Przede wszystkim czeka nas jeszcze dziesięć kolejek sezonu zasadniczego PlusLigi i walka o miejsce w play off. Ciekawie będzie na górze tabeli, bo po wycofaniu się z rozgrywek Stoczni Szczecin spadków z ekstraklasy nie będzie. Może szkoda, bo patrząc na grę i sposób funkcjonowania MKS-u Będzin - jedno zwycięstwo w szesnastu meczach - trudno pogodzić się z tym, że tak słaba drużyna występuje w lidze mistrzów świata. Lidze, która chce uchodzić za jedną z lepszych w Europie. W walce o sześć miejsc w play off pozostało osiem drużyn. Może przy korzystnych wiatrach dziewięć, wliczając Trefla Gdańsk. Jedno przed startem drugiej fazy rozgrywek już wiemy - w PlusLidze nie ma już tzw. "Wielkiej czwórki", która rządziła rozgrywkami przez ostatnie lata. Wszystko przez fatalną postawę Asseco Resovii Rzeszów - 11 porażek i dopiero 12. miejsce w tabeli - oraz problemy PGE Skry Bełchatów, która jest w tabeli szósta i nie walczy o miejsce w czołówce, ale w ogóle o miejsce w play off. Dla mistrzów Polski to zdecydowany regres i z pewnością drużynę czeka przebudowa. Poziom trzyma ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, niepokonana, zmierzająca po tytuł i najlepsza w niedawno rozegranym Pucharze Polski. Coraz lepiej gra Jastrzębski Węgiel, który jest trzeci i naciska na drugie Onico Warszawa, do którego traci raptem jeden punkt. "Wielka czwórka" dotychczas była symbolem jakości w PlusLidze, dość wspomnieć, że od kiedy liga jest zawodowa nikt spoza grona - Bełchatów, Kędzierzyn-Koźle, Rzeszów, Jastrzębie Zdrój - nie wywalczył złota mistrzostw Polski. Wszystkie cztery potęgi zazwyczaj grały o medale, teraz przynajmniej dwie mogą o tym celu myśleć w perspektywie sezonu 2019/2020. Zmiany w Warszawie, zmiany w Bełchatowie O tym, że zmiany potrzebne są w Bełchatowie, nikt nie ma wątpliwości. Skład wymaga wzmocnień, bo nie daje sobie sportowo rady już nie tylko w Europie, ale i na krajowym podwórku. Szóste miejsce w tabeli, siedem porażek w piętnastu meczach, serie przegranych meczów i bardzo nierówna forma. Słabej dyspozycji PGE Skry nie można tłumaczyć tylko problemami Mariusza Wlazłego czy Milada Ebadipoura. Transfery mistrzów Polski okazały się niewypałem, a coraz słabiej z drużyną rozumie się trener Roberto Piazza. Wydaje się, że dni Włocha w Bełchatowie są policzone, a kolejne wpadki mogą sprawić, że jego dymisja wydarzy się jeszcze przed końcem rozgrywek. Nowego trenera będzie mieć Onico Warszawa, bo sternicy klubu uznali, że Stephane Antiga nie będzie dłużej odpowiednim człowiekiem do wprowadzania drużyny na szczyt. Po sezonie Francuz pożegna się z Warszawą. - Kontrakt z trenerem nie zostanie przedłużony - przekazał prezes Piotr Gacek. Media od razu podchwyciły temat i spekulują, że do pracy z stolicy przymierzany jest Andrea Anastasi. Były selekcjoner ma zmienić otoczenie i po pięciu latach trafić z Gdańska do Warszawy. W stolicy dostanie do dyspozycji znacznie większy budżet, wolność w doborze siatkarzy i szansę, by zbudować drużynę godną mistrzostwa Polski. I udanych występów w Lidze Mistrzów. Mówi się też, że przyjście Włocha pomoże zatrzymać w składzie Bartosza Kurka. Póki co wiele będzie zależało od pracy Antigi i tego, jak sezon zakończy wicelider rozgrywek. Onico przegrało dwa ważne mecze po informacji o jego zwolnieniu, odpadło z PP i w PlusLidze ma niewielką przewagę nad trzecim JW. Udało mu się jednak pozbierać i zapewne walczyć będzie do końca. Francuz słynie z profesjonalizmu i ma coś do udowodnienia władzom klubu. Po sezonie Stephane Antiga nie zostanie bez pracy. Najpewniej obejmie PGE Skrę Bełchatów, której siatkarzem był przed laty i w której przywitają go z otwartymi ramionami. Wespół z Michałem Winiarskim i Mariuszem Wlazłym będą mieli przywrócić blask drużynie. We trzech przez lata stanowili o jej sile, w przyszłych rozgrywkach ma być podobnie, choć Antiga i "Winiar" już w roli trenerów. Trefl zagrożony? Nie wiadomo, jak będzie wyglądać przyszłość gdańskiego Trefla. Zespół z Trójmiasta trafił do ligowej czołówki w 2015 roku i od tego czasu wywalczył dwa medale PlusLigi, dwa Puchary Polski i Superpuchar Polski. Odejście trenera Anastasiego może być początkiem rozpadu drużyny, a zbudować nową będzie trudno, bo budżet w Gdańsku nie może się równać z możnymi w ekstraklasie. W tym sezonie Trefl zawodzi w PlusLidze, wygrał raptem sześć meczów i jest w tabeli dopiero dziewiąty. By myśleć o play off musi zacząć wygrywać, a to nie będzie łatwe. Do PGE Skry, która zajmuje ostatnie miejsce premiowane walką o medale, gdańszczanie tracą tylko sześć punktów, a do rozegrania mają 12 meczów. Nic nie jest jeszcze stracone, ale zespół musi prezentować się tak, jak w Lidze Mistrzów. Tam Trefl przewodzi grupie, jest blisko fazy pucharowej i gra znakomicie. Dość wspomnieć niedawny triumf w Berlinie nad Recycling Volleys (3:0). Taka postawa na krajowym podwórku może pomóc uratować sezon ekipie znad morza. A później? Wszystko będzie zależało od Andrei Anastasiego. Rzeszów musi się odbić Problemy rywali są niczym w porównaniu z problemami Asseco Resovii Rzeszów. Upadek niedawnych mistrzów Polski jest spektakularny. Rzeszów opuścił już trener Andrzej Kowal, prezes Bartosz Górski, a po sezonie zapewne i pół składu. Gheorghe Cretu stara się jak może, ale drużyna nie potrafi odpalić i wciąż zbiera cięgi. Atmosfera jest fatalna, o czym nie tak dawno mówił Marcin Możdżonek. - Powinniśmy grać zawodnikami, którzy chcą zostawić po sobie dobre wrażenie, dać coś kibicom. Sezon i tak już jest stracony. Patrząc na nas można być wyłącznie rozczarowanym i zniesmaczonym. Doskonale wiemy co trzeba zmienić, ale tego nie robimy - grzmiał w rozmowie z "WP Sportowymi Faktami" były kapitan polskiej kadry. Krzysztof Ignaczak będzie budował na nowo i w Rzeszowie w zasadzie musi stworzyć nową drużynę. To, z musu i braku lepszego wyjścia, kolejny sezon, po którym Pasy czeka wielkie wietrzenie szatni. A taka droga nie ułatwia walki o medale. Lepszego wyjścia jednak nie widać. A dwunaste miejsce w tabeli to dla zasłużonego klubu po prostu blamaż. Na szczęście w obecnym sezonie nie brakuje pozytywów. Świetnie spisuje się Aluron Virtu Warta Zawiercie, nie tak dawno beniaminek, a dziś czwarta siła PlusLigi. Drużyna Marka Lebedewa nauczyła się wygrywać z mocarzami i przy odrobinie szczęścia zagra o medale. Takiego przypadku w naszej lidze nie było chyba od 2013 roku i świetnego sezonu Delekty Bydgoszcz, która pod wodzą Piotra Makowskiego wdarła się do czwórki kosztem ówczesnego Lotosu Trefla Gdańsk. Na słowa uznania zasługują też budowane cierpliwie od lat ekipy Cerrad Czarnych Radom i GKS-u Katowice, obie prowadzone przez byłych reprezentantów Polski - Roberta Prygla i Piotra Gruszkę. Jedynych dwóch trenerów znad Wisły wśród drużyn z miejsc 1-7. A przecież na pozycji ósmej, nie bez szans na play off, plasuje się Indykpol AZS Olsztyn Michała Gogola. To pokazuje, że konsekwencja, wizja i cierpliwość popłacają. Zwłaszcza, gdy nie ma się wielkiej kasy na transfery i ściąganie gwiazd. Co dalej z naszą ligą i wszystkimi nieszczęściami, które na nią spadły? - Chcę w pełni wykorzystać możliwości PLS, a przy kilku dobrych pomysłach, jeszcze ją ulepszyć. Planuję odwiedzić wszystkie kluby polskich lig, dlatego już rozpocząłem moje małe Tour de Pologne. Będę prowadzić konstruktywny dialog, mam nadzieję, że interes ligi i klubów będzie wspólny, wtedy będzie nam łatwiej o kolejne sukcesy. Priorytetem będzie także znalezienie sponsora strategicznego dla Ligi Siatkówki Kobiet, to jest niezbędne do podniesienia poziomu tych rozgrywek i zapewniania stabilności klubów - zapewnił prezes Polskiej Ligi Siatkówki, organizatora rozgrywek PlusLigi i Ligi Siatkówki Kobiet, Paweł Zagumny. Nominacja mistrza świata i legendy polskiej kadry to chyba najbardziej jak dotąd pozytywne wydarzenie w obecnym sezonie. Kris