Artur Gac, Interia: Jak wygląda sytuacja z twoim zdrowiem? Bartosz Kurek, kapitan reprezentacji Polski: - Wszystko jest okay. Trenuję, gram. Na pewno jestem zdrowy. Nie byłoby mnie tutaj, gdyby tak nie było. To jest kluczowe. Czyli fakt, że niewiele na razie grasz, nie ma związku z tym, że dopiero dochodzisz do pełni dyspozycji zdrowotnej? - Myślę, że to pytanie to duży afront do gry Łukasza Kaczmarka. Bo to brzmi troszkę tak, jakbym nie wiadomo dlaczego miał znaleźć się na boisku. A prawda jest taka, że to Łukasz gra wyśmienity turniej i absolutnie zasłużył, żeby być na boisku i prowadzić tę reprezentację do zwycięstw. Gdybyśmy mieli coś do zakomunikowania w kwestii mojej niedyspozycji, to na pewno byśmy to zrobili. A potrzebujesz nieco więcej pracy z fizjoterapeutami? - Nie, nie dzieje się nic ponadstandardowego. Chcę zapytać o sprawę jednego z wywiadów, która w piątek została przez ciebie nagłośniona. - Nie mam ochoty o tym rozmawiać. Myślę, że wszystko zostało przekazane na moim Instagramie. Pomyślałem, że to może być przyczynek do szerszej rozmowy, bez skupiania się na konkretnym medium. - (dłuższa chwila ciszy) Nie wiem, naprawdę nie chciałbym teraz otwierać dyskusji na ten temat. Powiedzmy, że to nie czas i miejsce. W gruncie rzeczy to była jednostkowa sytuacja, która mi się nie spodobała. Jednak zbyt wielu tego typu wspomnień nie mam w sobie. Sobota była dla was pierwszym dniem niemeczowym w Skopje. W jaki sposób zorganizowałeś sobie czas? - Wszystko w ramach tego, na ile pozwolił nam trener. Dostaliśmy dyspensę, żeby do treningu popołudniowego móc sobie zorganizować czas. A więc, żeby nie siedzieć w pokoju, wybraliśmy się na krótki spacer oraz lunch i zobaczyliśmy centrum miasta, bo do tej pory nie mieliśmy takiej okazji. Miasto wywarło na mnie naprawdę bardzo pozytywne wrażenie. Śmiało mógłbyś zarekomendować to miejsce? - Pewnie, choćby jako fajny, weekendowy trip. Na tyle, ile zobaczyłem Skopje, potrafi zaoferować historyczne walory, a do tego pogoda o tej porze roku jest znakomita. Ceny, z punktu widzenia obywatela Polski, również nie są wygórowane. - Siatkówka na szczęście jest u nas jeszcze na takim poziomie, że sam nie musiałem się o tym przekonać z własnej kieszeni (śmiech). Nie do końca wiem, ile może kosztować pobyt tutaj, ale chyba rzeczywiście ceny są mocno przystępne. Przejdźmy do kwestii sportowych. Turniej rozpoczęliście chyba wedle właściwie wymarzonego scenariusza. Można byłoby szukać dziury w całym, ale o to chodziło, żeby z dwójką najbardziej wymagających przeciwników wygrać z kompletem punktów. I wy ten komfort przed dalszą fazą rozgrywek grupowych absolutnie macie. - Myślę, że wypada się zgodzić. Z drugiej strony nigdy, przystępując do jakiegokolwiek turnieju, nie kalkuluje się przegranej w danym spotkaniu. Przyjechaliśmy tutaj, żeby wygrywać, najlepiej właśnie od początku do końca. W grupie już napotkaliśmy solidny opór, bo uważam, że gdybyśmy w meczu z Holendrami nie podnieśli naszego poziomu z pierwszego seta, to mógłby być duży problem. Ten rywal potrafi się nakręcić i grać dobrą siatkówkę, natomiast w piątek nasza jakość siatkarska po prostu przeważyła. Musimy być skoncentrowani do samego końca rozgrywek grupowych, a później stopień trudności przeciwników i ważność spotkań będzie już rosła praktycznie z dnia na dzień. Mimo to mam nadzieję, że ten turniej będzie dla nas trwał długo, ale musimy spodziewać się, że wymagania i obciążenie kolejnymi spotkaniami będą dużo, dużo większe. Patrząc na to, jak oba mecze - z Czechami i Holandią, przebiegały i jak wyglądała w nich wasza gra, było wyraźnie widać, że wykonana przez ostatnie tygodnie praca nad grą blokiem i systemem blok-obrona przynosi wymierne korzyści. Jeśli do tego dochodzi zagrywka, która też robi przewagę, to wówczas bardzo komfortowo jesteście w stanie układać sobie pojedynki. - Pełna zgoda. Sądzę, że w obu meczach zaprezentowaliśmy bardzo kompletną grę i siatkówkę, a to zawsze najlepszy znak. Zwycięstwa zwycięstwami, a jeśli do nich prowadzi nie tylko jeden walor, ale ogólnie nasza dobra gra w wielu elementach łączących się i zazębiających, to na pewno dobrze wróży na kolejne spotkania. Wierzę, że ten trend utrzymamy. Gdy przystępujesz do kolejnych mistrzostw Europy, to za każdym razem otwiera się w twojej głowie szufladka z kapitalnymi wspomnieniami z 2009 roku, gdy po raz pierwszy i ostatni zdobyliście złoto mistrzostw Europy, a ty - młodziutki wtedy zawodnik - zostałeś jednym z bohaterów? - Nie, raczej nie. To nie byłoby konstruktywne ciągle wracać do tego i myśleć o wydarzeniach, które miały miejsce kilkanaście lat temu. Oczywiście mistrzostwa Europy, same z siebie, wzbudzają emocje. Sądzę, że nie tylko we mnie, ale też w każdym zawodniku z naszej ekipy oraz w kibicach, którzy oglądają nasze zmagania. Po prostu ranga za każdym razem powoduje fajne podekscytowanie. Czy podpisujesz się pod słowami trenera Nikoli Grbicia, który uważa, że nie jesteśmy faworytem do złotego medalu? To powszechne poczucie w waszej drużynie, czy bardziej szkoleniowiec stara się zdjąć z was dodatkową presję? - Myślę, że jeśli poszedłbyś do reprezentantów Włoch, Słowenii czy Francji, czy zawodników jeszcze paru innych dobrych zespołów, to odpowiedź z ust nikogo nie brzmiałaby w tym stylu, że przyjechali maksymalnie po srebro, bo złoto zarezerwowane jest dla Polaków. Oni też przybyli tutaj po to, aby wygrać złoty medal. A więc z samego matematycznego rozrachunku wynika, że nie jesteśmy faworytami, a tylko i aż jednym z wielu kandydatów do tego, żeby wygrać mistrzostwa. Równie dobrze nasza przygoda może skończyć się wcześniej, bo wymagania przeciwników i obciążenia będą cały czas szły w górę, w bardzo szybkim tempie. W hali w Skopje nie mamy zbyt wielu kibiców, a wy jesteście przyzwyczajeni do obiektów wypełnionych do ostatniego miejsca, niemniej kilkusetosobowa grupa rodaków z różnych stron świata jest głośna i efektownie was dopinguje. Mocno odczuwacie wsparcie? - To zawsze jest wielka przyjemność. Zresztą myślę, że jesteśmy swego rodzaju ewenementem, jeśli chodzi nie tylko o świat siatkówki, ale także sportu. Byłem na turniejach w wielu zakątkach świata, gdzie naprawdę nie spodziewałem się biało-czerwonych flag i naszych rodaków na trybunach, a oni zawsze się pojawiali. Czasem to byli lokalni mieszkańcy, a nierzadko ludzie, którzy podróżują za reprezentacją i lubią oglądać nasze występy z wysokości trybun. Tutaj jest podobnie, mamy za sobą naprawdę mocną i dobrze zorganizowaną grupę wsparcia. Myślę, że wiele reprezentacji pod tym względem nam zazdrości i chciałoby być na naszym miejscu. Ja to bardzo doceniam. Medale medalami, ale na samym końcu ta radość, którą dajemy naszym kibicom, duma którą czują, a czasami wkurzenie i zdenerwowanie, które im się udziela po naszych porażkach - to wszystko składa się w jedną całość. Fajnie jest dzielić swoją pracę, która jest pasją, z tyloma ludźmi w naszym kraju i na całym świecie. A jak dalece posunięte prośby kibiców pojawią się względem ciebie? Na przykład Wilfredo Leon zgodził się tu w Skopje, choć takich praktyk nie stosuje, podać numer telefonu fance, której ma sprezentować reprezentacyjną koszulkę. - (uśmiech) Ja aż takich próśb nie otrzymywałem. Próbuję sobie teraz przypomnieć jakąś najciekawszą historię, z którą się zetknąłem, ale musisz mi wybaczyć. Niestety jestem bardzo słaby w zapamiętywaniu takich anegdotek. Zwykle bardzo źle wypadam pod presją, kiedy ktoś mnie pyta o przywołanie jakiegoś wspomnienia. Powiem za to coś innego. Choćby w trakcie poprzedniego turnieju, czyli memoriału Huberta Jerzego Wagnera w Krakowie, zauważam, że kibice przygotowują dużo transparentów, na których zwracają się z prośbą o koszulki. Szkoda, że mamy tylko trzy komplety na trzytygodniowy turniej i nie możemy się nimi dzielić. Myślę, że kibice może tego nie wiedzą, a warto by mieli świadomość, że to nie jest nasza zła wola. Nie jest to ten poziom, byśmy mieli przygotowany nowy zestaw strojów na każde kolejne spotkanie. Ja naprawdę nie kolekcjonuję swoich koszulek, po prostu technicznie jest to niewykonalne, żeby oddawać trykoty fanom po ostatniej piłce meczowej. Rozmawiał Artur Gac, Skopje