Choć Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle wygrała dwie ostatnie edycje Ligi Mistrzów, finał z udziałem dwóch polskich drużyn jeszcze kilka miesięcy temu wydawał się niedoścignionym marzeniem. W końcu dotąd dwie drużyny z jednego kraju - z Rosji - grały o trofeum tylko raz, w 2004 r. A na drodze do tegorocznego finału stali mocni rywale z Włoch i zbrojące się zespoły z Turcji. A jednak w finale o trofeum zagra dwóch przedstawicieli PlusLigi. - Nie wiem, jak ocenia się, która liga jest najlepsza. Ale jeśli spojrzymy na wyniki, ten rok to wielka rzecz dla polskiej klubowej siatkówki - mówi Tuomas Sammelvuo, trener ZAKS-y. Tak wielka, że po awansie mistrza i wicemistrza Polski do finału nawet działacze głośno zastanawiali się, czy mecz o trofeum nie powinien zostać przeniesiony do Polski. Tym bardziej że włoskiej ekipy zabraknie również w finale kobiet, który poprzedzi mecz polskich drużyn - Ligę Mistrzyń zdominowały bowiem zespoły z Turcji. Ostatecznie finał pozostał w Turynie, a ponad 15-tysięczna hala Pala Alpitour wypełni się niemal po brzegi. Dopiszą fani z Polski, którzy wybrali się do Włoch samolotami, autokarami i prywatnymi samolotami. ZAKSA "dostała po głowie". Jastrzębski Węgiel fruwał zbyt wysoko Doświadczenie w takich wyjazdach mają zwłaszcza fani z Kędzierzyna-Koźla. Ich drużyna gra w finale trzeci rok z rzędu - i to pod wodzą trzeciego trenera. Sammelvuo idzie śladami Nikoli Grbicia oraz Gheorghe Cretu, do Turynu musiał jednak przylecieć z głową pełną znaków zapytania. Choć jego zespół w poprzednich fazach wyeliminował włoskich potentatów z Trentino i Perugii, w niedawnym finale PlusLigi boleśnie odbił się od rywali. W trzech meczach zdołał wygrać zaledwie jednego seta. Na wprowadzenie środków zaradczych fiński szkoleniowiec miał 10 dni. - To z jednej strony dużo, a z drugiej mało - uważa Bednaruk, były siatkarz i trener. - To bardzo ciężka praca nad głowami zawodników, którzy dostali po nich bardzo mocno. A raczej nie są przywyczajeni do tego, by zdobywać w meczu tylko 44 punkty [tak było w ostatnim meczu finałowym PlusLigi - przyp. red.]. To na pewno boli i musi zostawić jakiś ślad. Te 10 dni to była walka z tym, żeby o tym zapomnieć. Siatkarze z Jastrzębia-Zdroju w finałach PlusLigi fruwali znacznie wyżej niż rywale. Znakomicie prezentował się Stephen Boyer, kolejną młodość przeżywa niemal 39-letni Jurij Gladyr, na MVP finałów wyrósł Tomasz Fornal. Właściwie wszyscy zawodnicy wznieśli się na poziom, do którego ZAKSA nie była w stanie sięgnąć. - Mówiliśmy po drugim meczu finałowym, że Jastrzębie nie jest w stanie zagrać lepiej, bo prezentuje się rewelacyjnie. A ono zagrało jeszcze lepiej. Może więc być też tak, że ZAKSA w finale naprawdę zagra wyśmienicie, a rywale będą mieli na wszystko odpowiedź. Ale wtedy dostaniemy bardzo dobre widowisko sportowe. Bo jeżeli powtórzą się mecze z play-offów PlusLigi, będzie to średnio wyglądało. Przepaść była ogromna - ocenia Bednaruk. Obie drużyny dobrze wiedzą, czego się po sobie spodziewać. W ostatnich latach dzielą między siebie trofea w kraju, ale i w Europie. Mierzyły się w trzech ostatnich finałach PlusLigi i czterech finałach Pucharu Polski. Do tego przed rokiem spotkały się w półfinale Ligi Mistrzów. Zwykle faworytem była jednak ZAKSA, która zgarniała najważniejsze trofea. W siatkarskim środowisku mówiło się wręcz o kompleksie, jaki mieli wobec niej jastrzębianie. W tym sezonie długo było podobnie. Co prawda jesienią Jastrzębski Węgiel był lepszy w starciu o Superpuchar Polski, ale już w finale Tauron Pucharu Polski nie potrafił wykorzystać przewagi i rywale odwracali losy meczu w końcówkach setów. Polskie święto siatkówki w "złotej" hali ZAKSA uchodzi zresztą w ostatnich latach za specjalistów od spraw beznadziejnych. Trochę przypomina w tym piłkarski Real Madryt, który również potrafił w spektakularny sposób odrabiać straty. Kędzierzynianie w tym sezonie pokazali to zwłaszcza w ćwierćfinałach z Itasem Trentino. Ale podobnie jak Real w półfinale piłkarskiej Ligi Mistrzów z Manchesterem City, tak i oni w końcu trafili na drużynę, która w spektakularny sposób zamknęła im drogę do trofeum. Co konkretnie ZAKSA powinna poprawić, by przeciwstawić się jastrzębianom? - Jej zawodnicy mieli bardzo duży problem z pierwszą akcją, nawet po pozytywnym przyjęciu. Jeżeli tutaj padną, nie będą mieli żadnych argumentów. Ale cały czas mówimy o tym, że Jastrzębie musi zagrać słabiej. W przyjęciu, w serwisie, w trudnych momentach. Bo oni radzili sobie w nich bez żadnych problemów. To Jastrzębie musiałoby zrobić krok do tyłu, a ZAKSA dwa kroki do przodu. Wtedy ten mecz się otworzy - przewiduje Bednaruk. Siatkarskie święto w Turynie rozpocznie się już o godz. 17.30. Pierwsze na boisku pojawią się żeńskie drużyny ze Stambułu - Vakifbank zagra z Eczacibasi. Tam polskich siatkarek nie będzie, ale znajdzie się "biało-czerwony" akcent. Asystentem szkoleniowca Eczacibasi jest bowiem Polak Przemysław Kawka. Polskie drużyny w Pala Alpitour rozpoczną rywalizację o godz. 20.30. Pierwszy raz pojawiły się w niej w czasie piątkowego treningu, choć kilku na przykład Aleksander Śliwka, kapitan ZAKS-y, zna ją już z mistrzostw świata - w 2018 r. sięgnął tu po złoty medal z kadrą Vitala Heynena. Transmisja całych Superfinałów w Polsacie Sport. Mecz ZAKSA - Jastrzębski Węgiel również w otwartym Polsacie.