Damian Gołąb, Interia: Przed początkiem sezonu reprezentacyjnego pochwaliłaś się na Instagramie biało-czerwonymi paznokciami. To był ważny szczegół, by odpowiednio nastawić się do gry? Malwina Smarzek, atakująca reprezentacji Polski: Tak, bardzo lubię takie rzeczy. To dodatki, ale fajne. My, kobiety, mamy takie szczęście, że możemy sobie zmieniać kolory. Oczywiście nic z tych rzeczy, żebym komukolwiek tego zakazywała. Ale u nas to jednak częstsze. To poprawia nastrój? - Dokładnie tak. Jest reprezentacja, więc są ze mną same kolory biało-czerwone. Przez cały sezon kadrowy, obiecuję! (śmiech) Jakie jest twoje nastawienie na ten sezon, w którym na dobre wracasz do kadry? - Jestem zdrowa, jestem na kadrze. Zrobiłam wszystko, żeby na nią wrócić. Dyspozycja sportowa? Jestem bardzo daleka od jej samodzielnego oceniania, ponieważ to bardzo trudne. Przez ostatnie dwa lata byłaś w kadrze tylko przez chwilę, przy okazji sparingowych meczów z Turcją. Brakowało adrenaliny związanej z rywalizacją o punkty z reprezentacją? - Na pewno brakuje mi klimatu. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że teraz już nie stresuję się przed meczami. Choć stres jest zupełnie inny niż był na przykład pięć lat temu. Jestem inną zawodniczką. Brakuje mi klimatu, polskich kibiców. Klimat reprezentacji to zupełnie co innego niż granie klubowe. Trochę szkoda, że mamy tak mało grania w Polsce, tylko dwa sparingi i tyle. Gra w koszulce reprezentacji to jednak inne emocje, inne odczucia. Liga Narodów będzie dla ciebie testem, na ile na boisku wkomponujesz się w drużynę? - Prawie wszystko jest testem. I treningi, i mecze. Jestem bardzo spokojna. Mam tylko nadzieję, że trener będzie mógł wybierać zawodniczki na igrzyska wyłącznie pod kątem naszej formy. A nie będzie miało znaczenia zdrowie. Turniej Ligi Narodów jest długi, wszystkie jesteśmy po sezonie klubowym i życzę naszemu zespołowi, by problemem było tylko to, kto pojedzie na igrzyska, bo jest lepszy, a nie kto pojedzie, bo jest zdrowy. Jeżeli wszyscy będą zdrowi, będę spokojna. Malwina Smarzek wróciła w świetnym stylu. Znów poczuła ten dreszczyk Malwina Smarzek do kadry weszła jak do siebie. "Mam nadzieję, że z czasem skończą się pytania" Wolałabyś znać kadrę na igrzyska na długo przed rozpoczęciem turnieju w Paryżu? - Nie myślałam o tym. Nie przyjechałam tutaj z jakimś nastawieniem walki. A z nastawieniem, żeby pomóc zespołowi. Ma funkcjonować jako całość, to najważniejsze. A nasze personalne marzenia? Gwarantuję, że każda z dziewczyn chciałaby pojechać na igrzyska. A wiadomo, że tak się nie stanie. Przede wszystkim mam więc w głowie zespół, a nie jakąś walkę o miejsce. Ale czy uważasz, że siatkarkom wybranym do ostatecznego składu nie byłoby łatwiej, gdyby wiedziały o powołaniu na igrzyska na przykład jeszcze w czasie trwania Ligi Narodów? - Dla osób, które by pojechały na igrzyska, na pewno byłoby łatwiej. Ale podejrzewam, że to niemożliwe ze względu na krótki okres przed igrzyskami. Gramy tylko Ligę Narodów i tyle. Myślę, że to dla trenera niemożliwe, by tak szybko podjąć decyzję. On na pewno trzon swojego zespołu już ma, ale podejrzewam też, że są znaki zapytania, które musi rozwiązać. Myślę, że on także potrzebuje czasu i że to nie jest dla niego łatwe. Gdybyś usłyszała od trenera, że będziesz w Paryżu zawodniczką numer trzynaście, rezerwową - jedziesz na igrzyska? - No tak naprawdę nie jadę, bo siedzę poza wioską olimpijską. Dla mnie to najgorsza głupota. Mówiłam to już wiele razy: po prostu umieściłabym tę zawodniczkę w wiosce olimpijskiej. Żeby była poza składem meczowym, ale trenowała. Z praktycznego punktu widzenia, jeśli ktoś będzie tej zawodniczki potrzebował na przykład po tygodniu - na co pozwala przepis - to jak ona poza rytmem treningowym ma wejść do zespołu i pomóc? Dla mnie to wygląda tak, że niby jest się na tych igrzyskach, a tak naprawdę nie jest. To chyba gorsze niż nie pojechać w ogóle. Masz wrażenie, że w związku z twoim powrotem do kadry zainteresowanie wokół ciebie jest większe? - Cieszę się, fajnie. Mam nadzieję, że z czasem skończą się pytania, jak się czujesz po powrocie do kadry i tak dalej. Bo ja w sumie nie czuję się, jakbym wracała po jakiejś niesamowicie długiej przerwie. Wszystkich tutaj znam, z wieloma dziewczynami grałam od wielu lat. Czas szybko mija. Kiedy ktoś mi strzeli liczbą, że minęło ileś dni od mojego ostatniego meczu itd., myślę sobie: "o, dużo". Ale ja się czuję, jakby to było wczoraj. Do tego dochodzi fakt, że jest tu trener Lavarini, z którym pracowałam w Novarze. Znamy się dobrze, lubimy. Nie czuję się jak obca. Gdyby to był trener, którego w ogóle nie znam, pewnie powiedziałabym, że wiele się zmieniło. Ale znając go, weszłam trochę jak do siebie. Rozmawiał Damian Gołąb