Maciej Słomiński, Interia: Gdyby przed rozpoczęciem rozgrywek przyszła do pana cyganka i wywróżyła bilans 20 wygranych i tylko 10 porażek co dało szóste miejsce po rundzie zasadniczej w PlusLidze - co by pan powiedział? Igor Juricić, trener Trefla Gdańsk: - Jesteśmy zadowoleni z tego wyniku, czujemy się dobrze, jest fajnie (śmiech). Wiedzieliśmy, że PlusLiga to bardzo wymagające rozgrywki, być może najbardziej na świecie. Idziemy dzień po dniu, trening po treningu, mecz po meczu. Celem był play-off, to była motywacja. Każdy dzień spędzony razem był dla nas wartością. Od początku mieliśmy cel: co robimy, dlaczego to robimy i jak. Na tym się skupialiśmy. Problemy nas nie omijały, zwłaszcza te zdrowotne, było sporo kontuzji. No właśnie, już w drugim meczu więzadła krzyżowe zerwał Piotr Orczyk, który miał być podstawowym przyjmującym. Co pan wtedy pomyślał? - Po meczu zapytałem prezesa czy mamy pieniądze na nowego zawodnika na tej pozycji. Nie? Nie było paniki, gramy dalej. Zespół dał bardzo dobrą odpowiedź na parkiecie. W momencie kontuzji Orczyka, nasi młodzi zawodnicy jak Mikołaj Sawicki czy Jakub Czerwiński musieli zmienić swoją rolę w zespole, dostali zupełnie nową odpowiedzialność. Ten pierwszy wcześniej nie grał w pierwszej szóstce w PlusLidze i nagle stał się graczem podstawowego składu. W jednej chwili zmieniła się psychologia całej grupy i presja - w chwili kontuzji tak kluczowego gracza my już nic nie musieliśmy. Mamy młody zespół, który musiał ciężko pracować, zobaczymy na końcu jaki da to rezultat. Poza celem dalekosiężnym jakim pozostawały play-offy, nie myśleliśmy o tym kiedy z kim gramy, a bardziej o celach czysto treningowych. Chyba się zgodzimy co do tego, że każdy z młodych siatkarzy Trefla jest dziś lepszy niż na początku sezonu. Kolejne wygrane mecze dawały coraz większą pewność siebie, coraz większe zaufanie między zawodnikami a sztabem. Obecną drużynę Trefla Gdańsk miał prowadzić Andrea Anastasi, to on konstruował ten skład. Ostatecznie to pan objął stery szkoleniowe, czy był to jakiś problem, prowadzić zespół stworzony przez kogoś innego? - Z tego co wiem, było inaczej - Anastasi nie przyszedł do Gdańska, bo chciał innych graczy, trochę droższych niż ci co są teraz tutaj. Dostałem ofertę: chcesz czy nie chcesz w to wejść? Wiedziałem co biorę, jaki jest skład, jaki cel i jak mocna jest PlusLiga. Grałem w Częstochowie w latach 1999-2000, wiedziałem jaki status ma siatkówka w Polsce, że jest niemal religią. To była dla mnie szansa, z której skorzystałem. Gdybym nie chciał to by mnie tu nie było. Czy PlusLiga jest najmocniejszą ligą na świecie? - O tym mogą świadczyć wyniki tegorocznej Ligi Mistrzów, ale nie tylko. Na pewno gra się tu najbardziej nowocześnie, polska liga wyznacza trendy. Widzieliśmy pierwszy mecz Grupy Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle z Perugią w półfinale Ligi Mistrzów. Polska drużyna serwowała hybrydę, float, bardzo różnorodnie, Włosi raczej wszystko na siłę, im mocniej tym lepiej. Zawsze powtarzam zwłaszcza moim młodym zawodnikom, że co innego jest nauka siatkarskiej techniki, a co innego jak wygrywać mecze, to jest najważniejsze w sporcie. Czy wiedział pan, że ten sezon będzie ostatnim dla Mariusza Wlazłego? Czy było wyzwaniem ustalić z nim jego rolę w drużynie, że będzie więcej stał w kwadracie dla rezerwowych niż grał? - Wiedziałem, że to ostatni sezon Mariusza. Ja sam grałem do 38 roku życia, oczywiście nie na takim poziomie jak Wlazły. Mieć takiego zawodnika w drużynie to skarb, to ktoś więcej niż siatkarz, to wzór dla młodych zawodników i niemal ich drugi ojciec. Zresztą nie tylko on jest "tatą", są jeszcze Lukas Kampa i Janusz Gałązka. W tym sezonie Mariusz Wlazły zrobił wszystko, żeby nasza młodzież czuła się przy nim dobrze. Który moment zasadniczego sezonu PlusLigi był najlepszy dla Trefla Gdańsk? - Nie było takiego. Albo inaczej - było ich tak wiele, że ciężko wybrać jeden. Każdy trening, każdy mecz, każdy dzień, gdy przestępuję progi ERGO ARENY jest inny, przez to wyjątkowy. Każdy mecz domowy jest świętem, kibice dają nam dodatkową energię. Mecz z ZAKSĄ był niesamowity - nasza wygrana nie była przypadkowa, zaserwowaliśmy 15 asów, wszystkie liczby i statystyki były po naszej stronie. Mówili, że nie w składzie gości nie było Śliwki, ale my też mieliśmy swoje problemy. Mówił pan, że po kontuzji Orczyka nie było wzmocnień, a jednak kilka tygodni temu przyszedł chiński siatkarz - Jingyin Zhang. - Miał wejście smoka, jak na Chińczyka przystało (śmiech). Ostatni mecz z Projektem Warszawa nie był najlepszy w wykonaniu Zhanga, już w pierwszym secie zmienił go Jan Martinez. Chiński zawodnik ma teraz trudny moment. To jest bardzo młody zawodnik, ma 23 lata, jest tu dopiero od 40 dni, w zupełnie innej kulturze. Wiem, że chodzi mu po głowie, gdzie będzie grał w kolejnym sezonie. Wcześniej przez kilka spotkań Martinez nie był w szóstce, był na ławce, to była szansa dla niego. Argentyńczyk dobrze zagrał, zawsze dobrze mieć konkurencję, w sporcie to się nie zmienia od lat. Jak widzi pan mecz Trefla z Jastrzębskim Węglem w pierwszej rundzie play-off? - Jastrzębie jest faworytem, my w tej parze jesteśmy outsiderem - tabela jest w tej sprawie jednoznaczna. Oni mają wyższy budżet i dłuższą ławkę. Rywale mają swoje atuty, my mamy swoje. Mamy najlepsze przyjęcie w lidze, skuteczną zagrywkę, atak po przyjęciu jest na dobrym poziomie. Musimy zagrać według ustalonego planu, którego oczywiście nie zdradzę. Trefl Gdańsk zagra z Jastrzębskim Węglem w pierwszej rundzie play-off PlusLigi Wierzy pan w awans? - Nie myślę w tych kategoriach, czy mamy szansę awansować. Mamy swoją robotę do wykonania, analizujemy rywala, chcemy mieć poczucie, że zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy. To jest play-off, gra zaczyna się od początku. Nie liczy się sama forma sportowa, do niej dochodzi sfera mentalna, charakter. Zainteresowanie kibiców, mediów i presja są na zupełnie innym poziomie. Wiadomo, że z drużyny Trefla w przyszłym sezonie odejdą Bartłomiej Bołądź i Luke Perry. A pan? - Rozmawiamy. Mam agenta, który dysponuję większą wiedzą w tym temacie. Bardziej myślę o play-off niż sprawach kontraktowych. Dziś mamy trening, jutro mecz, na tym się skupiam. Ja się dobrze czuję w Polsce, chciałbym zostać, podoba mi się w Trójmieście wszędzie jest blisko, dobrze się tu żyje. Udało nam się stworzyć dobrą atmosferę w pracy w drużynie, to mnie cieszy najbardziej. Im lepsze wyniki tym lepsza atmosfera. - Ja bym powiedział, że jest odwrotnie: jak żyjesz - tak grasz. Wyniki są rezultatem dobrej atmosfery. Czy przed przyjazdem do Gdańska wiedział pan, że spotka tu rodaków-sportowców? Trenerem Trefla Sopot jest Żan Tabak, a w Lechii Gdańsk gra Mario Maloca. Zrobiła się taka "bałkańska mafia". - Nie lubię tego określenia "mafia", źle mi się kojarzy. Nie wiedziałem wcześniej, że są tu rodacy, bardzo się ucieszyłem, gdy to odkryłem. Gdy Lechia grała w Lidze Konferencji z Rapidem Wiedeń, z Internetu dowiedziałem się, że jest taki chorwacki piłkarz Mario Maloca. Oczywiście wiedziałem kim jest Żan Tabak, każdy to wie. Staramy się spędzać czas ze sobą, w miarę możliwości chodzić na mecze kolegów z Chorwacji. To ciekawe skonfrontować swoje poglądy z trenerem z innej dyscypliny albo z zawodnikiem. Rozmawiał Maciej Słomiński, INTERIA