Damian Gołąb, Interia: Jak wiele w siatkówce mogą zmienić dwa tygodnie? Tyle czasu miał Nikola Grbić, by sprawić, że ZAKSA odbuduje się po przegranej batalii o mistrzostwo Polski. Damian Dacewicz, były środkowy reprezentacji Polski: Dla ZAKS-y to optymalny czas na zresetowanie się po przegranym finale i przemyślenie tego, co się wydarzyło. To, co widzieliśmy w walce o złoty medal PlusLigi, to nie był żaden kryzys, a słabsza dyspozycja. Tyle jednak wystarczyło, by przegrać z lepiej przygotowanym i dysponowanym zespołem. Dwa tygodnie to też czas na odpoczynek i wypracowanie mechanizmów, które pozwolą przygotować optymalną formę na jeden mecz. Da się to wszystko poukładać, by znów wszystko wyglądało tak, jak ZAKSA grała wcześniej. To jest czas na jakiś mikrocykl treningowy czy raczej pracę psychologiczną? - W tym momencie nie da się tego rozłączyć. Bardziej potrzebny był chyba powrót do normalnego, solidnego treningu. Czy trzeba było coś specjalnego robić w głowach siatkarzy? Dodatkowa motywacja na finał Ligi Mistrzów nie jest potrzebna. Pełna mobilizacja będzie dla ZAKS-y czymś naturalnym. W końcu, patrząc na historię, polskie zespoły rzadko bywały w finałach Ligi Mistrzów. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź! Pan grał w kilku przegranych finałach PlusLigi w barwach AZS-u Częstochowa, więc pewnie lepiej niż kibice czy dziennikarze rozumie, co się może dziać w głowach siatkarzy z Kędzierzyna. Trudno przejść do porządku dziennego nad taką porażką, jaka przydarzyła im się w rywalizacji z Jastrzębskim Węglem? - Na pewno jest trudno. Nie da się ominąć tego, że przegrało się finał mistrzostw Polski. Po takim spotkaniu, jako zawodnik, dobrze wiesz, czego brakowało do wygranej. ZAKSA świetnie wiedziała, na czym się skupić, można było poprawić kilka rzeczy. Ja przegrywałem finały z zespołem z Kędzierzyna, wtedy grającym jeszcze jako Mostostal. Rozpamiętywało się te porażki. Ale po ZAKS-ie powinno to jednak spłynąć szybciej. Ok, nie udało się wywalczyć tytułu, ale pozostaje jeszcze ostatnia batalia - o Puchar Europy. Przy takiej perspektywie finałową porażkę szybciej zostawia się za sobą i odcina grubą kreską. Patrzy się w przyszłość. A tam można wygrać coś, co w moim odczuciu będzie dla ZAKS-y ważniejsze. Mistrzostwa Polski w swojej kolekcji już ma, a Pucharu Europy jeszcze nie zdobyła. W finale Ligi Mistrzów kluczowy będzie powrót do formy Aleksandra Śliwki i Kamila Semeniuka? Przyjmujący przez cały sezon byli chyba najjaśniejszymi gwiazdami ZAKS-y, a w meczach z Jastrzębskim Węglem ich blask mocno przygasł. - Tak, ale wszyscy będą ważni. ZAKSA gra totalną siatkówkę, gdzie każdy z zawodników jest istotnym elementem. Wszystko musi funkcjonować, każdy wie, jak dobre zawody musi zagrać, by zespół osiągnął dobry wynik. W meczu finałowym nie może zabraknąć nikogo. Wszyscy muszą grać na swoim najwyższym poziomie. Będzie bardzo ważne, by pokazać, że gra się całym zespołem. CZYTAJ TEŻ: Pokonali przeciwników i sędziów. Jak polski klub wygrał Ligę MistrzówPorównując nazwiska z Cucine Lube czy Zenitu Kazań do tych w Trentino, można mieć wrażenie, że w finale na ZAKS-ę czeka mniejsza konstelacja gwiazd niż we wcześniejszych rundach. Oczywiście jest Lucarelli, są świetni serbscy środkowi, ale to jednak nie Leal i Simon, to nie Michajłow i Ngapeth. Tyle że to chyba nie znaczy, że ZAKS-ę czeka łatwiejsze zadanie? - Na pewno nie. Za ZAKS-ą zostały już największe kluby, gwiazdy i nazwiska. Przed sezonem do triumfu w LM w pierwszej kolejności typowana była Perugia, później mówiło się o Cucine Lube, na trzecim miejscu stawiało się Zenit. Rosjanie po transferach liczyli nie tylko na Ngapetha i Michajłowa, ale też na dobry sezon Bednorza. To im jednak nie wyszło, faworyci odpadli po drodze. ZAKSA i Trento to kluby, które pojawiły się w finale trochę z drugiego planu. Dlatego nie można wskazać jednoznacznego faworyta. Spotykają się dwa kluby, które stają przed ogromną szansą. Mimo wszystko zawodnicy z Trento nie są dla mnie mniejszymi gwiazdami, niż te wymienione. To ogromny potencjał fizyczny. Może to nie aż takie nazwiska, ale w trakcie LM widzieliśmy, że nazwiska wcale nie grają. Nie należy więc lekceważyć Trento. Bazują na sile fizycznej, mają bardzo mocny atak i wysoki skład, łącznie ze skrzydłowymi i Giannellim - dwumetrowym rozgrywającym. Do tego praktycznie każdy zawodnik “kopie" w polu serwisowym. To typowo siłowa siatkówka, na to trzeba będzie najbardziej uważać. Jeśli ZAKSA wygra, przejdzie do historii polskiej siatkówki. To ważne, by podchodzić do takich meczów z pełną świadomością stawki spotkania? A może lepiej odrzucić presję? - ZAKSA powinna trzymać się kierunku, w którym podąża od początku sezonu, i nie zbaczać z niego do samego końca. Jej siatkarze grają o swoje marzenia. Wcześniej nie podchodzili do meczów z przekonaniem, że awansują do finału i zagrają o Puchar Europy. Prezentują się dobrze, jest szansa. Myślę, że właśnie z takim podejściem przystąpią do finału. A może siatkarzy z Kędzierzyna do sukcesu napędzi to, że to ich ostatni mecz w takim składzie? Słychać zewsząd, że Pawła Zatorskiego czy Jakuba Kochanowskiego w przyszłym sezonie w ZAKS-ie nie będzie. - Kędzierzynianie mają wielką szansę, by zagrać ostatni mecz i dać z siebie maksimum, by zdobyć puchar. Wiemy, że część zawodników zostaje w ZAKS-ie, a część rzeczywiście odchodzi. Na pewno w takim kształcie się już nie spotkają. Jak ocenia więc pan szanse ZAKS-y na wygraną? - Wierzę w jej zwycięstwo, ale także Trento stoi przed ogromną szansą i jego zawodnicy na pewno chcą sięgnąć po trofeum. Szanse oceniam na 55:45 dla ZAKS-y. To dwa odmienne rodzaje siatkówki, dwa różne style. Wiadomo, że sercem jestem za ZAKS-ą. Detale, sposoby rozwiązywania decydujących piłek - to będzie miało w tym meczu ogromne znaczenie. Większość tego sezonu układała się po myśli ZAKS-y, ale finał mistrzostw Polski pokazał, że końcówki można również przegrywać. Kędzierzynianie będą mieć swoje szanse w finale LM, ale muszą je wszystkie wykorzystać. Rozmawiał Damian Gołąb