Artur Gac, Interia: Otwierał pan szeroko oczy, widzą co w meczu z Belgią zgotowali sobie polscy reprezentanci po tym, jak dwie pierwsze partie wygrali bardzo pewnie? Wojciech Drzyzga, trzykrotny wicemistrz Europy i ekspert: - Nie ukrywam, że za dużo w życiu przeżyłem i za dużo widziałem, żebym aż tak mocno się stresował. Niemniej wiadomo, że weszliśmy w taką fazę turnieju, która zmienia sytuację. Dla zespołu faworyzowanego, takiego jak nasz, presja wzrasta i gdy przeciwnik się postawi, a nam przestaje iść, zespół zaczyna bardziej przejmować się błędami własnymi, a mniej nakręca własnymi dobrymi akcjami, które dotąd uważał za normę. Tu role się zmieniły, weszliśmy w tryb "jeden na jeden", rywal odrobił kilkupunktową stratę i zaczęła się prawdziwa siatkówka, do której już musimy się szykować. Bo mecz z Serbią i zapewne także kolejne, to już będzie granie na wynik 22:22, a później zdecyduje, kto zagra lepiej trzy-cztery akcje. - Na początku bardzo podobała mi się gra naszego zespołu i wysoka skuteczność, a nawet nadskuteczność w bloku, co zrzucaliśmy na karb dużej słabości Belgów. Zwłaszcza Sam Deroo, którego nasi chłopaki dobrze znają, grał straszny piach, został po prostu zjedzony. Nie wiem, jak Emanuele Zanini wytrzymał i zostawił go na boisku. On był graczem minusowym i kończył akcje z fatalnym wskaźnikiem efektywności gry. Wracając do bloku, ten element ma szalenie ważne znaczenie, bo odciska się na psychice zawodnika. W zapisie ten punkt warty jest tyle samo, co inne, ale w warstwie moralnej działa jakby podwójnie. Nie każdy zawodnik potrafi szybko się pozbierać po zmarnowanej akcji jeden na jeden lub atakując w aut na pojedynczym bloku. I nam się takie błędy w trzeciej partii przydarzyły, a potem, co czytałem w pana ciekawej rozmowie z Marcinem Januszem, pojawił się niepokój i nerwy. Kto by pomyślał, że przy wyniku 9:6 coś złego może nam się zdarzyć? Pewnie nikt. A już na pewno nie trener Nikola Grbić, który zaczął przeprowadzać zmiany. - No właśnie. To kiedy ma je zrobić, jeśli nie wtedy, gdy jesteśmy po dwóch wygranych setach, pierwszym do 16, a drugi do 17? Ma nie dotykać, bo popsuje? Ten moment wydawał się zupełnie naturalny dla wprowadzenia zmienników. - Oczywiście, natomiast po fakcie można zastanowić się nad jednym. Podkreślam, po fakcie, bo analizujemy film, który już widzieliśmy i znamy jego zakończenie. Może już przy wyniku 21:13 w pierwszej partii należało mocniej zadziałać z jednym czy drugim zmiennikiem, a w drugiej przy stanie 19:12 powtórzyć manewr i już zostawić zawodnika czy zawodników, by zaczęli trzeciego seta. Może to byłby wygodniejszy moment na wyjście dla takiego zawodnika, jak Kurek. Dlaczego o tym mówię? Bo my też widzimy treningi. I nie ma co ukrywać, Bartosz walczy o powrót do formy. Dlatego, gdyby w łatwiejszym momencie dla siebie wszedł, to zdążyłby poczuć grę w bezpiecznym momencie przy wysokim prowadzeniu, dzięki czemu naturalnie mógłby pozostać na boisku. Stało się inaczej, ale moment, w którym te ruchy poczynił Nikola Grbić, także wydawały się logiczne. Inna sprawa, że trener szybko wycofał się z tej zmiany. I to też było zrozumiałe, patrząc na obrót wydarzeń. - No tak, fakt był taki, że poszła seria błędów. Karol Kłos wszedł i strzelił w aut, a nasz atakujący dwa razy się nie popisał. Fakt faktem, uderzał z bardzo słabych piłek. Przynajmniej jedna z nich była fatalna, a druga średnia. Marcin przyznał, że jego wystawy na pewno nie pomogły. Niewątpliwie Bartosz Kurek tym spotkaniem się nie zbudował. - Tak jak mówię, jesteśmy tutaj cały turniej. Oglądamy dużo treningów, mamy wiedzę i Bartek Kurek jest cały czas pod swoją średnią formą. Za dużo ma wahnięć. Może jeszcze zdąży się zbudować, bo pamiętamy rok 2018 za Vitala Heynena, gdy pierwsze mecze grał fatalnie, ale trener go trzymał. Różnica jednak polegała na tym, że wtedy była wiara, iż Bartek pozostaje blisko formy, a w dodatku trochę nie mieliśmy innych opcji w ataku. A teraz Bartek nie pokazuje, żeby w niego uwierzyć. Nie ma zagrywki, a śp. Andrzej Niemczyk mówił: "co mnie obchodzi twoja czwarta zagrywka, pokaż pierwszą. Jak ty pierwszą czy drugą psujesz, to do czwartej nigdy nie dojdziesz". Publiczność zawsze ma swojego największego ulubieńca, którym niewątpliwie w meczu Polaków był w hali w Bari Wilfredo Leon. Zgotowano mu wielki aplauz, gdy w trzeciej partii na moment wszedł na plac, od razu posyłając szczęśliwego asa. Czy w takim meczu, w którym mieliśmy kilka momentów, aby naszemu bombardierowi dać większe pole, nie warto było częściej skorzystać z jego usług? A może nasz atakujący trzymany jest na już większe wyzwania i na przykład mecz z Serbią rozpocznie w wyjściowej szóstce? - Ten film musimy dopiero zobaczyć (śmiech). Teraz przejmijmy trudniejsze zadanie. To my postarajmy się napisać scenariusz. - Powiem szczerze, że nie wiem. My tutaj cały czas w gronie kilku osób dużo rozmawiamy, na wszystkie strony analizujemy sytuację, każdy ma jakąś dobrą tezę, do której dobiera rozwiązanie, ale jasnej odpowiedzi brak. Ja też nie mam pojęcia. Jakie pozycje mamy pewne, to wiemy. Rozegranie Janusz, atakujący numer jeden Kaczmarek, a na libero Zatorski, choć mam uwagę, że to nie jest tak dobre granie, jakiego można by było od Pawła oczekiwać. I dalej mamy szeroką, wspaniałą grupę chłopaków. Każdy z nich jest graczem pierwszoszóstkowym i wszyscy lubią grać. Nie każdy znosi jednorazowe zmiany, to wchodzenie na moment. Grbić im mówi, że muszą być cały czas gotowi, ale ja powiem szczerze, że w niektórych klubach, a może i reprezentacjach, zawołanie gracza pokroju Wilfredo Leona po dwóch godzinach grania, by raz wyszedł i posłał asa... No ja bym się podrapał po głowie. A jak on mi się "urwie"? Okay, tutaj mamy ciepło i zawodnik pozornie jest dogrzany, poza tym cały czas są wyrywani do krótkich zadań, ale jest w tym też ryzyko. Z drugiej strony mam takiego gracza w zanadrzu, że gdy woda już podchodzi mi pod nos i muszę stawać na palcach, to on może mnie uratować przed zatonięciem. - Być może nie ma co już szukać pewnej "szóstki", a w związku z tym przeżywać, kto zaczyna na boisku, a kto na ławce. W każdym razie wyjście na mecz z Belgią w tej formacji było ogromnym zaskoczeniem. Żaden z nas nie trafił w żadnym układzie. Bo to, że Śliwka miał słabszy moment, czy nawet miniuraz, było widać, że kolei Bartka Bednorza już jakby nie ma w akcji. Wydaje się, że został w ogóle wyizolowany. A jak my teraz nagle wyjdziemy z Bartkiem? A jeśli tak, to czy coś by się złego stało? No przecież to też jest kawał zawodnika. Popatrzmy na formację przyjęcia, gdzie trener za każdym razem dokonuje wyboru z szerokiego grona. Wydaje się, że w meczu z Belgią Grbić na start posłał do boju zawodnika, który literalnie zagwarantuje mu lepsze przyjęcie i obronę, nawet kosztem tego, że w ataku będzie się rozbijał, a nam nie przybędzie opcji. - To jest właśnie paradoks tego meczu, bo ja uważam, że Tomek był bardzo ważnym ogniwem na poziomie przyjęcia. Przyjmował floty na palce, ładnie podchodził i nie wpuścił żadnej "szmaty". Lepiej jest mieć przyjęcie i możliwość wyboru w ataku, nawet z omijaniem Tomka, gdy coś nie idzie niż mieć szarpnięte przyjęcie z kozakami na skrzydłach, którzy w teorii powinni kończyć też najtrudniejsze, wysokie piłki. Moim zdaniem Tomek tak naprawdę wcale nie był do zmiany. Jego można było na wystawie omijać, a grać innymi. Problem był tylko w tym, że i Łukasz Kaczmarek miał dziurę w ataku, a zła seria przytrafiła się Bartkowi. Zawsze trzeba wyważyć, co jest ważniejsze. Tomek daje trenerowi jedną rzecz: gdy wchodzi, raczej nie popełnia błędów w defensywie. Jednak w ataku jest niepewny, ale o ile w klubie ma wiele piłek, tak tutaj nie ma tak dużo okazji, żeby się zbudować. Każdy z nich tak ma. Widać, że Semeniuk jest nastawiony ofensywnie, widać że drgnęła forma i jest pewny na zagrywce oraz w miarę stabilny na przyjęciu, natomiast w ataku też złapał serię nieskończonych szans. Jako zespół moglibyśmy więcej próbować pipe'a, którego teraz prawie w ogóle nie używamy, ale to inny temat. - Nasi siatkarze chyba już dawno przyjęli, że w tej reprezentacji nikt nie ma statusu gwiazdy, ani nikt nie poszukuje tego statusu. Chodzi o zespół, co może być ogromną siłą tej grupy. Doszło nawet do tego, co przyznał Wilfredo Leon na etapie fazy grupowej, że z ustawienia treningowego wyszło mu, że wyjdzie w pierwszym składzie, a tymczasem zaczął spotkanie na ławce. - Między innymi dlatego, gdy na parę minut przed meczem poznaliśmy skład na Belgów, obserwowałem sobie Tomka Fornala. Bardzo lubię tego zawodnika, traktując go jak syna. I widziałem, że on był nienaturalnie podekscytowany. Zawołał masera, żeby mu trochę bark ponaciągał, a takie rzeczy przecież robi się wcześniej. A on nagle, na rozgrzewce, zaczyna robić to, co zawodnik gotowy do wyjścia wykonuje wcześniej. To pokazuje to samo, co tobie powiedział Wilfredo, że nawet im trudno do końca odczytać zamiary trenera. Oni nie mają przekonania, że wyjdą na plac, nie są tego pewni, nie mogę przespać się z tym i nie wbijają sobie do głowy ustawień, które od początku ich zastaną. Muszą wejść na boisko, trzeba się raz-dwa rozejrzeć i szybko przejąć konkretną rolę. To też jest bardzo ważne, bo teraz zaczniemy grać z reprezentacjami, które mają składy w miarę stabilne. Natomiast większy masz komfort, gdy więcej wiesz co cię czeka oraz co może się zdarzyć. Nasi zawodnicy oczywiście mają podaną tą wiedzę, tylko jak działa to "mieszadełko" ze składem, wtedy dla każdego z osobna, w tym także dla własnego rozgrywającego, wyzwanie jest większe. To jest to wszystko, co później wpływa lub nie wpływa na totalną siatkówkę. - U Wilfredo było widać ogromne zaangażowanie w grę obronną. Widać, że nie tylko zajmuje się ofensywą, a defensywę zostawia pozostałym kolegom. On już także jest wdrożony w ten system, który obowiązuje. Do tej pory pierwszego, arcytrudnego rywala upatrywaliśmy w półfinale, gdyby przyszło nam zmierzyć się ze Słowenią, a Serbowie niejako jawili się nam po drodze do tego celu. Czy mecz z Belgami zasiał ziarno niepewności? - Z Serbami doskonale się znamy, przerobiliśmy z nimi bardzo wiele imprez, w ostatnich latach częściej dobrych dla nas. To Serbowie mają ogromny problem, zwłaszcza że od dwóch edycji nie są na igrzyskach, co dla tego pokolenia jest na pewno dużą porażką. Przy czym każdy turniej żyje własnym życiem, oni mają zmienionego rozgrywającego, który za dużo nie pograł. Z kolei dwie najmocniejsze formacje to ich dwóch atakujących, bo Drażen Luburić i Aleksandar Atanasijević w normalnej formie to jest "petarda". Na ten moment są tutaj lepsi od nas. Największe chyba pytanie, które u nas jest zadawanie, to czy na plac gry wyjdzie Urosz Kovaczević. To jest gracz, który wymyka się spod zapisów. Pozostałych mamy rozrysowanych i przewidywalnych, a tego przyjmującego nie da się wrzucić w ramy. Jest to "siatkarski dziwoląg", taki Earvin N'Gapeth Serbii. Nie wiadomo kiedy i nie wiadomo jak, a on atakuje bez wyskoku, z wyskokiem, tyłem, bokiem, spod ucha - ale cię obije. I jeśli się zdenerwujesz i zaczynasz na niego się zasadzać, to możesz stracić główny cel meczu. Nie wiem, jak to spotkanie się potoczy, ale w 2018 roku byliśmy w jednym spotkaniu z nimi już na siatkarskiej śmierci, a sprzątnęliśmy ich tak, że nie widziałem takiego meczu. Teraz już, mówiąc kolokwialnie, nie musimy się sztucznie pompować, bo naprzeciwko stanie klasowy i mocny mentalnie rywal. - Tam może być ostro pod siatką, bo to nie są mili chłopcy, ale nasi też - jak potrzeba - nie są grzeczni. Z tym zespołem pogramy sobie na różnych nutach, skala gry będzie szeroka. Wydaje mi się, że nasza największa przewaga może polegać w możliwościach rotacji na przyjęciu, a do tego Serbowie generalnie bardzo przeciętnie bronią. Natomiast mogą mieć bardzo niebezpieczną zagrywkę i trudny blok, preferują twardą i mocną grę, z kolei nie lubią za dużo technicznej zabawy. Jak nam wyjdą zagrania techniczne a'la Kovaczević, przy czym on tam jest jeden, a u nas więcej chłopaków to potrafi, to w tym szukałbym naszej dodatkowej przewagi. Idealnie by było, gdybyśmy też trochę rozbudowali grę ofensywną, bo nie możemy tak grać, że gdy mamy piłkę dwa metry od siatki, to cała hala już wie, że zagramy lewą stroną i raczej wysoko. W ogóle nie gramy przyspieszonych piłek, to nie jest zarzut, ale takie są fakty i blok Serbów będzie chodził. Niby proste elementy musimy wykonywać na bardzo dobrej jakości, a jeśli coś nam nie idzie, musimy mieć "plan B", którego na Belgów zabrakło. Z Serbią to jednak co innego. Generalnie uważam, totalna siatkówka z elementami artyzmu powinna pokonać mocną fizycznie, ale nie zbilansowaną technicznie Serbią, która z Czechami zagrała jakościowo podły mecz. Momentami nie dało się tego oglądać, jakby grały zespoły z ogona naszej ligi, jednak pamiętajmy, że mecz meczowi nie jest równy. Rozmawiał Artur Gac, Bari