Damian Gołąb: Aluron CMC Warta Zawiercie zbiera owoce kilku lat pracy. Pierwszy medal PlusLigi, kwalifikacja do Ligi Mistrzów - to chyba najlepszy moment w historii klubu? Kryspin Baran, prezes Aluronu CMC Warty Zawiercie: Czujemy, że poprawiając się na wielu polach, doszliśmy do poziomu, gdy mamy balans. I w składzie, i w jakości sportowej, i w pracy sztabu szkoleniowego oraz medycznego. Czujemy się dużo mocniejsi i bardziej zbalansowani niż w poprzednich latach. Celem na najbliższe miesiące jest krok w górę czy na razie trzeba utrzymać się w czołówce? - Strategicznie chcemy utrzymać się w pierwszej szóstce. Na 16 zespołów w tak mocnej lidze to bardzo wysoko. Natomiast skoro zdobyliśmy brązowy medal, oczywiście chciałoby się go utrzymać, a może i mieć wyższe ambicje. Ale nie odskakujemy, nie przewraca nam się w głowach. Chcemy zaistnieć w pierwszej szóstce: to oznacza, że klub jest wśród najlepszych. Czasem odrobina szczęścia czy pecha powoduje, że pozycja zmienia się o dwie lub trzy. Nie ma fiksowania się na cele w numerkach. Kryspin Baran: Nie zamieniłbym się na zespół i sztab z żadnym innym prezesem Spodziewa się pan, że będzie trudniej czy łatwiej niż w poprzednim sezonie? - Jestem zadowolony z tego, jak zbudowaliśmy zespół i sztab. Nie zamieniłbym się na nie z żadnym innym prezesem. Konkretne miejsca to jednak trochę rywalizacja na jakość. To, czy będziemy wystarczająco mocni, by częściej wygrywać niż przegrywać, zależy od jakości, którą trzeba wypracować. Skoro nie zamieniłby się pan z nikim na sztab trenerski, proszę powiedzieć, czy trudno było namówić Michała Winiarskiego do przenosin do Zawiercia? To chyba najgorętsze nazwisko wśród polskich trenerów. - Nasze ambicje i pomysł trafiły na podatny grunt. Aspiracje budowania klubu kompletnego sportowo i organizacyjnie Michał miał już w przeszłości, kiedy udawał się do Gdańska. Ta podróż nie rozwinęła się tak wysoko, jak zakładano. I pojawiła się nasza propozycja, by dołączyć do koncepcji, która być może była krok dalej w tej układance. Michał Winiarski to bardzo ambitny trener. Rozmowa była bardzo konkretna. Obie strony rozumiały, co oferują i kogo potrzebują. Trener to wiedział, znał klub. Dogadaliśmy się dosyć sprawnie. Trudniej było namówić na transfer niektórych zawodników? Bartosz Kwolek był w ostatnich latach jednym z najbardziej pożądanych siatkarzy na polskim rynku. - “Kwola" męczyłem ze trzy lata, czekając na właściwy moment. Myślę, że niewielu zawodników wykazałoby tyle cierpliwości do problemów organizacyjnych klubu. Co sezon miał propozycje z wielu miejsc, ale honorowo nie chciał odchodzić w momencie problemów. A że te zdarzały się często, co roku nie odchodził. To trwało, trzeba było spokojnie zaczekać. Zaczekaliśmy i jestem zadowolony, że do nas dołączył. To zawodnik, którego obserwowaliśmy już od czasów SMS-u, jeszcze w pierwszej lidze. Mocny charakter, techniczny siatkarz, dużo wniesie do naszego zespołu. Skoro Kwolek jest tak “wiernym" klubom zawodnikiem - w Projekcie Warszawa spędził sześć lat - można mieć nadzieję na budowę wokół niego długofalowego projektu, a nie składu na jeden sezon? - Na pewno łączy nas pomysł na najbliższe dwa lata i wspólne aspiracje. Zobaczymy, czy klub będzie się rozwijał dalej w takim tempie, jak kariera zawodnika. Nie można być niewolnikiem. Spójrzmy na przykład Kamila Semeniuka. Osiągnął wszystko na polskim podwórku, dwa razy z rzędu wygrał Ligę Mistrzów. Uznanie, że w takim momencie warto spróbować innej ligi, trochę wyższych oczekiwań, to bardzo dobra decyzja. Chciałbym mieć taki problem, by Bartek Kwolek w naszym klubie osiągnął wszystko i czuł potrzebę wypłynięcia na szersze, międzynarodowe wody. To by oznaczało, że wszystko w Polsce wygraliśmy. Aluron CMC Warta Zawiercie stał się dużym klubem? "Padamy ofiarą naszej hali" Przed poprzednim sezonem w przypadku wielu klubów PlusLigi już w grudniu, styczniu pojawiały się pierwsze plotki transferowe. I latem w dużym stopniu się potwierdziły. Pan przed tym sezonem też miał skład “dopięty" już zimą? - Nie, absolutnie. U nas rozmowy toczyły się dosyć długo. Kwestia trenera rozstrzygała się gdzieś na przełomie grudnia, stycznia. Zapytania, rozmowy zaczynają się dość wcześnie, ale nie konkretyzują tak szybko. Ostatnie nazwiska w składzie mieliśmy “dopięte" chyba dopiero w maju. Przez lata Zawiercie było postrzegane jako klub mniejszy od ZAKS-y, Jastrzębskiego Węgla, Asseco Resovii, PGE Skry. Czy to się już zmieniło? Po medalu nie czujecie się już klubem małym, a dużym? - Generalnie padamy ofiarą naszej hali. Z bólem dostrzegam to w oczach odwiedzających mnie zawodników, trenerów czy agentów międzynarodowych. Prowadzę sporą firmę, która ma produkty na najwyższym europejskim poziomie, niczego się nie wstydzimy. Widzę natomiast zaskoczenie, kiedy ludzie wchodzą do naszej firmy, ponieważ mamy łatkę wizerunku szkolnej sali sportowej. W związku z tym, kiedy powiedziałbym, że jesteśmy dużym klubem, zaraz wszystkim skojarzy się mała hala. I to będzie kontrargument: jak wielki klub może grać w małej hali? Natomiast myślę, że organizacyjnie jesteśmy już obecnie bardzo dobrym klubem. Złapaliśmy to, na czym mi bardzo zależało - “kompletność" sztabu medycznego, bardzo wysokie kompetencje analityczne dzięki dołączeniu Oskara Kaczmarczyka. Teraz doszedł Michał Winiarski z Roberto Rotarim, świetnie się uzupełniają. Mamy wszystko poukładane, jesteśmy wiarygodni, wypłacalni. Czujemy się duzi w sercu, ale hala sprawia, że mamy opakowanie małego, prowincjonalnego klubu. To bolesne, ale próbujemy nad tym pracować. Jak te prace idą? - Powstaje koncepcja, konkurs na projekt został rozstrzygnięty. Dopiero na podstawie projektu będzie pozyskiwane finansowanie. W związku z tym nie spodziewałbym się efektów w krótkim terminie. Ale ważne, że ruszyliśmy z miejsca. W ostatnich kilku latach dyskutowaliśmy o potrzebie nowej hali, ale nie miała twarzy, żadnej wizualizacji, którą można by zaprezentować w ministerstwie czy innych ośrodkach. Fakt, że będziemy mieli projekt hali, przybliża nas do możliwości sfinansowania i realizacji. Czyli jest bliżej niż dalej. 16 zespołów w PlusLidze. "Dostrzegam walory marketingowe, ale samo poszerzenie mi się nie podoba" PlusLiga startuje w tym sezonie w poszerzonym składzie. Pan nie był zwolennikiem tego pomysłu. Jak widzi to pan teraz, gdy decyzje nabierają kształtów? - Dostrzegam walory marketingowe i byłem zwolennikiem rozszerzania przestrzeni marketingowej na inne kraje, ale zdecydowanie nie kosztem poszerzania ligi. Samo poszerzenie mi się nie podoba. Owoce tego zobaczymy chyba niedługo: napięty terminarz, granie wręcz każdego dnia tygodnia, spadająca oglądalność. Doświadczymy tego w tym sezonie. Słyszę głosy klubów, które głosowały za poszerzeniem, że błądziły i zmyliła je argumentacja marketingowo-patriotyczna. Domyślam się, że rok, dwa i wrócimy do węższej ligi. Zamieszanie było niepotrzebne. Dopinguję koncepcje, by poszerzać przestrzeń marketingową i kibicowską, ale jestem zwolennikiem prestiżowej ligi, złożonej z 12, maksymalnie 14 zespołów. Siatkarze zwracają uwagę przede wszystkim na większą liczbę meczów. - Trudno znaleźć rozsądne argumenty za ligą 16-zespołową. Argumentowałem, pytając, czy rzeczywiście jedynym sposobem dopuszczenia do gry zespołu z Lwowa musi być poszerzenie ligi? Czy nie jesteśmy w stanie znaleźć innego rozwiązania, poprzez uczestniczenie tego klubu w pierwszej lidze czy inną formułę, która doprowadziłaby do sportowego rozstrzygnięcia? Nie tak dawno zawężaliśmy ligę z 16 do 14 zespołów, niektórzy na tym cierpieli, jak BBTS Bielsko-Biała. A gdy po kilku latach, pod zgłoszenie klubu zagranicznego, tę ligę poszerzamy, nie może to wyglądać poważnie z punktu widzenia kibiców. I nie jest pozytywnie odbierane. Ale myślę, że wrócimy do węższej formuły, bo argumentów za tym jest więcej niż przeciw. Rozmawiał Damian Gołąb