najlepszy środkowy bloku na świecie. Huber świetnie zastąpił Mateusza Bieńka i trzeba liczyć na to, że utrzyma ten poziom. Oni zdominowali mistrzostwa Europy na tej pozycji. We wszystkich typowych elementach pokazali się z najlepszej strony, czyli blok, zagrywka i atak, ale dołożyli też do tego grę w obronie. Widać było wykonaną pracę na treningach. Marcin Możdżonek uważa, że za finał tytuł MVP należał się Wilfredo Leonowi, ale za cały turniej Aleksandrowi Śliwce. A pana opinia? - Bardzo często jest tak, że tytuł MVP przyznaje się zawodnikowi za półfinał i finał. W 2009 roku, kiedy zdobyliśmy tytuł mistrza Europy, najlepszym wybrano Piotra Gruszkę. Rzeczywiście świetną formę pokazał właśnie w półfinale i finale, ale wcześniej nie grał aż tak dobrze. Teraz trener Polaków sporo rotował składem. Dopiero od 1/8 finału w szóstce byli ci, którzy mieli grać najważniejsze mecze. Za półfinał i finał MVP należało się Leonowi, ale ja najchętniej tę nagrodę przyznałbym któremuś ze środkowych. Huber wszedł na wysoki poziom i ustabilizował formę. To jednak Kochanowski od dobrych kilku lat potwierdza, że można na nim polegać. Oby tylko był zdrowy. Jak wróci kontuzjowany Mateusz Bieniek, to będziemy mieli kłopoty bogactwa na tej pozycji? A jest jeszcze młody Mateusz Poręba. - To prawda. Na igrzyska olimpijskie ta pozycja będzie świetnie obsadzona. Mamy środkowych bloku, z których każdy potrafi zaserwować piłkę na poziomie 110-120 km/h. Pod tym względem odjechaliśmy rywalom. Co jeszcze było atutem reprezentacji Polski? - Byliśmy dobrze przygotowani, a dzięki temu osiągnęliśmy wysoką formę. Mimo kłopotów Bartka Kurka dopisało nam zdrowie przez cały turniej. Nie brakowało nam też szczęścia. Proszę przypomnieć sobie początek finału. Prowadzimy 1:0, Włosi wyrównują, ale na boisko wpada druga piłka i akcja jest powtórzona. Zagrywa Huber, serwuje dwa asy, jest zbudowany, a libero Włoch Fabio Balaso już na początku złamany. Ten początek meczu miał kolosalne znaczenie. Nie mamy problemu na środku bloku, a czy Łukasz Kaczmarek jako atakujący jest w stanie zastąpić mającego problemy ze zdrowiem Kurka? To ten sam poziom? - Łukasz ma taki styl, że czasem nie widać jego atutów. Ale przecież trzy razy z rzędu z klubem wygrał Ligę Mistrzów i był wiodącym zawodnikiem. Teraz z kadrą zwyciężył w Lidze Narodów i w mistrzostwach Europy. Mam też wrażenie, że rozgrywającemu Marcinowi Januszowi bardziej odpowiada sposób gry Kaczmarka. Bartek woli atakować z wysoko zawieszonej piłki, kiedy on o wszystkim decyduje. Życzę jednak Kurkowi, by wyzdrowiał i pojechał na igrzyska grać. To facet, który jak nikt inny zasługuje na ten medal. To legenda polskiej siatkówki. Pamiętam jak w wieku 18 czy 19 za czasów trenera Raula Lozano wchodził do kadry. Był zawsze uśmiechnięty i szczęśliwy, że jest w reprezentacji. I choć teraz jest już poważnym mężczyzną, to ten uśmiech nie schodzi mu z twarzy. No właśnie, igrzyska olimpijskie. Wciąż na tej imprezie nie możemy zdobyć medalu. - Mamy wszystko w swoich rękach. Rosji prawdopodobnie nie będzie w Paryżu, więc jeden trudny rywal odpadnie. Będą jednak mocni Brazylijczycy, Amerykanie, Włosi i Francuzi, którzy są gospodarzami. Może jeszcze trzeba uważać na Serbów. Igrzyska rządzą się własnymi prawami i decydujący o medalu będzie ćwierćfinał. Mam nadzieję, że w fazie grupowej nie pogubimy punktów, awansujemy z pierwszego lub drugiego miejsca, a wtedy trafimy na słabszego rywala. Ważne jest to, że na mistrzostwach wreszcie przełamaliśmy fatum Słowenii? - Oni długo grali niemal jednym składem i dopiero niedawno zmienił się atakujący. Z nami zwykle dużo ryzykowali, byli bardzo odważni i nie brakowało im euforii. Jestem jednak przekonany, że gdyby przyszło nam zagrać z nimi trzy razy z rzędu dzień po dniu, to my bylibyśmy w stanie wygrać wszystkie spotkania, a oni nie. By zdobyć medal na igrzyskach, trzeba pokonać najlepszych, a my mamy taką moc. To nas się boją, a nie odwrotnie. Od nas emanuje pewność siebie. Dlatego szanse na medal są duże, ale to jest tylko sport i przestrzegam przed wywieraniem presji. Sportowcy sami ją sobie narzucają, a taka z boku nie jest im potrzebna. Rozmawiał Andrzej Klemba