Gdy zmierzałem do hali mniej więcej godzinę przed meczem, minąłem - dosłownie - dwie osoby. Z tym, że jedna na rowerze oddalała się od hali, a druga przed drzwiami okazywała bilet lub przepustkę, uprawniającą ją do wejścia do środka obiektu. Garstka kibiców na meczu w "polskiej grupie". Za linią końcową prawie żadnej żywej duszy Już wtedy pomyślałem, że najpewniej nie będziemy świadkami zaskakującej frekwencji; że gospodarzom nie udało się na tyle zachęcić miejscowych, aby chcieli oglądać mecze tych zespołów, których wynik nie jest dla nich istotny. Magnesem mogła być chęć udziału w dużym wydarzeniu, imprezie rangi mistrzostw Europy, ale taka perspektywa najwyraźniej okazała się dalece niewystarczająca. "Wow, naprawdę?". Nikt nie wierzy, ile zapłacili za "wakacje z Bartoszem Kurkiem" Jeszcze podczas rozgrzewki można było naprawdę rwać włosy z głowy, bo nierzadko mecze "o nic" mają choć garstkę kibiców. A tutaj fanów, spragnionych siatkówki na europejskim poziomie, po prostu nie było. Sytuacja minimalnie poprawiła się wraz z początkiem spotkania, gdy oba zespoły przystąpiły do inauguracyjnego pojedynku. W dalszym ciągu nie było czym się zachwycać, ale przynajmniej pojawiły się pierwsze grupki fanów. Jedną z dwóch najliczniejszych były miejscowe dziewczynki trenujące siatkówkę, a drugą sympatycy "Pomarańczowych". Finalnie CEV (Europejska Konfederacja Piłki Siatkowej) poinformował, że na trybunach zasiadło - uwaga - raptem 210 osób, dodając że frekwencja mierzona była z końcem drugiego seta. Kibice reprezentacji Polski zaczęli "ratować" sytuację. Pierwsze flagi Faktem jest, że w Skopje trudno spostrzec miejsca, gdzie reklama rozgrywanego w stolicy Macedonii Północnej turnieju biłaby po oczach. Dotąd, przemieszczając się od dwóch dni po mieście i pokonując całkiem sporo kilometrów, jedyną reklamę ujrzałem na dwóch autobusach. Nadmienić wypada, że przynajmniej była konkretnych rozmiarów, pokrywając cały bok pojazdu. Artur Gac ze Skopje